Najlepsze FILMY 2024 roku. Ranking czytelników

W pierwszych dniach 2024 roku oddaliśmy w wasze ręce listę filmów, których premiera miała miejsce w Polsce w minionych 366 dniach, abyście wybrali z nich 10 swoich ulubionych tytułów. Wasze głosy ułożyły się w niezwykle interesujący ranking, którego pierwsze 20 miejsc przedstawiamy poniżej.
Koniecznie dajcie znać w komentarzach, czy wśród wymienionych filmów pojawili się wasi faworyci. Możecie też porównać swój TOP z naszym redakcyjnym zestawieniem najlepszych tytułów 2024 roku, który jeszcze dziś pojawi się na łamach portalu.
Oto Wasz TOP filmów 2024 roku!
20. „Hrabia Monte Christo”
Hrabia Monte Christo de La Patellière i Delaporte to według mnie jedno z największych kinowych pozytywnych zaskoczeń 2024 roku. To adaptacja, która spodoba się zarówno oddanym wielbicielom pierwowzoru (choć niektórzy mogą być oburzeni pewnymi uproszczeniami i pominięciami), jak też zupełnie niezapoznanym z nim widzom. Jest epicko, efektownie, cool! Twórcy Hrabiego Monte Christo doskonale utrzymują napięcie przez całe 3 godziny. Film ma ponadto świetne tempo i rytm. Kino francuskie już dawno nie sprezentowało światu tak wspaniałego widowiska! [Przemysław Mudlaff]
19. „Prawdziwy ból”
Prawdziwy ból to subtelna, ale silnie chwytająca za serca opowieść o cierpieniu. O cierpieniu, które w jakiś sposób dziedziczymy i którego nie potrafimy zrozumieć. Zarówno w nas samych, jak również w innych. Film Eisenberga jest elegijny, świadomy, mądry i pełen empatii. Nie sposób też nie wspomnieć w kontekście Prawdziwego bólu o to, w jaki sposób jego twórcy przedstawiają tu nasz kraj. Polska wg Eisenberga zdaje mi się być podobna do bohaterów filmu. W jakiś sposób chaotyczna, dziwna i nawiedzona przez duchy przeszłości. Niemniej, dużo w tej wizji szacunku i ciepła do Polski i Polaków. [Przemysław Mudlaff]
18. „Strange Darling”
Strange Darling to kino jednocześnie oldschoolowe i świeże. Thriller, który mówi bardzo dużo o nas samych. O tym, jak postrzegamy współczesne damsko-męskie relacje i jak łatwo zatracić się w poczuciu pozornej wolności. Efektowne, szalone, pełnokrwiste to dzieło, które rozrywa schematy i dostarcza tym samym mnóstwo niepokojącej satysfakcji. Miłość przecież boli i to kurewsko mocno. [Przemysław Mudlaff]
17. „Kos”
Nie wiem czy Paweł Maślona nie ma już dość, że jego Kosa przyrównuje się do filmów Quentina Tarantino, ale nie widzę w tym nic złego. Wszak zapożyczenia, nawiązania to ogólnoświatowa praktyka. Najważniejsze więc jest, aby robić to dobrze, mądrze i jednocześnie mieć własną wizję. A taką Maślona i spółka na pewno mieli, bo Kos to kino historyczne, jakiego w Polsce jeszcze nie było i to w najlepszym tych słów znaczeniu. [Przemysław Mudlaff]
16. „Kod zła”
Gdy tylko pomyślę o seansie Kodu zła po grzbiecie przechodzą mnie ciarki. Pamiętam, że siedząc w kinie czułem dziwne połączenie niezdrowego podniecenia, niepewności oraz intensywności. A może Perkins (i Cage przy okazji) to jakieś uosobienie szatana? Mam nadzieję, że jednak nie, bo źle czułbym się z wiedzą, iż bardzo mi się spodobało jego dzieło. [Przemysław Mudlaff]
15. „Dobrzy nieznajomi”
Wyrafinowany, uduchowiony, zmysłowy i wizualnie zniewalający. Tak możemy podsumować najnowszy nim Haigha. Mimo iż nie mamy do czynienia ze szczególnie wyszukanym scenariuszem – historię dwójki outsiderów, którzy się w sobie zakochują, widzieliśmy bowiem już niejednokrotnie – Dobrzy nieznajomi trafnie egzaminują nienawiść i uprzedzenia społeczne, obecne zarówno w czasach rodziców Adama, jak i niestety świetnie mające się i dzisiaj. Dla społeczności LGBT z pewnością jest to film ważny, wręcz obowiązkowy. Wszystkim pozostałym dogłębnie uświadomi jednak, jak niewielkie zaczepki, błędy i stereotypy potrafią zaważyć na czyimś całym przyszłym życiu. Adam jest po części bohaterem symbolicznym, w pigułce streszczającym życiorys większości osób queerowych, które całą dorosłość poświęcają często na rozprawienie się z drastycznymi wspomnieniami o nietolerancji i przemocy psychicznej. To niezwykle cenne, że obrazy takie jak Dobrzy nieznajomi powstają, otrzymują zasłużone wyróżnienia (m.in. nominacje do Złotych Globów czy BIFA) i oby trafiły do jak najszerszej publiczności. [Mary Kosiarz, fragment recenzji]
14. „Anora”
Sean Baker nie jest już z pewnością twórcą niszowym. Na każdy kolejny film tego twórcy czeka się obecnie z wypiekami na twarzy i dużą niecierpliwością. Tak też było z Anorą, która jest chyba jednym z najbardziej przystępnych obrazów Bakera. Nie czyni to jednak z niego kina pozbawionego społecznego komentarza, szacunku i empatii wobec ulubionych postaci Seana, czyli ludzi wyrzucanych poza margines. Anora to brawurowa opowieść o współczesnym Kopciuszku, w którą doskonale wcieliła się Mikey Madison. To także, a może nawet przede wszystkim historia o władzy, klasowości, godności i radzeniu sobie z niesprawiedliwościami świata. Czasami o sprawiedliwość trzeba walczyć pięściami i krzykiem. [Przemysław Mudlaff]
13. „Konklawe”
Do Konklawe Edwarda Bergera podchodziłem dość długo, bo nie wiedziałem, czego się po tym filmie spodziewać. Kiedy jednak wreszcie zdecydowałem się na jego seans zostałem oczarowany scenariuszowym kunsztem, wielką aktorską grą, zdjęciami i przede wszystkim tym, jak mądrze eksploruje on temat konfrontacji nowych i starych idei. Konklawe to kino niezwykle inteligentne i wciągające po uszy. [Przemysław Mudlaff]
12. „Furiosa: Saga Mad Max”
Długo po obejrzeniu filmu Furiosa: Saga Mad Max myślałem o nim. Nie dlatego, że w jakiś sposób jego fabuła zmusiła mnie do tego, ale ze względu na fakt, iż jednocześnie mi się podobało i czułem niedosyt. Doszedłem wreszcie do wniosku, że wspomniany niedosyt wynika najprawdopodobniej z szaleństwa, jakie zaproponował nam George Miller 10 lat temu. Tak wtedy odświeżył swoją sagę i dał publiczności tyle energii oraz dzikiej akcji, że każda kolejna wizyta w świecie Mad Maxa po prostu skazana jest na wyglądanie jakoś tak bardziej blado. Patrząc jednak obiektywnie i nie porównując Furiosy do Na drodze gniewu należy przyznać, iż jest to wciąż kawał świetnego akcyjniaka i wysokooktanowej zabawy. [Przemysław Mudlaff]
11. „Challengers”
Zdecydowanie najseksowniejszy film 2024 roku! Luca Guadagnino poleciał w Challengers absolutnie po bandzie i zaproponował widzom lepką od podniet opowieść o pasji, namiętności, zdradzie, miłości i przyjaźni. Jeden z najbardziej intensywnych seansów 2024 roku ze świetnymi popisami aktorskimi, brawurową pracą operatorską i totalnie odjechaną muzyką Trenta Reznora i Atticusa Rossa! [Przemysław Mudlaff]
10. „Dziki robot”
Dziki robot to jedna z najbardziej zachwycających i szczerych animacji, jakie przyszło mi obejrzeć w ostatnich latach. Film nie tylko wygląda po prostu oszałamiająco, ale również eksploruje ważne dla każdego bez względu na wiek tematy. Robi to w sposób bardzo odważny, przemyślany i przejmujący. Mnóstwo także w Dzikim robocie zaskakującego humoru, który nie tylko wynosi produkcję na jeszcze wyższy poziom, ale często podbija u widzów emocje. Na tej animacji zapłaczecie niejeden raz i będą to łzy tak piękne, jak piękna może być miłość wynikająca z rodzicielstwa oraz przyjaźni. [Przemysław Mudlaff]
9. „Strefa interesów”
Bez dwóch zdań Strefa interesów to jeden z najbardziej przerażających filmów 2024 roku. Glazer i spółka stworzyli arcydzieło, które mówi o Holokauście i ludziach, którzy za nim stali więcej, aniżeli większość filmów ukazujących zagładę dosadnie. To produkcja, która opowiada z jednej strony o banalności zła, a z drugiej wskazuje, że najgorsze zło czai się w człowieku pozbawionym duszy, który nie odczuwa najmniejszego poczucia winy. [Przemysław Mudlaff]
8. „Deadpool & Wolverine”
Jeśli filmy na podstawie komiksów są parkami rozrywki, to film Shawna Levy’ego należy do tych, które mogę odwiedzać jak najczęściej. Mnóstwo frajdy, nostalgiczne występy cameo, bezbłędna chemia Reynoldsa i Jackmana i wreszcie tak po ludzku chwytająca za serce historia dwóch facetów, którzy chcieliby coś udowodnić światu. Świetne wejście Deadpoola do MCU. [Łukasz Budnik]
7. „Anatomia upadku”
Anatomia upadku to królestwo dialogu i słowa. Tu odrobina prawdy, tam delikatne przeinaczenia i prawda niecałkowita, gdzie indziej erystyczny popis prokuratora. To w istocie nierozstrzygalna sprawa, która przecież musi zakończyć się jakimś wyrokiem. Anatomia upadku to coś znacznie większego niż ćwiczenie z kryminału (na piątkę z plusem). To humanistyczna rozprawa nad tym, co ludzi do siebie zbliża i co ich związki rozsadza od środka. W finale Sandra zadaje celne pytanie, poddając pod wątpliwość prawny porządek i jak wobec niego ulokowana jest jednostka. Między skazaniem i niewinnością znajduje się bowiem strefa szarości. Justine Triet nie mogła zostawić nas w lepszym miejscu. [Maciej Niedźwiedzki, fragment recenzji]
6. „Obcy: Romulus”
Obcy: Romulus przypomniał mi to, za co kocham uniwersum Obcego, a o czym trochę zapomniałem w ostatnich latach. Tak, mam świadomość, że Obcy: Romulus podzieli widzów, bo to rzecz nieidealna, totalnie odtwórcza, zakrawająca na swoisty remake/reboot serii. Dodatkowo w finale motywacje bohaterów bywają nieco… dziwne. Ja jednak będę się upierał, że Álvarezowi udało się to, co zaprzepaszczono w Prometeuszu i Obcym: Przymierzu – Fede stworzył prosty fabularnie, ale trafiający w punkt czysty monster body horror pożeniony z survivalem w kosmosie. Przy tym zrobiony z niesamowitym wizualnym pietyzmem. Takich recyklingów mógłbym oglądać dziesiątki, bo mimo prostoty, sporej ilości fanserwisu, to nadal jest film, który stoi na własnych nogach. [Marcin Kończewski, fragment recenzji]
5. „Przesilenie zimowe”
Przesilenie zimowe nawiązuje do amerykańskiej nowej fali nie tylko na poziomie stylistycznym, ale całej swojej fabuły, pogłębionego portretu bohaterów, podejmowanych zagadnień (bunt, moralne wybory, skorumpowanie systemu, Wietnam, młodość–starość, ideały–kariera), łączenia kontestacji (w osobie Angusa) z intelektualizmem (w osobie Hunhama): także za sprawą wolniejszego, jakby lekko obsypanego śniegiem tempa. Zupełnie, jakby kilkadziesiąt lat temu ktoś zahibernował Przesilenie zimowe i całość dotarła do nas dzisiaj, nienaruszona, jak list w butelce z nieodwracalnie minionych czasów, kiedy motorem napędowym Hollywood było nadal kino autorskie. [Katarzyna Kebernik, fragment recenzji]
4. „Civil War”
Alex Garland, dosłownie i w przenośni, swoim Civil War nie bierze jeńców. To bardzo uniwersalna, a jednak na wskroś amerykańska poezja antywojenna, w sposób bezlitosny obnażająca groteskę i terror konfliktów zbrojnych. To ten typ filmu, w którym przekaz i widowisko przejmują na tyle, że nie zwraca się uwagi na prostotę fabuły i środków narracyjnych. Zbyt często dostajemy bowiem w głowę, aby się nadto nad tym rozwodzić. Dochodzenie do siebie trwa bowiem do kolejnego ciosu i następnego. I tak do finału. Potem pozostajemy sami w rogu ringu. Pokonani. [Marcin Kończewski, fragment recenzji]
3. „Substancja”
Substancja na wyżyny wznosi się w pierwszych dwóch aktach, gdy symbioza między Elisabeth a Sue przeradza się w zazdrość. Gdy na umówionym planie działania pojawiają się kolejne rysy (ale jeszcze nie pęknięcia), gdy wspólne interesy przemieniają się w niemożliwy do pogodzenia konflikt potrzeb a zazdrość i rewanż stają się wiodącymi prym emocjami. Nie może to prowadzić do niczego innego niż do krwawego finału i ostrej gatunkowej wolty, lokującej się gdzieś na granicy bezwstydnej brawury, pastiszu i gore’owej inscenizacyjnej szarży. Coralie Fargeat albo przesadziła i zabrnęła za daleko albo wskoczyła na artystyczny Olimp. Tak czy owak, w obu przypadkach na pewno wygrała. [Maciej Niedźwiedzki, fragment recenzji]
2. „Biedne istoty”
Biedne istoty to nieskrępowana opowieść o sprzeciwie wobec tzw. norm społecznych. To hipnotyzujący film o potrzebie wolności. Wolności od przypisywanych ludziom, a przede wszystkim kobietom ról. To wreszcie eksplozja szalonej wyobraźni Lanthimosa. Biedne istoty to dzieło świadome, pewne, dowcipne. Odznacza się nieskazitelnymi efektami wizualnymi, realizacją oraz popisowym występem Emmy Stone. [Przemysław Mudlaff]
1. „Diuna: Część druga”
Nie powiem, że to mój ulubiony film roku, ale to właśnie tutaj znalazła się sekwencja, która najbardziej wbiła mnie w fotel, czyli pierwsza jazda Paula na czerwiu. Idealnie podsumowuje ona audiowizualny aspekt widowiska Villenueve’a, które zachwyca obrazem i dźwiękiem i jest wyraźnie efektem pasji reżysera i jego miłości do materiału źródłowego. Takie blockbustery chce się oglądać! [Łukasz Budnik]