search
REKLAMA
Recenzje

THE KILLING na DISNEY+, czyli dlaczego nie musicie już oglądać polskich seriali kryminalnych

“The Killing” to jeden z najcudowniejszych telewizyjnych przedstawicieli gatunku.

Marcin Kempisty

23 lipca 2022

REKLAMA

Tytuł niniejszego tekstu nie jest prowokacyjny. Naprawdę nie musicie już męczyć się w trakcie oglądania polskich seriali kryminalnych, ponieważ na platformie Disney+ pojawił się jeden z najcudowniejszych telewizyjnych przedstawicieli tego gatunku.

[maxbutton id=”1″ ]

Zagadkami kryminalnymi współczesna telewizja stoi. Widownia uwielbia historie o rozwiązywaniu łamigłówek, których otwarciem jest brutalne morderstwo. Można zamknąć oczy i z pamięci wymienić najważniejsze elementy modnych obecnie produkcji spod znaku tajemnicy oraz zbrodni: para bohaterów dopiero się poznaje, jedno z nich jest zdystansowane, nie zdradza emocji, postępuje metodycznie i ukrywa traumę z przeszłości, drugie jest doświadczone i nie wierzy w sens systemu, w tle obowiązkowo jest wątek rodzinny – ktoś nie poświęca wystarczająco dużo czasu dziecku. Ponadto obowiązkowo zabójstwo jest związane z polityką (lokalną lub ogólnopaństwową), odpowiedzi na najważniejsze pytania zaś tkwią w odmętach dzieciństwa zbrodniarza.

The Killing (pol. Dochodzenie) składa się z wielu wyżej wymienionych składników. Serial stacji AMC, którego trzon oparto na duńskim oryginale Forbrydelsen, to utrzymana w mrocznej tonacji opowieść o dwójce poturbowanych życiowo policjantów – Sarze (Mireille Enos) i Stephenie (Joel Kinnaman) – którzy w deszczowym Seattle starają się rozwikłać zagadkę zabójstwa młodej dziewczyny. Przed Rosie było całe życie, które ktoś brutalnie przerwał. Dzięki powolnej narracji scenarzyści powoli odsłaniają mroczne karty amerykańskiego miasta, gdzie przedstawiciele dosłownie każdej grupy społecznej mają coś za uszami. Aż dziw, że ta wielka mistyfikacja, zwana społeczeństwem, jeszcze się trzyma i nie ulega rozpadowi, skoro prawda nie jest cnotą, według której ludzie starają się postępować.

 

Posępność, szara kolorystyka kadrów, dojmująco smutna ścieżka dźwiękowa – skąd my to znamy, prawda? Wprawdzie pierwszy sezon The Killing powstał w 2011 roku, ale już wtedy suchy opis fabuły brzmiał mocno sztampowo. Na szerokie wody wypłynęły skandynawskie kryminały, których twórcy zbudowali swego rodzaju filary współczesnej telewizyjnej opowieści o zbrodni i karze. Nie dziwi zatem, że Amerykanie tworzyli swoje produkcje na podstawie norweskich oraz duńskich tytułów, a nawet po dziś dzień w polskich serialach można odnaleźć echo najgłośniejszych kryminałów z północy Europy.

Pogrążyć się w smutku

Poniższe stwierdzenie jest truizmem, niemniej musi paść, ponieważ jest ono kluczowe dla zrozumienia fenomenu The Killing: w kryminałach absolutnie nie powinna liczyć się zagadka. Scenarzyści ukrywają tożsamość zabójcy, ponieważ wodzenie za nos odbiorców służy podsycaniu ciekawości i utrzymywaniu widowni przy ekranach. Casus pierwszego sezonu Twin Peaks, kiedy to wręcz domagano się, by Lynch wreszcie ujawnił, kim jest morderca Laury Palmer, stanowi dobitny przykład, iż ludzie chcą się na końcu dowiedzieć, kto jest odpowiedzialny za destabilizację świata przedstawionego. Mimo to bądźmy szczerzy – finalnie ujawnienie największej zagadki fabularnej nie ma większego znaczenia przy odbiorze tekstu kultury. Ba, jestem w stanie się założyć, że część osób po kilku miesiącach całkowicie zapomina, kto był kim w danym serialu i co się tak naprawdę tam wydarzyło.

 

Za to jestem przekonany, że na dnie pamięci osadzają się drobne elementy, z których składa się świat przedstawiony. Z True Detective wszyscy kojarzą fenomenalną rolę Matthew McConaugheya, a także klimat gęsty jak upalne powietrze w zabetonowanym mieście. Z kolei Mindhunter zapisał się w zbiorowej pamięci dzięki charakterystycznemu sposobowi kręcenia Davida Finchera, którego geniusz został najlepiej zaprezentowany w innym neonoirowym kryminale – Siedem

Serial The Killing gwarantuje pogrążenie się w smutku, ponieważ nie da się inaczej zareagować, gdy obserwuje się kolejne zmagania życiowych wykolejeńców ze śmiertelnie skutecznym fatum. Prawdziwość portretów ludzi złamanych, samotnych, uzależnionych, zdesperowanych i okrutnych jest wręcz porażająca. Wydawać by się mogło, że Seattle to czyściec, w którym zbłąkane dusze odpokutowują za błędy, zresztą nie zawsze swoje. 

To nie jest CSI

Nie byłoby tego poczucia prawdziwości, gdyby nie para głównych bohaterów. Enos chodzi w za dużych, spranych swetrach z innej epoki, nie ma czasu na zrobienie makijażu, jej twarz wyraża głównie zmęczenie, więc tym mocniej rezonuje szczery uśmiech, gdy powoli zaczyna tworzyć zgrany duet ze Stephenem. Z kolei Kinnaman nie miał jeszcze dobrze zbudowanego ciała, którym brylował w House of Cards jako dynamiczny kandydat na fotel prezydenta Stanów Zjednoczonych. W The Killing jest chudziutkim, przygniecionym uzależnieniem, chowającym się w bluzie z kapturem, jeszcze młodym, ale już za bardzo doświadczonym policjantem. 

Obie sylwetki bohaterów służą demitologizacji policyjnej roboty. W ich codziennej pracy rzadko kiedy dochodzi do efektownych pościgów, a jeśli tak, to tylko ze szkodą dla nie za dobrze wysportowanych ciał. Prowadzone śledztwo nie przypomina bombastycznej łamigłówki rodem z serii CSI, lecz jest najczęściej żmudną, papierkową pracą przerywaną zbieraniem zeznań od osób nie za bardzo skorych do zwierzeń. Pensja jest podła, obywatele nie szanują policjantów, ciągłe przesiadywanie w robocie sprawia, że rozplątują się więzy rodzinne, toteż zawód bohaterów jest niczym klincz między poczuciem powinności i chęcią wymierzenia sprawiedliwości a borykaniem się z biurokratycznymi problemami wpędzającymi w depresję.

The Killing jest serialem o życiu pomimo przeciwności losu, pomimo traumy po stracie członka rodziny, pomimo destrukcyjnych nałogów, wreszcie pomimo poczucia, że tak naprawdę nic nie ma sensu, a ludzkie plany i marzenia mogą co najwyżej rozśmieszyć złowieszcze fatum. Właśnie dlatego ta produkcja jest tak wyjątkowa – z morza beznadziei udaje się bowiem twórcom wydobyć drobinki nadziei, że jeszcze nic straconego, gdy obok pojawia się bratnia dusza. Tyle w zupełności wystarczy, by beznadziejność świata przestała być aż tak przygnębiająca.

Marcin Kempisty

Marcin Kempisty

Serialoholik poszukujący prawdy w kulturze. Ceni odwagę, bezkompromisowość, ale także otwartość na poglądy innych ludzi. Gdyby nie filmy Michelangelo Antonioniego, nie byłoby go tutaj.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA