Zrozumieć
Czasami jestem bardzo leniwy. Włączam słuchaczom kursu dziennikarskiego pilotowy odcinek Newsroomu, zamiast opowiedzieć o moim mglistym pojęciu, jak taki prawdziwy newsroom wygląda. Gdy zaoferowałem się pewnemu stowarzyszeniu, że poprowadzę kilka zajęć dla chorych dzieciaków, nie sądziłem, że pod koniec będę robił to na odwal, już tylko z poczucia obowiązku. Oglądamy z młodymi filmy i rozmawiamy o superbohaterach, trochę chciałem tych herosów wykorzystać jako figury retoryczne, skończyło się na zwyczajnym skakaniu po trykociarskich fabułkach. Jakiś czas temu obejrzeliśmy Whiplash. Niby nic nowego, a chyba naprawdę potrzebowałem takiej porządnej lekcji empatii. Kino przyszło temu procesowi w sukurs.
Jest w mojej grupie taki aspergerowiec, symptomatyczny chyba pod wieloma względami. Źle znosi chaos, metafor nie rozumie, kilkakrotnie potwierdza wykonanie zadania, a pytań zadaje od groma, tak bardzo co chwilę musi sobie porządkować świat. Fascynuje mnie to i przyznam, że trochę eksperymentuję z tym piętnastolatkiem, którego los nie szczędził, bo zjada go dodatkowo nowotwór. Nazwijmy go, na potrzebę felietonu, Obiektem. Dogadujemy się nawet z Obiektem, w sensie – on akceptuje mnie, ja przestałem udawać, że go rozumiem. Czasami zamienimy słowo. “Proszę pana, kiedy koniec?”. “Niedługo”. Myślałem, że utożsami się z postacią Draxa, wojowniczego olbrzyma ze Strażników Galaktyki, który również miał problemy z rozumieniem przenośni. Nie siadło jednak, młody nie dostrzegał siebie we wskazanym przeze mnie superbohaterze.
Może trochę niewygodne jest dla mnie to, że zbliżając się do ludzi, których lubię, mogę tylko przyjmować wyświechtane wytyczne: aspergerowiec jest taki i taki, komunikuj się z nim w modelowy sposób. Borderline to czasami bomba, a czasami smutek. Depresja – kochaj, nie oceniaj. Uwiera mnie brak wiedzy o tym, jak zachować się w obliczu naprawdę dużych problemów, jak porozumieć się z kimś, kto stoi po drugiej stronie rzeki i nawet nie potrafi krzyknąć. Kiedy w czasie studiów przeprowadzaliśmy wywiady ze schizofrenikami, pierwszy raz zacząłem kwestionować poznawalność drugiego człowieka, swoją komunikatywność. Świat w tej narracji nie miał w sobie nic ze spójności “Lotu nad kukułczym gniazdem”.
Whiplash to film, który docenia się za jasny przekaz, ale ja na przykład pokochałem debiut Damiana Chazella dopiero podczas seansu z Obiektem. To kino intuicyjne, klarowne, pewne tego, co chce opowiedzieć, nie próbujące wyjść poza kameralne ramy nowelki o szlifowaniu ludzkich diamentów. I dobrze. Dzieciarnia załapie. Siedzi więc ten mój eksperyment, któremu chcę powiedzieć „nie jesteś sam”, a może po prostu ćwiczę swoistą kinoterapię, którą mógłbym opatentować. Wiecie – kilka miligramów Love Actually, szczypta Linklatera, a gołębie znowu rozproszą się w zimnej komorze czyichś serc. Coś w tym stylu. Dzisiaj sesja kolejna, czyli Whiplash i co zrozumie asperger…
Gdy bohater grany przez Milesa Tellera dostaje pierwszego plaskacza w twarz, mój Obiekt się wzdryga. Inne dzieciaki ze szpitala również podchodzą emocjonalnie do tego, co dzieje się na ekranie, ale to właśnie Obiekt szeroko rozdziawia buzię, zaciska pięści jak młody Koisz na dziewiczym seansie Mojej dziewczyny, gdy dochodzi do niego, że nie zwróci protagonistce pogryzionego przez pszczoły ukochanego. Pytam więc niby wszystkich, ale głównie jego, czy mam przerwać seans, bo może jest za brutalnie, bo może ta czarna pedagogika ich krzywdzi. Cała pokręcona przez złośliwy los i czasami swoje umysły gromada jednogłośnie kazała mi nie walić farmazonów, tylko wcisnąć play.
Morderczy trening perkusisty, psychiczny szantaż nauczyciela, miłość, utrata tejże. Oglądam więc Whiplash na nowo, tym razem zauważając, że główny bohater obsesyjnie próbuje być mistrzem w tej jednej dziedzinie, bardziej koncentrując się nie na relacji z nauczycielem, ale choćby scenach, kiedy perkusista odsuwa z tego powodu bliskich i boi się patrzeć w ich oczy. Przez całą swoją drogę nie do końca wydaje się łapać, jak działają ludzie, w przeciwieństwie do jego lekko szurniętego nauczyciela, który wręcz z diabelską precyzją wnika do umysłu zagubionego dzieciaka. I patrzę na Obiekt. Jest całym sobą w opowieści. Pałeczki w solówce kończącej film lekko drżą na bębnie. Jak i dzieciak. Zbliża się moment katharsis. Jeszcze nigdy żaden film nie sprawił, że na sali było cicho jak makiem zasiał. Napisy końcowe. Podchodzę do Obiektu. Siadam obok. Pytam go wprost, bo nic innego nie przychodzi mi do głowy: podobał ci się? Przytakuje i jest uśmiechnięty. Mówi, że Whiplash jest o tym, że trzeba się dobrze uczyć, aby zrozumieć. Nie pytałem, co zrozumieć. Wiedziałem. Chodziło oczywiście o ludzi. Uśmiechnąłem się niczym J.K. Simmons, choć mam nadzieję, że z bardziej dostrzegalną nutką ciepła.