LICZY SIĘ TERAZ – relacja ze spotkania z twórcami ZWIERZĄT
Zwierzęta Grega Zglińskiego to zaledwie drugi film wypuszczony przez Velvet Spoon, nowego polskiego dystrybutora. Debiutowali estońskim Listopadem, który nadal można obejrzeć w wybranych kinach, lecz już po tych dwóch tytułach da się zauważyć ich zainteresowanie ambitnym repertuarem z pogranicza gatunków i konwencji. Takie są też Zwierzęta, szwajcarsko-austriacko-polska produkcja igrająca ze schematami i nadająca psychologicznemu dramatowi rysy gatunkowej zabawy, zawieszonej pomiędzy niedopowiedzianą fantastyką, kinem grozy i czasem czarną, czasem slapstickową komedią. Sam dystrybutor nazywa dzieło Zglińskiego „największym mózgotrzepem roku” i trzeba przyznać, że już w trakcie seansu widz będzie zastanawiał się, czym jest oglądana historia i dokąd zmierza.
14 grudnia w kinie Luna odbyła się oficjalna premiera filmu z udziałem reżysera i występującej w jednej z głównych ról Mony Petri. Przyznam, że sposobność wysłuchania twórców dosłownie chwilę po seansie mogła stanowić swego rodzaju wyzwanie – Zwierzęta są bowiem kinem do wielorakiej interpretacji, zaskakująco lekkim w odbiorze, lecz niekoniecznie łatwym w natychmiastowym odczytaniu. Nic więc dziwnego, że prowadzone przez Błażeja Hrapkowicza spotkanie stało się w pewnym momencie szansą dla widzów na zdobycie wyjaśnień kilku elementów spornych i niejasnych. Stąd pytania o znaczenie kolorów w filmie, status ontologiczny kota, który pojawia się na ekranie (a jest to wspaniałe i unikatowe zwierzę), czy w końcu, jak należy odczytać zakończenie. Sam reżyser jeszcze przed seansem tłumaczył, że chce, aby Zwierzęta były bardziej doświadczeniem niż historią, i choć jest to film stanowiący swego rodzaju łamigłówkę, ta staje się drugorzędna wobec wniosków, jakie widz sam musi wyciągnąć po obejrzeniu tej opowieści.
Scenariusz Jörga Kalta, poprawiony później przez Zglińskiego, umieszcza małżeństwo przeżywające kryzys w orbicie zdarzeń, które trudno zrozumieć i wyjaśnić, co wpływa również na specyficzną formę filmu (najmocniej przywodzącą na myśl Obrazy Roberta Altmana). Polski reżyser po raz pierwszy usłyszał o tekście Kalta dekadę wcześniej, będąc w komisji, która przyznała mu dofinansowanie do projektu. Austriacko-szwajcarski autor miał zresztą wyreżyserować Zwierzęta; film jednak nie powstał, gdyż w 2007 roku artysta popełnił samobójstwo. Bardzo mnie to zszokowało, dlatego, że w jego pracach i notatkach, które czytałem, było widać, że jest to ktoś, kto eksploruje życie, kto szuka, kto chce się dowiedzieć. Był też człowiekiem bardzo wrażliwym i to go w końcu pokonało – wspominał Zgliński. Gdy kilka lat później twórca Wymyku odszukał tekst Kalta z myślą o realizacji, postanowił nieco go zmienić, jednocześnie starając się pozostać w zgodzie z duchem oryginału. Zależało mi na tym, aby zachować tę dziwną konstrukcję, ale też ją ulepszyć, więcej pozazębiać. Potem pracowałem nad postaciami, aby trochę je upsychologizować. Dla Jörga ważna była forma. Chciał natomiast, żeby aktorzy byli postaciami trochę jak u Roberta Bressona, który mówił na swoich aktorów „modele”. Ja chciałem połączyć formę z kinem psychologicznym. Zgliński przyznał jednak, że jego próby nadania logiki wydarzeniom w historii, połączenia luźnych elementów, wypadały zawsze płasko. Wtedy musiał przyznać wyższość tekstowi. Czasem, gdy jedynie czułem, że coś działa w tekście, pozostawiałem to bez żadnych wyjaśnień.
Być może ważniejsza od odpowiedzi na pytania o konkretne sceny i elementy Zwierząt była wypowiedź reżysera dotycząca tematu filmu: Każdy z nas żyje we własnym wszechświecie, każdy inaczej doświadcza tych samych rzeczy. Nawet dwoje blisko związanych ze sobą ludzi będzie te same sytuacje odbierać inaczej. Pytanie wtedy brzmi, na ile może dojść do porozumienia. Ten brak harmonii jest widoczny choćby i podczas rozmowy, kiedy jedna osoba zupełnie inaczej rozumie słowa drugiej. Jedyna scena w filmie, w której dochodzi do prawdziwego kontaktu między bohaterami, ma miejsce, gdy kochają się. Miłość sprawia, że doświadczamy więcej i dłużej. Jeszcze inne wyjaśnienie reżyser dał swoim aktorom. Petri wspomniała o sytuacji podczas prób, kiedy Zgliński powiedział im, że w całym filmie są tylko jeden mężczyzna i jedna kobieta. Było to zagmatwane, ale i piękne jednocześnie.
Polski twórca wytłumaczył również znaczenie tytułu, zwierząt w filmie bowiem nie brakuje – główni bohaterowie najpierw potrącają owcę, a nieco później ptak, jak się wydaje, popełnia samobójstwo w ich domu. Wspomniany kot nie tylko wygląda na egipską bestyję, ale też – posługując się płynną francuszczyzną – namawia kobietę do zbrodni. Zwierzęta zamieszkują nasz świat, a nawet więcej – ten świat do nich należy. Są stworzeniami, które doświadczają inaczej niż człowiek, czują i widzą więcej. Nie bez znaczenia jest fakt, że zwierzęta występują tak często w baśniach – jest w nich pewien mistycyzm, magia. Nie chcę jednak, aby interpretowano je wyłącznie na poziomie symbolicznym. Ta ostatnia uwaga dotyczyła przypisaniu kotu przez jednego z widzów cech demonicznych, na co reżyser wyraźnie nie chciał przystać. Ostatecznie jednak poddał się i przyznał rację, co przypieczętowała rozbawiona Petri – Masz rację, to był diabeł!
Film Grega Zglińskiego w sposób niecodzienny łączy psychologiczną głębię z surrealną narracją, ale co bardziej zaskakujące, nie ucieka od zabawy, wciągając widza w sieć dziwnych powiązań i skojarzeń, nierzadko symetrycznych. Trudno powstrzymać się przed chęcią odkodowania całości, narzucenia logicznego klucza, lecz mija się to z celem samego reżysera. Ostatecznie liczy się tylko to, co jest teraz. Wszystko, co było lub ma nadejść, jest fantazją. Zaufać możemy jedynie chwili obecnej. Nawet nie pamięci, gdyż to samo wydarzenie każdy może pamiętać zupełnie inaczej. Wracając jednak pamięcią do rozmowy z twórcami Zwierząt, muszę przyznać, że jej forma poniekąd oddała dziwność filmu. Rzadko kiedy polska publiczność rozmawia z polskim reżyserem w obcym języku (w tym przypadku angielskim), a tak właśnie wyglądało to spotkanie po seansie. Zapewne z powodu obecności niemówiącej po polsku szwajcarskiej aktorki, co nie zmienia faktu, że coś z filmu przedostało się do naszej rzeczywistości.
Autorem zdjęć w relacji jest Michał Szymończyk.