Publicystyka filmowa
Reżyserzy, którzy NAKRĘCILI NIEWIELE, a już zapisali się w HISTORII KINA
Reżyserzy, którzy NAKRĘCILI NIEWIELE, a już zapisali się w HISTORII KINA, udowadniają, że jakość filmów często przewyższa ich ilość.

Znamy reżyserów, w których karierze ilość nie oznacza jakości. Zdarzają się rzecz jasna celne strzały – produkcje bardziej znane, nawet otrzymujące nagrody, lecz więcej jest filmowych średniaków niż wybitnych tytułów. I to zupełnie normalne, że nie da się inaczej. Wielkie dzieła filmowe powstają rzadko, więc reżyserzy oszczędzający swój talent i wydający jeden tytuł na pięć lub więcej lat mają większą szansę stworzyć kultowe tytuły niż ci, co kręcą jak szaleni rok do roku. Ważne, żeby dawać sobie czas na artystyczną regenerację. Inaczej ta pogoń za króliczkiem może zniszczyć karierę.Poniżej kilka nazwisk twórców – chociaż znalazłoby się pewnie więcej – którzy nie kręcili dużo, a jednak stworzyli legendarne bądź kultowe filmy, mające szansę stać się z czasem kluczowym elementem wychowania dla każdego obytego w świecie człowieka.
Peter Jackson
Muszę przyznać, że pomysł napisania tego tekstu przyszedł mi do głowy podczas pisania recenzji Złego smaku, pełnometrażowego debiutu Petera Jacksona, który otworzył mu drzwi do światowej kinematografii. Oczywiście filmografię reżysera znałem. Wiedziałem, że nie jest zbyt płodny, a tak naprawdę z filmów komercyjnych nakręcił jedynie ekranizacje powieści Tolkiena. Z biegiem czasu jednak zacząłem zdawać sobie sprawę, że Władca Pierścieni i Hobbit stały się produkcjami tak kultowymi, że jeszcze przez wiele dziesiątek lat nie powstanie nic, co mogłoby je zastąpić, a co najważniejsze – podmienić w umyśle widzów obrazy postaci stworzone przez film na kanwie Tolkienowskich opisów. Tolkien dzięki nim zaczął żyć. Stał się ludzkim dobrem gatunkowym. Jackson wraz z zespołem producenckim i scenopisarskim właśnie to uczynili. W portfolio reżysera istnieje ogromna przepaść między adaptacjami Tolkiena a resztą filmów, których było niewiele. Stąd Peter Jackson jest modelowym przykładem dla tego zestawienia.
Nakręcił bardzo niewiele filmów, równocześnie stworzył dzieła kultowe i oscarowe, co nie przeszkodziło mu iść w realizacji kilku tytułów zupełnie pod prąd wielkoformatowego, zarabiającego krocie kina.
Steve McQueen
Życzyłbym sobie, żeby kiedyś jego nazwisko wyprzedziło w wyszukiwarce Google aktora Steve’a McQueena. Filmów – tych pełnometrażowych – zrobił naprawdę niewiele. Są to perły, o których się właściwie nie mówi w kontekście zestawień, nawet na tym portalu: Głód, Wstyd, Zniewolony.
Łączy je jeden doskonały aktor – Michael Fassbender. Wszystkie trzy odważnie pokazują człowieka wraz z jego zbrodnią, dążeniem do wyzwolenia się spod wpływów (jakichkolwiek) oraz świat jako system zależności, który nie ma na celu żadnego krzewienia dobra, lecz przetrwanie wąskiej grupy najsilniejszych, najpodlejszych i najsprytniejszych. Taka rzeczywistość urąga prawom doboru naturalnego, tworząc je na nowo i prowadząc nasz gatunek na zatracenie.
Frank Darabont
Od wielu lat nic nie nakręcił, jakby na przekór temu, że Skazani na Shawshank są jednym z najbardziej znanych filmów świata. To był debiut kinowy Franka Darabonta. Sława tego filmu wśród widzów sięgnęła tak wysokiego poziomu, że żaden inny tytuł w skromnym portfolio reżysera nie mógł mu dorównać.
Dzisiaj Skazanych na Shawshank uważa się za klasykę kina. Film przewodzi w rankingach najlepszych produkcji na świecie. Z tak astronomicznie wysokiego szczytu w sensie logicznym można jedynie spaść. Nieważne jest nawet to, że tak sławny film nie dostał żadnego Oscara, a według wszelkich praw logiki powinien był. To przecież widzowie zdecydowali o sławie Skazanych… Kiedy się więc patrzy na nich z tej perspektywy, jest jasne, że Zielona mila nie miała szans wzbić się na podobny poziom, a sam Darabont został przygnieciony sławą swojego pierwszego filmu kinowego.
Sofia Coppola
Niewielka liczba tytułów w portfolio wynika zapewne z tego, że Sofia Coppola nie zajmuje się jedynie reżyserią. Sporo jej czasu zawodowego pochłania moda, scenografia, praca w firmie producenckiej wraz z ojcem, a także tworzenie reklam. Nakręciła niewiele, ale w historii kina oraz tzw. filmów kultowych zdążyła już się zapisać za sprawą Między słowami.
Gdyby jeszcze jako pierwsza kobieta otrzymała w Cannes Złotą Palmę, można by z czystym sumieniem stwierdzić, że jest legendarną reżyserką, a tak jednak Jane Campion mocno ją wyprzeda zarówno pod względem nagród, jak i liczby świetnych pozycji w filmografii.
Darren Aronofsky
Odnoszę wrażenie, że moda na Aronofsky’ego dawno już przeminęła. Skończyło się gdzieś w czasach Zapaśnika, chociaż nie mam zamiaru udowadniać, że to jest zły film. Wręcz przeciwnie. Zapaśnik to wielkie kino, lepsze niż przereklamowane, hipsterskie Pi, bardziej poruszające niż nazbyt enigmatyczne Żródło, a już o wiele autentyczniejsze od przeestetyzowanego mother! Nic jednak nie poradzę na to, że kultowe stały się nie te produkcje w portfolio reżysera, które bym sobie życzył. Faktem jest, że Aronofsky zaledwie kilkoma tytułami zapewnił sobie status twórcy tajemniczego, a przez to kultowego i modnego. Te określenia, cechy, a czasem łatki trzeba jednak regularnie dokarmiać, inaczej znikną. Czas więc najwyższy, żeby reżyser po raz kolejny udowodnił, że należy mu się miejsce w gabinecie osobliwości kinematograficznych.
Martin McDonagh
Niewiele jest go w świecie kina. Zapewne większość widzów zna jego filmy, jednak nazwiska za nic nie może sobie przypomnieć. Martin McDonagh jeszcze sobie go po prostu nie wypracował w kinematografii. Kto wie, czy przy takiej częstotliwości tworzenia filmów kiedykolwiek mu się to uda. Każdy natomiast kinoman zna przynajmniej jeden tytuł – zapewne będą to Trzy billboardy za Ebbing Missouri. Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj także jest pozycją znaną, chociaż nie tak osadzoną w historii filmu jak Billboardy.
Dla Martina McDonagha film jest niejako dodatkiem do działalności teatralnej. Gdyby jednak nie zajmował się dramaturgią, nigdy nie stworzyłby tak dobrych trzech pełnometrażowych filmów.
Sergio Leone
Te kilka filmów – głównie westernów, ale też gangsterski dramat, komedia i dwa obrazy historyczne – jak na 30 lat aktywnej twórczości to prawie nic pod względem ilościowym, ale wszystko (zwłaszcza dolarowa trylogia), gdy chodzi o wartość artystyczną dla kina. Kiedy więc będziecie myśleć o westernach stworzonych przez Sergio Leone, jest ich zaledwie parę. Na początku nie odnosiły sukcesów. Amerykańscy twórcy westernów nie wyobrażali sobie, że ktoś, kto pochodzi ze Starego Kontynentu, może rozumieć problematykę Dzikiego Zachodu. Okazało się, że może, łamiąc wiele żelaznych zasad panujących w Hollywood.
Leni Riefenstahl
Rzec można, że bez niej nazizm i hitleryzm nie miałyby medialnego wsparcia. Rozsławiła je, zwłaszcza wśród Niemców, dając Hitlerowi bezcenne propagandowe narzędzie zmieniające świadomość szeregowych obywateli. Produkcje Triumf wiary i Triumf woli mają wciąż niedocenianą wartość historyczną. Niektórzy spoglądają na nie poprzez soczewkę swojego resentymentu wobec antyludzkiego nazistowskiego autorytaryzmu.
Jeśli jednak nie chcemy, żeby tragedia II wojny światowej się powtórzyła, lepiej wyrugować z siebie tego typu emocje. Apologetyka nazizmu zaproponowana przez Riefenstahl rozłożona na czynniki pierwsze może być cennym podręcznikiem nie tylko propagandowej sztuki filmowej, która i dzisiaj taka pozostała, służąc zgoła odmiennym ideologiom, ale i uświadamiającą lekcją, na co należy zwrócić uwagę, by rozpoznać wszelkie społeczne formy totalitaryzmów.
Andriej Tarkowski
W jego filmach zawsze czuć było wpływ tzw. kultury wysokiej – poezji, literatury, muzyki, kina największych tego świata. Film zaangażowany w stylu, jaki realizował Tarkowski, nie jest dla wszystkich. Mam na myśli nie tylko władze ZSRR, które nienawidziły tego typu zindywidualizowanej twórczości, ale i zwykłych widzów, którzy spodziewają się po seansie zrozumiałej rozrywki, a nie rozszyfrowywania metafor.
Przyznam się, że za poezją nie przepadam. Uważam, że bardzo łatwo jest ukryć w wierszach pustosłowie, którym potem będą się zachwycać czytelnicy, doszukując się talentu i wielkich myśli w dość losowo pod względem semantyki zestawionych słowach. Oglądając Tarkowskiego, a obejrzałem wszystko, co trzeba, odnosiłem niekiedy wrażenie, że zagubił się we własnej metaforyce – przemetaforyzował najzwyklej w świecie. Stąd może tak niewielki dorobek filmowy. Rozumiem problemy z cenzurą, emigrację, przedwczesną śmierć, ale jego pomysły wymagały również czasu, żeby nadać im chociażby myślowe ramy możliwe do przełożenia potem na scenariusz.
Możemy dyskutować o mniejszej lub większej sensowności dzieł Tarkowskiego, natomiast jedno jest pewne – nie byłoby tychże sporów, gdyby reżyser nie znalazł stałego miejsca w historii kina.
Alejandro González Iñárritu
Zadebiutował jakże mocno Amores perros. A potem już tylko udowadniał, że jest wielki – 21 gramów, Biutiful, Birdman, aż wreszcie przyszedł czas na Zjawę.
Nie ma tych filmów w jego portfolio wiele, za to każdy jest dopracowany, ważny dla kina i powinno się go znać. Gdyby jednak chcieć spekulować, która produkcja Alejandra Gonzáleza Iñárritu zapewniła sobie bezapelacyjne miejsce w światowej kinematografii, to tak można by określić dopiero Zjawę. Niemniej nie spisywałbym jeszcze talentu reżysera na straty. Mam nadzieję, że Zjawa nie jest jego największym osiągnięciem.