search
REKLAMA
Recenzje

DZIKI ROBOT. Stalowa gigantka [RECENZJA]

Murowany faworyt do Oscara za najlepszy film animowany.

Janek Brzozowski

13 października 2024

REKLAMA

W tytule Dzikiego robota zaszyfrowany jest oksymoron. No bo jak robot, coś zaprogramowanego i stworzonego przez człowieka, może być dziki, a zatem przynależący do świata natury. Podobnego triku użył niegdyś Anthony Burgess, tytułując swoją najsłynniejsza, zekranizowaną przez Kubricka powieść Mechaniczna pomarańcza. Posiłkując się książką Burgessa, Kubrick opowiadał o tym, że prawdziwej natury człowieka – jakakolwiek by ona nie była – nie da się zmodyfikować. Dziki robot jest o czymś dokładnie odwrotnym: o tym, że można wyjść poza własne oprogramowanie, poprzez kontakt ze społeczeństwem.

Opozycje są w filmie Chrisa Sandersa jasne. Roboty i zwierzęta. Technologia (kultura) i natura. Życie i śmierć. Zaczynamy, a jakże, od zderzenia dwóch światów. Tajfun sprawia, że robot z serii Rozzum (Lupita Nyong’o) trafia na bezludną wyspę. Przekonany o tym, że został zamówiony przez któregoś ze zwierzęcych tubylców, Rozzum 7314 – a wkrótce po prostu Roz – rozpoczyna poszukiwania nowego właściciela. Spotyka się jednak z odrzuceniem. Zwierzęta widzą w nim/niej śmiertelne zagrożenie – potwora, który przybył na wyspę, aby przejąć nad nią kontrolę. Nikt nie chce pomocy, nikt jej nie potrzebuje. Nikt oprócz cwaniakowatego, a w głębi duszy boleśnie samotnego lisa Kapusia (Pedro Pascal) i osieroconego gąsiorka Jasnodziubka (Kit Connor). Przygotowanie drugiego z nich do zimowej migracji staje się od tej pory naczelnym zadaniem robota.

Animacja Sandersa, oparta na bestsellerowej powieści Petera Browna, okazuje się w pierwszej kolejności filmem o przyjaźni i rodzicielstwie. Wychodzeniu ze strefy komfortu, otwieraniu się jednostki na społeczeństwo i vice versa. Relacje w Dzikim robocie ubogacają każdą ze stron. Jasnodziubek otrzymuje rodzinę i szansę na przetrwanie. Kapuś poznaje przyjaciół z prawdziwego zdarzenia. Roz zaczyna natomiast odczuwać emocje – ewoluuje, obchodzi programowanie. Z perspektywy robotyki to zapewne niemożliwe. Całe szczęście w kinie, a już zwłaszcza w kinie animowanym, takie słowo nie istnieje. Wystarczy, że przypomnimy sobie, co czuliśmy, spoglądając kilkanaście lat temu w oszklone oczy WALL-E’ego. Albo jeszcze dekadę wcześniej – jak nam samym szkliły się oczy, kiedy Stalowy Gigant przyjmował w finale filmu Brada Birda pozę ukochanego Supermana, poświęcając się w imię niewdzięcznej ludzkości. Dziki robot dostarcza podobnych emocji. Podobnie intensywnych i podobnie czystych, to znaczy niewymuszonych.

„Obraz Moneta w lesie Miyazakiego” – tak Chris Sanders opisywał swoje podejście do warstwy wizualnej Dzikiego robota. Brzmi to górnolotnie, pewnie nawet lekko pretensjonalnie. Spojrzeć można na to zdanie jednak z innej, bardziej życzliwej perspektywy – pomyśleć o tym, że Sanders i jego ekipa potraktowali swoją pracę w sposób niezwykle poważny, niemalże misyjny. Efekty widzimy na ekranie: Dziki robot jest filmem zwyczajnie pięknym. Dopieszczonym, kontynuującym wizualne eksperymenty drugiego Kota w butach. Jasne, to tylko frazes, ale jakże użyteczny i jakże w tym wypadku prawdziwy: mnóstwo jest tu kadrów, które można by spokojnie wyciąć i oprawić w ramkę. Widać jak na dłoni, że pracę przy animacji napędzała autentyczna pasja i miłość do medium, a nie jedynie chłodny, motywowany wypłatą, profesjonalizm.

Docenić należy Dzikiego robota wreszcie za to, z jaką odwagą i bezpośredniością, godną najlepszych Pixarów, potrafi mówić o zjawisku tak trudnym do przetrawienia i wytłumaczenia jak śmierć. Z jaką swadą potrafi sobie z tego zjawiska – od czasu do czasu i zawsze z wyczuciem – żartować. Nie jest to zresztą w przypadku filmów DreamWorksa nic nowego. Temat śmierci był przecież szalenie istotny w przypadku jednej z ostatnich produkcji kinowych studia – Kota w butach: Ostatniego życzenia. Tutaj potraktowany jest chyba jeszcze bardziej serio – również dlatego, że nie zostaje spersonifikowany, a zatem do pewnego stopnia oswojony, pod postacią złowrogiego wilka. W Dzikim robocie śmierć jest nieodłączną częścią świata przedstawionego. Pojawia się znienacka, jest chaotyczna, przypadkowa, jednocześnie abstrakcyjna i nadspodziewanie realna – czasem zwyczajnie nie można jej zapobiec. Roz musi się tego nauczyć, jeżeli chce przystosować się do warunków panujących na wyspie. Jasnodziubek musi to zaakceptować, wyruszając w swoją pierwszą migrację. Dzika przyroda, choć niezaprzeczalnie piękna, potrafi być również bezwzględna.

Zbierając myśli przed napisaniem recenzji Dzikiego robota, przypomniałem sobie nagle o rodowodzie studia, które za ten film odpowiada. Jednym z trzech założycieli DreamWorks, obok Stevena Spielberga i Davida Geffena, był niejaki Jeffrey Katzenberg – były pracownik Walt Disney Company, wyrzucony z pracy po nagłej śmierci prezesa Franka Wellesa. Jak wspomina Michael Schulman w Oscarowych Wojnach: rozgoryczonego Katzenberga do działania motywowało przede wszystkim pragnienie rewanżu, odegrania się na rywalach, którzy wbili mu nóż w plecy i strącili z piedestału. Animacje DreamWorks od początku realizowane były więc z myślą o bezpośredniej konkurencji ze studiem Myszki Miki. Książę Egiptu miał być odpowiedzią na epicki rozmach Króla Lwa. Shrek otwarcie parodiował „grzeczne bajeczki” w stylu Królewny Śnieżki i Kopciuszka. Dziś możemy chyba powiedzieć, że pod względem jakościowym zemsta się powiodła. Kiedy Disney krztusi się sequelami i remake’ami live action, jednocześnie kapitalizując nostalgię i masturbując się do własnej historii (Życzenie), DreamWorks wpuszcza do kin taką perełkę jak Dziki robot – murowanego faworyta do przyszłorocznego Oscara za najlepszy film animowany.

Janek Brzozowski

Janek Brzozowski

Absolwent poznańskiego filmoznawstwa, swoją pracę magisterską poświęcił zagadnieniu etyki krytyka filmowego. Permanentnie niewyspany, bo nocami chłonie na zmianę westerny i kino nowej przygody. Poza dziesiątą muzą interesuje go również literatura amerykańska oraz francuska, a także piłka nożna - od 2006 roku jest oddanym kibicem FC Barcelony (ze wszystkich tej decyzji konsekwencjami). Od 2017 roku jest redaktorem portalu film.org.pl, jego teksty znaleźć można również na łamach miesięcznika "Kino" oraz internetowego czasopisma Nowy Napis Co Tydzień. Laureat 13. edycji konkursu Krytyk Pisze. Podobnie jak Woody Allen, żałuje w życiu tylko jednego: że nie jest kimś innym. E-mail kontaktowy: jan.brzozowski@protonmail.com

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA