Podczas oglądania dokumentu Chrisa Smitha moją uwagę nieustannie przyciągały ściany domów głównych bohaterów. Wiem, że brzmi to cokolwiek dziwnie, pozwólcie więc, że wytłumaczę. Jestem oddanym fanem plakatów filmowych i wierzę w to, że wystrój wnętrza, w tym również obecność plakatów, może wiele powiedzieć o człowieku, a przynajmniej o jego guście. W mieszkaniu Downeya Sr. króluje francuska klasyka. Towarzysze broni Renoira wiszą naprzeciwko Mariusa Marcela Pagnola. W rezydencji Downeya Jr. ściany ozdabiają natomiast podobizny największych amerykańskich gwiazdorów – Humphrey Bogart wpatruje się pustym wzrokiem w przestrzeń zajmowaną przez Cary’ego Granta. Spotykają się tu więc różne rejestry kina (łącznie z plakatem Iron Mana 3 znajdującym się w kilku ujęciach nad głową Seniora), a sam dokument okazuje się opowieścią nie tylko o ojcu i synu, ale o dwóch filmowcach, których pozycja w branży jest tak różna, jak to tylko możliwe: twórcy amerykańskiego kina niezależnego i najlepiej zarabiającym aktorze w Hollywood.
Na najbardziej podstawowym poziomie Sr. jest dokumentem popularyzatorskim. Filmem, którego nadrzędnym celem jest przywrócenie pamięci o twórczości Roberta Downeya Sr.: awangardowego reżysera, który funkcjonuje dziś w przestrzeni publicznej przede wszystkim jako „ojciec znanego aktora”. Jak stwierdza na początku dokumentu żona Downeya Sr. Rosemary: „Robert chciał nakręcić dokument o swoim ojcu. O ich historii oraz relacji. Wiele osób zna Roberta Downeya Jr., a nie zna Seniora. Chciał to zmienić”. Sam, przed obejrzeniem dokumentu Smitha, wiedziałem na temat Roberta Downeya Sr. tyle co nic. Aż wstyd przyznać, ale nie znałem tytułu żadnego z jego filmów. Nie potrafiłem umieścić twórczości autora Wojskowej Akademii Imprezowej na mapie amerykańskiego kina, przeczuwając jedynie – i słusznie – że to w jego projektach karierę rozpoczynał jeden z najpopularniejszych aktorów na świecie. No właśnie, Downey Sr. był dla mnie, jak i dla sporej części społeczeństwa, po prostu „ojcem znanego aktora”.
Pod tym względem Sr. naprawdę otwiera oczy. Pozwala zanurzyć się w niepowtarzalnym klimacie zwariowanych, w dużej mierze niezależnych (krótki flirt reżysera z systemem studyjnym zakończył się, jak w wielu przypadkach, fiaskiem), produkcjach ojca Downeya Jr. Docenić społeczną wywrotowość Putneya Swope’a – zrealizowanej w 1969 roku komedii, w której po groteskowej śmierci białego prezesa władzę w agencji reklamowej przejmuje jedyny czarnoskóry członek zarządu. Zachwycić się niezahamowaną kreatywnością Pałacu Greasera – przypominającego kultowego Kreta westernu, w którym główny bohater, na wzór pewnego Izraelity, wskrzesza zmarłych i przechadza się po tafli jeziora. Po obejrzeniu Sr. błyskawicznie nabiera się ochoty na seans któregoś z filmów Downeya – i to zdecydowanie największy, niekwestionowany sukces dokumentu Smitha.
Oczywiście, podczas seansu istotniejsza może wydawać się warstwa personalna filmu. Skupiona wokół relacji Downeya Sr. z synem. Relacji, co należy podkreślić na wstępie, wcale niełatwej. Downey Jr. nie ucieka, i chwała mu za to, od mniej przyjemnych aspektów swojego dzieciństwa. Wszechobecnych narkotyków i alkoholu przelewającego się litrami nad jego kołyską. Pierwszego jointa Downey Jr. spalił razem z ojcem, jeszcze przed skończeniem dziesiątego rokiem życia. Późniejsze problemy psychofizyczne aktora stanowiły, przynajmniej do pewnego stopnia, pokłosie swobodnego podejścia wychowawczego jego rodziców. Uzależnienia od narkotyków, notoryczne aresztowania, roczny pobyt w centrum odwykowym. Przełom wieków nie był dla Downeya Jr. łaskawym okresem. Zawsze znajdowało się jednak dla niego miejsce w filmach ojca, który w międzyczasie zaprzyjaźnił się z Paulem Thomasem Andersonem, występując epizodycznie w Boogie Nights oraz Magnolii. Jak stwierdza w pewnym momencie Junior, najprawdopodobniej pół żartem, pół serio: „Nie ma żadnej tajemnicy w tym, że Paul Thomas Anderson to syn, o jakim zawsze marzył mój ojciec”.
Franz Kafka napisał niegdyś szalenie poruszający List do ojca. Tekst, w którym rozliczał się ze swoim rodzicielem, jego surowym wychowaniem i niezmiennym, oschłym stosunkiem względem jedynego syna. Myślę, że Sr. można rozpatrywać w podobnych kategoriach – jako filmowy list, skierowany od syna, pomysłodawcy projektu, do ojca – choć ton, w którym wypowiada się Downey Jr. jest, rzecz jasna, o wiele spokojniejszy i czulszy niż ten narzucony przez Kafkę. W obu przypadkach list pozostał jednak niedoręczony: praskiego pisarza powstrzymała matka, która ukryła tekst przed swoim małżonkiem, przeczuwając zapewne, jak wyglądałaby jego reakcja. Downeya Jr. – śmierć ojca, który zmarł w czerwcu 2021 roku, niemalże do końca pracując nad własną wersją montażową filmu.
Bo dokument Chrisa Smitha, funkcjonującego tutaj jako ktoś w rodzaju półprzezroczystego medium, to również kronika odchodzenia. Szybko orientujemy się, że obserwujemy na ekranie ostatnie lata życia Roberta Downeya Sr. Do rangi symbolu przemijania urasta tutaj staw, sąsiadujący z mieszkaniem reżysera Putneya Swope’a. Najpierw pełen malutkich kaczuszek, odwiedzany przez bohatera znajdującego się w pełni sił. Później zamieszkany przez dorosłe kaczki, z bohaterem, który przechadza się dookoła na chwiejących nogach, doznając nagłego ataku zawrotów głowy. Wreszcie, pusty – pozbawiony zarówno zwierząt, jak i ich ludzkiego obserwatora.