PRZESILENIE ZIMOWE. Mamy styczeń, a do kin trafia właśnie jeden z NAJLEPSZYCH FILMÓW roku
„Ludzie istnieją dla siebie wzajemnie. Albo ich więc pouczaj, albo znoś” – napisał niegdyś Marek Aureliusz. Jego ponadczasowe Rozmyślania należą do grona ulubionych lektur Paula Hunhama (Paul Giamatti), głównego bohatera Przesilenia zimowego Alexandra Payne’a. W swoim gabinecie mężczyzna trzyma karton, który po brzegi wypełniony jest egzemplarzami opus magnum Marka Aureliusza. I nie chodzi tylko o to, że książka sygnowana nazwiskiem cesarza-stoika jest – przynajmniej w mniemaniu bohatera – prezentem idealnym dla każdego i na każdą okazję. Rozmyślania to dla Hunhama coś znacznie więcej, jak sam zresztą mówi: „Biblia i Koran w jednym, a nie ma w nich żadnej wzmianki o Bogu!”.
Na co dzień mężczyzna zajmuje się „pouczaniem”. Pracuje jako wykładowca historii starożytnej w męskiej szkole z internatem – Barton Academy. I tak jak samo przekazywanie wiedzy nie sprawia mu większych problemów – od początku widać, że kieruje nim pasja do przedmiotu i szlachetny idealizm starego belfra – tak ze „znoszeniem” podopiecznych jest już kłopot. Zwłaszcza jeśli nie grzeszą oni inteligencją i pochodzą z dobrze sytuowanych rodzin – a powiedzmy sobie szczerze, jest to w Barton kombinacja dość powszechna. W oczach uczniów Hunham jest wrzodem na tyłku w ludzkiej postaci, a prowadzone przez niego zajęcia – przykrym obowiązkiem. Nikt nie jest więc zachwycony, kiedy okazuje się, że to właśnie nauczyciel historii starożytnej będzie opiekował się tytułowymi „przetrzymanymi” (oryginalny tytuł filmu to The Holdovers) – pechowcami, których rodzice pozostawili w szkole na czas ferii zimowych.
Jednym z rzeczonych pechowców jest nastoletni Angus Tully (wybitny debiut ekranowy Dominica Sessy), który od Rozmyślań Marka Aureliusza woli podkradane chyłkiem z szuflady kolegów świerszczyki. Tuż przed rozpoczęciem ferii bohater dowiaduje się, że matka nie zabierze go do domu na święta. Na nic się zdają usilne, błagalne wręcz prośby – kobieta woli pojechać na spóźniony miesiąc miodowy ze swoim nowym partnerem. Chłopak musi więc spędzić Boże Narodzenie na terenie kampusu, pod czujnym okiem Hunhama.
Podobne:
Posiłkując się szalenie zabawnym, a jednocześnie inteligentnym tekstem Davida Hemingsona, Payne prowadzi wątki nauczyciela i ucznia równolegle – z rozwagą i precyzją starego mistrza dbając, aby w odpowiednim momencie doszło do narracyjnego zderzenia. Przesilenie zimowe okazuje się w związku z tym opowieścią o wzajemnym docieraniu się, poszukiwaniu płaszczyzny międzypokoleniowego porozumienia oraz nieoczekiwanym zwrocie życiowym, który może być efektem takich poszukiwań. Obaj bohaterowie mają silne charaktery, ale różnorako ukierunkowane. Na najbardziej podstawowym poziomie łączy ich sam fakt bycia outsiderami, jednostkami wyobcowanymi, nierozumianymi przez środowisko, w jakim przyszło im się obracać. Hunham to figura sfrustrowanego inteligenta – człowiek, który doskonale zrozumiałby rozterki protagonisty Dnia świra. Jednocześnie, postać grana przez Giamattiego gładko wpisuje się w poczet bohaterów kina Alexandre’a Payne’a: niespełnionych pisarzy i zmęczonych życiem urzędników (nauczyciel historii pasuje do obu kategorii) podejmujących wysiłek ponownego „wtłoczenia” do społeczeństwa. Hunhama do podjęcia takiego wysiłku zachęca właśnie Tully – uosobienie amerykańskiej kontestacji.
Gdyby Przesilenie zimowe było kręcone w epoce, w której osadzona jest akcja filmu, zbuntowanego Angusa mógłby zagrać młody Nicholson albo De Niro. Przełom lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych to w historii Stanów Zjednoczonych raczej niespokojny okres. Amerykanie nie zdążyli jeszcze otrząsnąć się po fali zabójstw na tle politycznym, których ofiarą padły takie ikony życia publicznego jak bracia Kennedy, Martin Luther King, Malcolm X czy Fred Hampton. Po latach dominacji Demokratów urząd prezydenta objął Richard Nixon, który najpierw oświadczył, że ma w planach zakończenie wojny wietnamskiej, a następnie zintensyfikował bombardowania, jednocześnie prowadząc nieudolne negocjacje pokojowe w Paryżu. Duch wojny w Wietnamie unosi się dyskretnie nad filmem Payne’a. Niepokoi, wprawia w melancholijny nastrój. Przede wszystkim za sprawą Mary (Da’Vine Joy Randolph) – czarnoskórej kucharki, która towarzyszy Hunhamowi i Tully’emu podczas ferii zimowych. Jej syn również był kiedyś uczniem Barton Academy. Po ukończeniu szkoły chłopca nie było jednak stać na upragnione studia – został więc wcielony do wojska i wywieziony do wietnamskiej dżungli, z której już nigdy nie wrócił. Przeżywana przez Mary żałoba stanowi drugoplanowy, ale ważny wątek filmu i boleśnie przypomina Amerykanom o społecznych nierównościach, decydujących o tym, kto zimą 1970 roku jechał na front, a kto wybierał się z rodzicami na narty.
Przesilenie zimowe to jednak nie tylko kartka z historii Stanów Zjednoczonych, ale również film świąteczny – i to pełną gębą. Jest kupiona na ostatnią chwilę choinka, są bombki, śnieg i kolacja wigilijna, na ścieżce dźwiękowej, obok spokojnego indie rocka, pojawiają się kolędy. Wyjątkowa atmosfera Bożego Narodzenia odgrywa tu niebagatelną rolę, po cichu doprowadzając do tego, że Hunham, Tully i Mary tworzą w ciągu dwóch tygodni coś na kształt patchworkowej rodziny. Relacje, jakie wówczas nawiązują, ubogacają każdą ze stron. Matka przepracowuje traumę po stracie syna. Porzucony chłopiec odnajduje figurę ojca. Nauczyciel natomiast dostrzega w uczniu bratnią duszę, a zarazem lustro, które pozwala mu zrewidować cyniczne podejście do życia. Każdy z trójki bohaterów przechodzi w obrębie fabuły podobną drogę – od dojmującej samotności do autentycznej radości, wynikającej z faktu przynależności do wspólnoty.
W poruszającym, a pozbawionym choćby cienia patosu finale Hunham nareszcie zaczyna rozumieć, co Marek Aureliusz miał na myśli, kiedy pisał, że „ludzie istnieją dla siebie wzajemnie”. Gdy pojawia się taka potrzeba, mężczyzna wciela słowa ukochanego autora w życie. W heroicznym, czysto altruistycznym geście poświęca ciepłą posadę w Barton, ratując tym samym przyszłość niesfornego ucznia. Obserwując efekt powolnej przemiany bohatera, zaczynamy zastanawiać się, czy nie obejrzeliśmy czasem zakamuflowanej trawestacji Opowieści wigilijnej; uwspółcześnionej wersji Dickensa, w której – jak zauważył Piotr Czerkawski – zgryźliwego skąpca zastąpił przegrany intelektualista.
Ale czy rzeczywiście przegrany? Zakończenie filmu Payne’a stanowi niespodziewany dowód na słuszność puenty największego bożonarodzeniowego klasyka amerykańskiego kina – Tego wspaniałego życia Franka Capry. Zarówno George Bailey, jak i Paul Hunham na własnej skórze przekonują się, że „nigdy nie jest przegranym ten, kto ma przyjaciół”. Różnica w tym, że Bailey do przyswojenia tej wiedzy potrzebował interwencji z niebios. Hunhamowi wystarczyło kilkanaście dni w towarzystwie upierdliwego nastolatka i szkolnej kucharki.