Książka a film #17 – Hrabia Monte Christo
Hrabia Monte Christo Aleksandra Dumasa to jedna z tych historii, które żywo przemawiają do wyobraźni człowieka. Młody marynarz, lada moment kapitan statku, zostaje niesłusznie oskarżony o spiskowanie przeciwko swojemu krajowi, osadzony na piętnaście lat w zamku d’If, skąd ucieka, by się pomścić. Przez ludzką zawiść i zazdrość traci narzeczoną, ojca, posadę oraz najlepsze lata swojej młodości. Romans, zdrada, sprawiedliwość, śmierć, zemsta, pojedynki i dylematy moralne – nic, tylko ekranizować. Szkoda jedynie, że scenarzyści nie biorą w ogóle pod uwagę wydźwięku powieści Dumasa.
Hrabiego Monte Christo pierwszy raz zaadaptowano już w 1908 roku. Od tamtej pory wszelkiego rodzaju produkcji, mniej lub bardziej inspirowanych historią Dantesa, przybywa coraz więcej. Najlepiej znanymi dziełami są chyba ekranizacja z 2002 roku z Jimem Caviezelem i film telewizyjny z 1975 roku z Richardem Chamberlaine’em, obaj w tytułowych rolach. I niestety ani jedno, ani drugie nie zadowoli fanów prozy Aleksandra Dumasa.
Dlaczego warto przeczytać Hrabiego Monte Christo?
Podobne wpisy
Powieści spod znaku płaszcza i szpady często kojarzą się z mnóstwem akcji, pojedynków i romansami. Hrabia… spośród książek tego rodzaju wyróżnia się czterema rzeczami: po pierwsze głównym bohaterem, po drugie pobocznymi postaciami, po trzecie swoją wielowątkowością, po czwarte… morałem płynącym z finału książki.
To, że Edmund Dantès jest interesującą postacią, nie ulega chyba wątpliwości. Z prostego, biednego marynarza zmienia się w wykształconego, bogatego szlachcica, który mówi kilkoma językami, doskonale strzela, włada szpadą, zna się na wszystkim od opery i teatru począwszy, a na chemii i polityce skończywszy. Jego gniew i chęć zemsty są uzasadnione i trudno mu nie kibicować, nawet gdy posuwa się do ekstremum. Monte Christo swoim stoickim spokojem i małomównością przypomina chwilami Atosa z Trzech muszkieterów, równie intrygującego i ciekawego bohatera, co Dantès.
Ale nie nie samym hrabią książka stoi. Dumas przedstawił w niej mnóstwo interesujących drugo- i trzecioplanowych postaci, a wszystkie wyraziste i dobrze zarysowane. Weźmy na przykład ojca prokuratora de Villeforta. Gdy poznajemy go w drugiej części powieści, Noirtier jest stary i sparaliżowany. Nie wychodzi ze swojego pokoju, opiekuje się nim służący i wnuczka Walentyna. Z otoczeniem porozumiewa się spojrzeniami i mruganiem, a jednak potrafi w krytycznym momencie postawić na swoim i pokrzyżować wszystkie plany de Villeforta. Żadna z ekranizacji, które widziałam, nie poświęciła mu więcej niż jakieś pięć minut czasu ekranowego. A to raptem jedna z ponad dwudziestu ważnych postaci pojawiających się w Hrabim i kto wie, czy nie druga najciekawsza po samym Monte Christo.
Każdy, kto miał styczność z Hobbitem, czy to z książką, czy z filmami, wie, że nie jest łatwo nadać indywidualne, wyraziste cechy charakteru wielu postaciom – czytelnikowi (lub widzowi) szybko mogą zlać się w jedno. Jak Dumasowi udało się tego uniknąć? Po prostu… poświęcił im sporo czasu. Pisarz w pierwszej części przedstawił Dantèsa, jego charakter i losy, by w drugiej przybliżyć raczej przeciwników, opowiedzieć historię bardziej z ich punktu widzenia. Hrabia pojawia się wtedy raczej jako obiekt plotek, opisywany z dystansu jako tajemniczy, fascynujący człowiek. Narrator kilkakrotnie mówi nam, co się dzieje z Dantèsem i w jaki sposób zdobył te czy tamte informacje, lecz częściej razem z Villefortem, Danglarsem i Mondegami poznajemy nowe oblicze Edmunda Dantèsa.
I sposób, w jaki splatają się losy tych bohaterów, stanowi – przynajmniej dla mnie – o jakości tej książki. Warto pamiętać, że Dumas wydawał Hrabiego stopniowo, w osiemnastu częściach, na łamach „Journal des Débats”. Powieści w odcinkach często powstawały na bieżąco i były przegadane, zwłaszcza że wówczas gazety płaciły za wiersz tekstu. Jednak nigdy byście się tego nie domyślili, czytając Hrabiego Monte Christo. Fabuła jest rozplanowana i przemyślana – jeśli Dumas pisał to z tygodnia na tydzień, musiał być geniuszem. Czyta się naprawdę z zapartym tchem.
Równie mocno uderza czytelnika także morał płynący z historii Dantèsa. O tym, że dokonuje swojej zemsty, wiedzą raczej wszyscy, bo to żadna tajemnica, mówi o tym każdy opis fabuły. Zakończenia filmów różnią się między sobą szczegółami, ale książka ma coś, czego brakuje w adaptacjach – zwątpienie Dantèsa w swoje racje, przekonanie o słuszności tego, co robi.
Monte Christo zbladł. Pojął, że przekroczył prawa zemsty. Pojął, że powiedzieć już nie może: „Bóg jest za mną i ze mną”. […] Dokonał dzieła zemsty, dążąc ku niemu – niby na szczyt góry – drogą uciążliwą i krętą; po drugiej stronie otwarła się przepaść. Była to przepaść zwątpienia.
W tym przypadku nie tylko zakończenie książki – którego oczywiście nie zdradzę, powyższe fragmenty to urywki z drugiej połowy powieści, lecz nie finał jako taki – świadczy o jej jakości, lecz także właśnie wątpliwości Dantèsa. Szczególnie że jego zemsta jest o wiele okrutniejsza, bardziej wyrafinowana niż to, co pokazują filmy – a w nich refleksji, zastanawiania się, czy nie posunął się za daleko, właściwie nie ma. I dlatego uważam, że do pięt nie sięgają książce Dumasa.