Publicystyka filmowa
INDIANA JONES. Trylogia
Wciągająca podróż z INDIANĄ JONESem, gdzie przygoda, pościgi i zaskoczenia czekają na każdym kroku. Odkryj sekrety tej legendy!
George’owi Lucasowi marzył się cykl filmów przygodowych. Filmów, w których by się dużo działo. Filmów biorących wzorce z seriali z dzieciństwa. By były pościgi, walki i wielka przygoda. By widz co chwilę był czymś zaskakiwany, by nie mógł oderwać się od przygód na ekranie. Pomysł całej serii wziął się ze sceny ścigania ciężarówki (w filmie wykorzystano ją przy pościgu ciężarówki, w której znajdowała się Arka) – George cały czas miał przed oczami obraz jeźdźca skaczącego z konia na ciężarówkę. Owocem tych marzeń był Indiana Jones.

Roy Chapman Andrews w terenie
Wiele osób uważa, że pierwowzorem Indiego była autentyczna postać – pracownik Amerykańskiego Muzeum Historii Naturalnej, urodzony 26 stycznia 1884 roku Roy Chapman Andrews. Roy był bardzo uparty i jego marzeniem było pracować w muzeum historii naturalnej. Na początku zatrudnił się tam jako sprzątacz – złota rączka. Bardzo szybko jego zwierzchnicy przekonali się o jego umiejętnościach i zaczęli je wykorzystywać. Był wysyłany przez muzeum w różne strony świata celem zdobywania różnych eksponatów – artefaktów. Na zdjęciu ilustrującym jedną z książek o jego przygodach Roy stoi nad stosem jaj dinozaurów. Ma na sobie – jakże znany fanom Indiany – kapelusz z rondem, a przy boku kaburę z rewolwerem. Gdyby jeszcze tylko dodać bat …
Medalion Abnera
Na początku Indiana Jones miał być zupełnie inną postacią. Kobieciarz i pijak – to dwa przymiotniki charakteryzujące go najlepiej. Nawet nazwisko miało być inne – Indiana Smith. To był wczesny szkic postaci. Archeolog musiał mieć za co finansować swój styl życia – dlatego zbierał na całym świecie bezcenne artefakty. Miał być też heroiczny, lecz nie budzący tak wielkiej sympatii u widza, jaką ma dzisiaj.
Bardziej dbający o swoją kieszeń niż o eksponaty dla muzeum. Jedną z pierwszych osób, która zmieniła rys postaci, był Philip Kaufman. Jemu też zawdzięczamy to, że w pierwszej części Indiana poszukuje Arki Przymierza. Jak to ładnie powiedziałby Hitchcock, Arka Przymierza to taki McGuffin, czyli coś, co napędza akcję całego filmu.
Wiecie, kim jest Jimgrim? Do niedawna sam nie wiedziałem – a okazuje się, że ta postać z przygodowych książek Talbota Mundy’ego również odcisnęła spore piętno na postaci Indiany Jonesa. James Schuyler Grim – bo tak brzmiało jego pełne imię i nazwisko, był bohaterem serii książek przygodowych. Amerykanin pracujący dla Brytyjskich Agencji Wywiadowczych na Bliskim Wschodzie. Odwiedzał te same miejsca co Indy – począwszy od Indii, a na Egipcie i Palestynie skończywszy. Philip Kaufman, jeśli nie wzorował się na tej postaci, to przynajmniej wiele z niej zaczerpnął – tym bardziej, że tworzył na podstawie jednej z książek scenariusz (nigdy z niego nie powstał film), który wyglądał toczka w toczkę jak Indiana Jones i Świątynia Zagłady.
Nazywać się miał Jimgrim vs. dziewięciu nieznanych, a opowiadał o tym, jak nasz dzielny bohater leci do Indii, by walczyć z ludźmi chcącymi zdobyć panowanie nad światem za pomocą złej bogini Kali – czyż to nie brzmi znajomo?
James Bond??? James Bond!!!
Steven Spielberg zamierzał zrobić film o Bondzie. Całe szczęście, że George Lucas wybił mu to z głowy. George miał już gotowy pomysł na scenariusz o archeologu awanturniku, miał też już tytuł. Sam pomysł to jednak, nie ukrywał, zbyt mało, by zrobić przebój. Miał to być film przygodowy z mało znanymi gwiazdami o niezbyt pokaźnym budżecie. Spielberg dał się przekonać – tym bardziej, że w Indianie Jonesie jest coś z Jamesa Bonda.
Casting został urządzony w kuchni Lucasfilmu, a aktorzy, którzy przychodzili na ranne przesłuchania, pomagali w gotowaniu. Natomiast ci, którzy przychodzili na popołudnie – zajadali gotowe specjały. Kiedy tylko wśród agentów rozeszła się ta informacja, wszyscy aktorzy kategorycznie żądali, by zapisywać ich na popołudnie.
Selleck Indym?
Pierwszym poważnym kandydatem do roli Indiany Jonesa był Tom Selleck, choć wcześniej zastanawiano się nad Kanadyjczykiem – Nickiem Mancuso. Wybór jednak padł na Toma. Kiedy już wszystko było zapinane na ostatni guzik, okazało się (niestety dla Sellecka, który wcześniej nakręcił pilotażowy odcinek serialu detektywistycznego Magnum dla studia CBS), że studio CBS postanowiło nakręcić z Tomem kolejne odcinki serialu Magnum.
Więc w jednej chwili producenci zostali bez odtwórcy głównej roli, a czas naglił. Wszyscy (z Fentonem na czele) zaczęli przeszukiwać materiał testowy (a w tym starsze filmy Lucasa i Spielberga) w gorączkowych poszukiwaniach. Wtedy właśnie wybór padł na Forda. Mimo iż w końcu szczęście się do niego uśmiechnęło – nie przesadzał z entuzjazmem na wieść, że to właśnie on zagra główną rolę w najnowszym filmie Spielberga i Lucasa. Decyzję, że będzie to Ford, podjęto wspólnie po kolejnym obejrzeniu przeboju – Imperium kontratakuje.
Gdy do drużyny dołączył Lawrence Kasdan – pierwsze, co zrobił, to przerobił postać Indiego do takiego kształtu, jaki dzisiaj znamy z filmów. Co prawda Lucas nalegał, by zrobić z niego playboya, lecz pomysł upadł. Nawet poprosił o napisanie sceny, w której Marcus Brody idzie do domu Indiego i zastaje go w smokingu w ramionach seksownej blondynki. Scena ta nigdy nie została sfilmowana (choć Indy nosił smoking w Świątyni Zagłady).
Jeśliby twórcy wstrzymali się miesiąc i opóźnili zdjęcia – to Selleck mimo wszystko mógłby zagrać Indianę Jonesa. Podczas kiedy kręcono Poszukiwaczy zaginionej Arki, wybuchł strajk Związku Aktorów Filmowych i Tom Selleck przesiedział pół roku bezczynnie. A Poszukiwacze zaginionej Arki byli kręceni przez firmę angielską w Afryce Północnej i Europie, więc produkcja nie podlegała władzy amerykańskiego związku zawodowego. Gdyby ktoś wtedy mógł przewidzieć, że strajk przeciągnie się tak długo . ..
Pijemy – co?
Był problem z wyborem głównej roli kobiecej do Poszukiwaczy zaginionej Arki. Steven Spielberg szukał zadziornej dziewczyny – spodobała mu się Karen Allen. Widział ją wcześniej w Zwierzyńcu. Twierdził, że miała w tym filmie taki cwany uśmieszek, jakiego właśnie poszukiwał. Ford również miał taki demoniczny błysk w oku, więc postanowił stworzyć prawdziwą mieszankę wybuchową.
Karen okazała się świetnym wyborem. Była twarda i bezpośrednia. Sprawiała wrażenie, jakby potrafiła przylać facetowi znacznie potężniejszemu od niej. Jej osobowość bardzo pasowała do jej bohaterki. Wykorzystano to w pierwszej scenie filmu z jej udziałem – czyli piciu alkoholu i nie było to ostatnie spotkanie Marion z alkoholem w tym filmie. Swoją mocną głowę usiłowała też wykorzystać w namiocie Belloqa.
Arka Przymierza
To George Lucas wpadł na pomysł, by Indiana poszukiwał nie tylko zwykłych skarbów, ale przedmiotów mistycznych. Takich, w których drzemie magia i niewyobrażalne moce. Pasją Lucasa są mity i dlatego wprowadził do cyklu elementy nadnaturalne i okultyzm. Jako że Adolf Hitler interesował się tego typu przedmiotami (uważał, że gdyby posiadł nadnaturalną moc, byłby niepokonany) – wydawało się jasne, że głównymi wrogami Indiany będą naziści. Co do Indiego – starano się stworzyć go tak, by wyglądało, że mimo iż nasz archeolog twardo stąpa po ziemi, a gdzie się nie pojawi, tam zaraz wpadnie w tarapaty, szuka właśnie takich nadnaturalnych skarbów.
W pewnych okolicznościach zachowuje się heroicznie – bo taki ma charakter, ale to nie jest podstawowy wyróżnik tej postaci. Nie jest zwykłym zaradnym facetem, który potrafi sobie poradzić w każdej sytuacji. To, że potrafi posługiwać się wielkim gongiem jak tarczą czy masztem jak lancą, nie tworzy całej otoczki filmu, a z postaci nie tworzy kolejnego MacGyvera. Jego osią (filmu, nie bohatera ) jest akcja obracająca się to wokół Arki Przymierza, to wokół kamieni Sankary czy wreszcie wokół Świętego Graala.
Wleczenie Forda
Podobno Ford chciał grać w większości scen kaskaderskich. Twierdził, że dzięki temu widz zachowuje stały kontakt z bohaterem. Zarówno Lucas, jak i Spielberg musieli bardzo go przy tym stopować. Indiana Jones to bohater kina akcji, więc ryzyko, że aktorowi może się coś stać, było bardzo duże. Co prawda to właśnie Ford był wleczony za ciężarówką na linie (na bacie), ale sceny z ześlizgiwaniem się pod nią – zagrał profesjonalista.
Kiedy spytano Harrisona, czy nie bał się tej sceny – powiedział, że owszem, ale nie sądzi, by była naprawdę niebezpieczna, bo gdyby była, to nakręciliby cały film wcześniej, a tę scenę zostawili na koniec.
Biedna Cate
Znany jest lęk Indiego przed wężami, więc połowa ekipy jeździła po sklepach zoologicznych rozsianych po całym Londynie. Udało się zebrać dwa tysiące sztuk, które umieszczono w Studni Dusz. Było to wielkie pomieszczenie z olbrzymimi posągami pod ścianami – co dodatkowo potęgowało monumentalizm. Ale dwa tysiące węży wystarczyło do pokrycia tylko jednego rogu sali. Wymyślono wtedy, że potrzebne są też węże gumowe i mechaniczne. To nie to, co biedna Kate Capshaw, którą oblepiono żywym robactwem. Niestety Spielberg nie był zadowolony z efektu przypominającego pływanie synchroniczne, gdyż jeden animator obsługiwał po kilkadziesiąt sztuk i wszystkie wykonywały ten sam ruch.
Wtedy kazał ekipie rozjechać się po całej okolicy Londynu i nie wracać bez co najmniej kolejnych siedmiu tysięcy węży. Tak więc w scenie w Studni Dusz brało udział dziewięć tysięcy żywych węży oraz trzy tysiące obsługiwanych przez animatorów. A że wśród węży były i kąsające (kobra), to aktorzy cały czas byli oddzieleni od nich szklanymi ścianami. Niestety na niektórych ujęciach widoczne są refleksy świetlne na szybach.
Piłeś – nie jedź.
Druga część Indiany Jonesa (Indiana Jones i Świątynia Zagłady) rozgrywa się przed Poszukiwaczami zaginionej Arki. Producenci tłumaczą się tym, że po pierwsze chcieli pokazać trochę przeszłości Indiany, a poza tym, by nie powtarzać części pierwszej, chciano zmienić główne czarne charaktery – teraz nie mieli to być faszyści, tylko wyznawcy bogini Kali. Między innymi to było powodem, że druga część jest znacznie mroczniejsza niż poprzednia. Spielberg tłumaczył się, że Lucas zrobił ten film mroczniejszym od części poprzedniej – choć to właśnie Spielberg, a nie Lucas, był reżyserem.
Film stawiał widowni znacznie wyższe wymagania. Dlatego pozwolono sobie na dodanie więcej przemocy i więcej ponurych klimatów. Spowodowało to, że film nie nadawał się dla zbyt młodych widzów, ale nie był też przeznaczony wyłącznie dla widzów dorosłych.
Ford miał twardy orzech do zgryzienia. Indiana miał się trochę zmienić. Nie mógł być postacią papierową, ale trzeba było powiedzieć o nim coś nowego. Dlatego zdecydowano się na scenę, kiedy Indy jest pod wpływem bogini Kali (po wypiciu krwi). Widzimy też drobne skazy jego charakteru. Nie jest tak kryształową postacią, jaką chciałby być. Obrazy głodu, biedy, cierpienia i niewolnictwa, z którymi mamy do czynienia w Świątyni Zagłady, były w scenariuszu od samego początku. A jeśli publiczność sądzi, że po obejrzeniu tego filmu doznała szoku – to nie zna nawet połowy prawdy.
Prawda jest taka, że w zamyśle film miał być dwa razy mroczniejszy niż wersja, która została wypuszczona do kin. Film, który by powstał na podstawie pierwszej wersji scenariusza, byłby naprawdę przerażający…
Cate i wąż
By nie powielać schematów, zdecydowano się, że partnerką Indiego będzie niezbyt inteligentna blondynka. Krucha i delikatna. Wyrwana ze swojego środowiska – niezbyt dobrze czująca się w dżungli. Miało to być przeciwieństwo Marion – silnej, twardej, porywczej i niezależnej. W postać Willie Scott wcieliła się Kate Capshaw. Rewelacyjnie zagrała rozpieszczona, zadbaną, a wręcz zepsutą damulkę.
Warto dodać, że na casting do tej roli zjawiła się sama Sharon Stone. Nawet George twierdził, że była jedną z najlepszych. Ale Kate miała w sobie to coś. Jest nie tylko świetną aktorką komiczną, ale ma również olbrzymią ekspresję.
Short Round
Ale brakowało jeszcze czegoś. Jakiegoś drobnego akcentu, który odróżniałby Świątynię Przeznaczenia od Poszukiwaczy. Zdecydowano się wprowadzić do akcji małego chłopca – dobrego przyjaciela Indiany, któremu ten dawno temu pomógł. Miał to być ktoś o orientalnej urodzie. W końcu po przesłuchaniu kilkuset małych kandydatów do roli udało się jednego wyłonić.
Jak go Steven świetnie ocenił – jako dzieciaka zachowującego się jak jedenastolatek dobijający do czterdziestki. W oryginalnym scenariuszu początkowa sekwencja w klubie w Szanghaju miała być przedstawiona oczami chłopca (Short Round), który wślizgnął się do środka. Większa część tej sceny została jednak sfilmowana zgodnie z zamysłem. Była też koncepcja, że to będzie pierwsze spotkanie Indiany Jonesa z Shortym – ale szybko z niej zrezygnowano. Jonathan Ke Quan (Ke Huy Quan) spodobał się Stevenowi na tyle, że zaangażował go do kolejnego swojego filmu, przy którego produkcji palce maczali Richard Donner, Harvey Bernhard, Chris Columbus, Michael Kahn, no i oczywiście sam Steven Spielberg. A mowa tu o wspaniałym filmie przygodowym dla młodych widzów – poszukiwaniu skarbu piratów i ucieczce przed gangsterami – Goonies.
Śpimy – co?
W pierwszym szkicu scenariusza inaczej też wyglądała scena z ucieczką samolotem. Samolot nie miał należeć do Lao Che, tylko mieli być ścigani przez syna, który przeżył spotkanie w klubie. Miał ich ścigać jednym z dwóch dwupłatów, które puściły się w pościg. A w momencie, gdy otworzyli do nich ogień, piloci i reszta pasażerów wzięła spadochrony i najzwyczajniej w świecie dała nogę. Po chwili budzi się Short Round i próbuje obudzić śpiącego twardym snem Indiego, który po zażyciu odtrutki spał jak kamień. Gdyby to zostało tak sfilmowane, to Indiana Jones byłby pierwszą postacią w historii kina akcji, która przespała jedną z najważniejszych scen w filmie.
A prawdziwym bohaterem zostaje Short Round: najpierw kłóci się o ostatni spadochron (chce go dać Indiemu) z Willie, która chce spadochron dla siebie. Ale Indy w końcu się budzi, gdy jeden z samolotów jest już zestrzelony z jego pistoletu. Natomiast Willie, która go zestrzeliła, trafia też w ich własny silnik, z którego zaczęły wydostawać się kłęby dymu. Właśnie dzięki nim drugi samolot zostaje oślepiony i uderza w skałę. Resztę już znacie. Dobrze, że zostało to zmienione – bo ponton dodał sporo humoru do filmu. Za to ta scena (no, może tylko podobna) została sfilmowana podczas kręcenia trzeciej części. Podczas pościgu samolotowego Henry Jones Sr. strzela do własnego samolotu.
Kolejka
Z uwagi na to, że koszty nakręcenia części pierwszej nie były zbyt wielkie – wiele scen musiano usunąć ze scenariusza. Między nimi znalazły się takie jak scena pościgu kolejką górniczą. Dlatego została teraz użyta. A że George zawsze chciał nakręcić scenę podobnego – dość egzotycznego pościgu, to scena ta została dopisana do scenariusza. Scena, na którą również uparł się George – to scena z mostem linowym. Cierpiącemu na lęk wysokości Spielbergowi nie podobało się to. Wolałby efekt specjalny albo makietę. Gdy widział tę trzystumetrową przepaść, a na dole skały z ostrymi krawędziami, to robiło mu się słabo. By wydać odpowiednie dyspozycje ekipie po drugiej stronie, Spielberg jechał do najbliższego mostu trzy kilometry. Nigdy nie odważył się po nim przejść.
Chris Columbus
Podobno pierwszy scenariusz do trzeciej części napisała Diane Thomas – autorka Klejnotu Nilu. Przekazała go Spielbergowi i Lucasowi na krótko przed swoją śmiercią w wypadku samochodowym. Nie byli z niego zadowoleni. Oczekiwali czegoś lekkiego i przyjemnego – a otrzymali coś, co przypominało Świątynię Zagłady. Kolejną osobą, która wzięła się z scenariusz kolejnej części, był Chris Columbus (autor scenariuszy do Gremlinów, Goonies czy Piramidy strachu, a reżyser choćby pierwszej części Harry’ego Pottera). Jego scenariusz opierał się na trzech pomysłach Lucasa (między innymi poszukiwaniu chińskiego Króla Małp).
Podobno scenariusz był świetnie napisany i czytało się go znakomicie. Był oryginalny, ekscytujący i, przede wszystkim, zupełnie odmienny od poprzednich dwóch filmów. No może poza najgorszymi scenami komediowymi – przypominającymi te z Mrocznego Widma z udziałem Jar Jar Binksa. Więc może to i dobrze, że nie został nigdy sfilmowany.
Swordsman
We wszystkich trzech częściach postanowiono dodać trochę humoru. Najlepsze były improwizacje na planie, ale pomysły, które mieli aktorzy, musiały się spotkać z aprobatą George’a i Stevena. Znana jest scena – kiedy Indiana ma walczyć z gościem, który trzyma olbrzymi miecz. Ford cierpiał wtedy na rozwolnienie, więc starał się, by kolejne sceny nie były zbyt długie. Więc kiedy Spielberg tłumaczył mu po raz stopięćdziesiąty, jak ma wyglądać walka opisana na kilku kartach scenopisu z licznymi ilustracjami, Ford zapytał wprost:
Nie mógłbym go po prostu zastrzelić?
I tak zostało to sfilmowane. W drugiej części jest nawiązanie do tej sceny, lecz kiedy Ford sięga do kabury, by wyciągnąć pistolet i „po prostu zastrzelić” napastników – nie znajduje go tam i musi salwować się ucieczką. Bardzo wielu fanów Indiany Jonesa uważa, że producenci i reżyserzy przedobrzyli z dodawaniem humoru w trzeciej części. Cóż, nie sposób się z nimi nie zgodzić, gdy widzimy Marcusa Brody’ego, który nie zachowywał się tak w pierwszej części. Wiele ciekawych sytuacji dało wprowadzenie do trzeciej części ojca Indiany – w którego wcielił się Sean Connery. Spowodowało to wręcz lawinę komicznych sytuacji czy dialogów.
Tatuś
Lucas długo zastanawiał się, co zrobić, by trzecia część była lepsza od poprzednich i by zdecydowanie różniła się od części drugiej – która wydawała się zbyt mroczna i miejscami przerażająca. Postanowiono, że będzie szukał czegoś znacznie cenniejszego niż Arka Przymierza czy Kamienie Sankhary. Znacznie cenniejszego dla niego samego – czegoś bezcennego. Własnego ojca. Rolę ojca powierzono Seanowi Connery’emu, który obdarzył ją głębią i klasą, a obecność dwóch osób związanych ze sobą, a tak odmiennie zapatrujących się na różne tematy, dawała niesamowite możliwości, jeśli chodzi o sytuacje mające na celu wywołanie u widza śmiechu.
Spielberg twierdzi, że układ pomiędzy nimi jest podobny do tego, jaki miał ze swoim ojcem. Zbliżył się do niego już po tym, jak stał się samodzielny i wyniósł się z domu. Postać Seana była świetnym kontrapunktem dla postaci Harrisona. Dodatkowym akcentem ironicznym było to, że Sean wcielał się w postać Jamesa Bonda, a w Indianie Jonesie tkwi właśnie cząstka z niego.
Synek
George bardzo chciał zrobić jakieś, niekoniecznie wielkie, retrospekcje z młodym Indianą. Steven chciał w tej roli zobaczyć Rivera Pheonixa i to jemu ją powierzył. Wspólnie doszli do wniosku, że zrobią z tego sekwencję otwierającą. Właśnie dzięki niej dowiadujemy się, w jaki sposób u Indiego znalazła się blizna na podbródku. W retrospekcji też widzimy kogoś, kto rabuje Krzyż Coronado.
Ten ktoś wygląda prawie tak jak Indiana Jones w późniejszych latach. Spielberg podkreśla, że późniejszy ubiór Indiego to bunt przeciwko ojcu. To nie z niego wziął przykład – tylko z czarnego charakteru.
Pocałunek śmierci
Również jeśli chodzi o główną postać żeńska – miała całkowicie różnić się od poprzedniczek. Nie miała być ani zadziorna, ani naiwna. Miała być zdradziecka i jak się okazało, miała zostać czarnym charakterem. Romans dwojga przeciwników stawiał przed twórcami całkiem nowe możliwości rozegrania akcji. W rolę Elsy Schneider wcieliła się Alison Doody. Postać była bardzo skomplikowana do zagrania – bo miała dwie strony – dobrą i złą, i obie trzeba było umiejętnie wyeksponować. Elsa to typowa Niemka – czy raczej Austriaczka. Z jednej strony wbija Indianie nóż w plecy, wydając go Niemcom – z drugiej całuje go na pożegnanie.
Sallah
Co do roli Sallaha twórcy mieli poważny problem. Miał to być prostolinijny i dobroduszny człowiek, który mówi zawsze to, co myśli. Rolę tę zaproponowano Danny’emu De Vito. Na szczęście jednak okazało się, że nie może jej zagrać, gdyż w tym czasie jest zajęty. Wtedy Spielberg zaczął szukać kogoś, kto (jak sam określił) przypominałby Pavarottiego – wybór padł na Johna Rhysa-Daviesa. Ten brytyjski aktor od razu spodobał się Lucasowi. Sallah – przyjaciel Indiany, był zabawną postacią, posiadającą też upór i dumę, jaką zwykle posiadały postacie szekspirowskie.
UWAGA – czołg
W scenariuszu napisanym przez Chrisa Columbusa były dwie sceny akcji, które nie dawały Lucasowi i Spielbergowi spokoju. Zgodnie uważali, że powinny znaleźć się w kolejnej części. Pierwszą z nich była scena pościgu na czołgu ujęta w finałowej sekwencji w Ostatniej krucjacie. Chris wymyślił sobie olbrzymi czołg – dziesięciokrotnie większy od normalnego. Miał mieć długość około 30 metrów, a szerokość ponad 7 metrów. Dobra – zgadzam się, że wyglądałby potężniej niż AT-AT z Imperium kontratakuje. A to byłoby dość… nierealistyczne, gdyż Niemcy nie dysponowali technologią, którą miało Imperium dawno, dawno temu .
Co nie zmienia faktu, że scena akcji z takim czołgiem wyglądałaby zapewne imponująco. Dodatkowo miał na tym czołgu być przeciwnik podobny do Robocopa – pół człowiek, pół robot – mający jedno mechaniczne ramię. Ale (całkiem słusznie) uznano, że to będzie mało realistyczne – a przynajmniej pozory prawdopodobieństwa chciano zachować. Drugą sceną, którą koniecznie chciano ująć w nowym scenariuszu, był pościg motorówkami. Chyba jedna z najlepszych scen pościgu wodnego w kinie ma miejsce właśnie w Ostatniej krucjacie – podczas ucieczki w Wenecji.
Rats!
W każdej części występowały zwierzęta, za którymi się nie przepada – a nierzadko wywołują one strach. Były już węże – były obrzydliwe robale, więc w kolejnej części przyszedł czas na szczury. Ford nie miał problemu zagrania scen z tymi przemiłymi stworzonkami – tym bardziej, że jako dziecko hodował w domu szczury. Nie były to najprzyjemniejsze sceny w całym filmie, ale na planie nikt nie narzekał – no może tylko na zapach. .. Nawet Alison mężnie znosiła obcowanie ze szczurami – a wiadomo, że kobiety nie nalezą do wielbicielek tych zwierzątek.
Graal
Wracając do scenariusza – Małpi Król został odrzucony z kilku powodów. Najważniejszym były koszty, które przekraczały wszelkie wyobrażenia – oraz długość filmu, która byłaby imponująca nawet po skróceniu i wycięciu wszystkich niepotrzebnych scenek. Lucas zaczął myśleć o historii Świętego Graala. Oczywiście nie byłoby w niej nic niezwykłego, więc dodał wątek z dawaniem wiecznego życia przez prawdziwego Graala i poszukiwaniu Czary Chrystusowej przez kogo? Tak – przez nazistów.
Lucas czerpał pełnymi garściami nie tylko ze scenariusza Chrisa, ale także z pierwszej części – Poszukiwaczy zaginionej Arki. Napisanie scenariusza końcowego powierzono Jeffreyowi Boamowi, autorowi scenariuszy do takich filmów, jak Straceni chłopcy czy Zabójcza broń 2.
Pan Brody
Ostatnia krucjata trochę zaskoczyła fanów. Wielu spodobała się nawet bardziej niż Poszukiwacze zaginionej Arki. Pewnie to za sprawą ojca Indiany – Seana Connery’ego. Niektórzy uważają, że jest zbyt zabawna. Niepotrzebnie zrobili z Marcusa Brody’ego osobę, która potrafi zgubić się we własnym muzeum. Jedno jest pewne – jest świetnym zwieńczeniem WIELKIEGO dzieła, jakim jest cała trylogia Indiany Jonesa. Przynajmniej tak deklarowali twórcy Indiany na czele z Lucasem, że nie mają już więcej pomysłów na kolejne przygody i więcej filmów z tej serii nie będzie.
Ale czy na pewno …
Niniejszy tekst powstał w czasie, gdy czwarta część Indiany była dopiero w fazie planów. Poniższy fragment odnosi się do oczekiwań wobec sequela. Ciekawe jest zestawienie tych oczekiwań z tym, co faktycznie zobaczyliśmy na ekranach – przyp.red.
A może Indy wróci i będzie miał żonę i dzieci …
A jak oceniają go fani?
Co sądzą o nim członkowie film.org.pl?
Najczęściej porównują go do Hana Solo, ale ja zgadzam się z tymi, którzy nie potrafią go porównać do nikogo. To klasyk sam w sobie, Indy jest jedyny w swoim rodzaju. Jest dla nas najlepszym bohaterem odnowionego kina przygodowego. To bohater tyleż twardy, co i ludzki. To uosobienie nieskrępowanej przygody i inteligentnego dowcipu. Wszystkie trzy części cieszą się u nas podobnym powodzeniem:
Poszukiwacze zaginionej Arki za nowatorstwo i nieokiełznaną zabawę,
Świątynię Zagłady za tempo, tematykę i klimat,
Ostatnią krucjatę za humor i za prawdziwą przygodę.
Natomiast po kolejnej części oczekujemy, by podtrzymała legendę, by była jak najbardziej zbliżona do starej trylogii, żeby nie była podobna do współczesnych, efekciarskich i płytkich filmów. Chcielibyśmy, żeby kolejny Indiana to było klasyczne kino przygodowe, bez żadnych zbędnych domieszek. Jak również dobrej zabawy i sprawnych nawiązań tak do poprzednich części, jak i do innych filmów przygodowych, jakie powstały przez ten czas.
Indiana Jones 4
Jeśli zamierzają kręcić kolejny film o archeologu awanturniku (a wszyscy chyba wiedzą, że zamierzają), to powinni się raczej śpieszyć. Nie ukrywam, że Harrison Ford nie jest z dnia na dzień coraz młodszy. Siłą rzeczy kolejny scenariusz będzie się bardzo różnił od poprzednich – choćby z tego względu, że Harrison nie będzie w stanie niektórych scen akcji zagrać tak, jak to miało miejsce jeszcze parę lat temu. Moje zdanie na temat robienia filmów na siłę jest takie, że lepiej jest dać sobie z nimi spokój – ale jeśli nie nakręcą kolejnej części – to nie będzie na co narzekać.
No, może z wyjątkiem opieszałości twórców. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że nie powstanie kolejne (o zgrozo) Mroczne Widmo. Tam twórcy postanowili opowiedzieć, co działo się przed Gwiezdnymi wojnami i opowiadali historię Anakina. Bez urazy, ale Indiana Jones bez Harrisona Forda – to nie będzie już ten sam Indy. Widzieliśmy, co zrobiono z Gwiezdnymi wojnami i jeśli miałbym oglądać młodego Indianę z Seanem Patrickiem Flanerym – to wolałbym, aby nie kręcili kolejnej części.
Ale jeśli tylko powstanie kolejna część trylogii, czy raczej już nie trylogii, to będę pierwszą osobą pod kinem szturmującą kasę sprzedającą bilety na premierowy pokaz. Może kolejna część będzie się dziać po drugiej wojnie światowej. Ale kto będzie teraz jego wrogiem? Naziści? A może tak jak w grze komputerowej Indiana będzie poszukiwał mitycznego lądu – Atlantydy? Już nie mogę się doczekać. Mam tylko nadzieję, że scenariusz Indiany Jonesa i ludzi z Marsa nie jest w ogóle brany pod uwagę – bo chciałbym, by film był realistyczny, a nie przypominał kolejne Z archiwum X. A jeśli te słowa przeczyta dystrybutor czwartej części w Polsce, to dostanę wejściówkę na przedpremierę. Co nie zmienia faktu, że na ten film pójdę do kina niejeden raz…
Tekst z archiwum film.org.pl.
