Wywiad
“Pokora to właściwa ocena sytuacji”. Michał Pawlik z hitu Netflixa “Heweliusz” szczery do bólu
Trzy duże polskie premiery w jednym sezonie – “Heweliusz”, “Zamach na papieża” i “Chopin, Chopin!”. Michał Pawlik wystąpił w każdej z nich. Aktor, który łączy pracę na planie filmowym z uczeniem młodych adeptów aktorstwa, mówi o wdzięczności, przemijaniu, sinusoidzie zawodu i o tym, że najważniejsze to nie przynosić napięcia z planu do domu.
Martyna Janasik: Jesteś częścią trzech głośnych premier tej jesieni – “Heweliusza”, “Zamachu na papieża” i “Chopin, Chopin!”. Nie da się być dziś w głośniejszych tytułach w Polsce. Czy to jest twoje pięć minut?
Michał Pawlik: Na pewno to bardzo dobry czas, ale staram się patrzeć na to z pokorą. I nie w tym potocznym znaczeniu, że trzeba się umniejszać. Kiedyś pewien jezuita powiedział mi, że pokora to właściwa ocena sytuacji — i ja się z tym w pełni zgadzam. Wiem, że miałem ogromne szczęście pracować z uznanymi twórcami, ale też że to jest wynik wielu lat pracy. Te filmy powstawały jeden po drugim przez ostatnie półtora roku – “Zamach na papieża” realizowałem w trakcie “Chopin, Chopin!”. Do tego dochodzi jeszcze jedna produkcja, która dopiero będzie miała premierę. To był intensywny czas, który dał mi ogrom wiedzy i satysfakcji. To są moje “pięć minut”, ale nie w znaczeniu sukcesu – raczej nauki. Widzę, jak ważne jest zarządzanie energią, słuchanie swojego ciała, dbanie o równowagę. To zawód, który łatwo może wyczerpać, jeśli nie umiesz się regenerować.

Wspomniałeś o pokorze. Jak dziś w takim razie oceniasz swoją sytuację?
Z ogromną wdzięcznością. Żyję w przywileju robienia tego, co kocham. Pracuję z twórcami, których sam podziwiam. I – może zabrzmi to banalnie – marzenia się naprawdę spełniają. Trzeba im tylko pomagać.
W Twoich słowach słychać świadomość przemijania. Tom Hanks kiedyś powiedział, że gdyby miał zaczynać karierę jeszcze raz, chciałby wiedzieć, że “każdy moment mija” – nawet sukces. Czy Ty też to czujesz?
Tak. Bycie w tej branży nauczyło mnie, że wszystko ma swój rytm. To sinusoida. Kiedyś, gdy ta linia spadała w dół, budziło to we mnie lęk i frustrację. Dziś wiem, że to naturalne. Nie da się być w ciągłym biegu od projektu do projektu. Teraz, kiedy mam kilka miesięcy przerwy, traktuję to jako czas rozwoju – uczę się, prowadzę zajęcia, obserwuję, przygotowuję do kolejnych rzeczy.
Wspomniałeś o uczeniu. Co Ci daje łączenie aktorstwa z byciem pedagogiem?
To się wzajemnie uzupełnia. Z planu filmowego przynoszę do szkoły świeże doświadczenia, a z pracy z uczniami – przypomnienie podstaw, o których łatwo zapomnieć. Zadaję im pytania typu: “Po co to mówisz?” – i potem sam w domu przy castingu muszę sobie na nie odpowiedzieć.

A czego nauczyły Cię te trzy produkcje – “Heweliusz”, “Zamach na papieża” i “Chopin, Chopin!?
Przede wszystkim jak zarządzać własną energią i emocjami. Jak nie przynosić planu do domu. Bo nawet przy najlepszej ekipie – a w tych trzech przypadkach były fantastyczne – napięcie i stres są ogromne. Teraz dużo bardziej dbam o higienę pracy i regenerację.
Masz bardzo zdrowe podejście.
Bo już nie traktuję tego zawodu jak misji. Kiedyś to słowo “powołanie” powodowało, że czułem presję – że muszę coś udowodnić. Dziś widzę, że to po prostu praca, która daje mi frajdę. Radość, że mogę tworzyć, dzielić się tym z widzami, rodziną, uczniami. A moja rodzina przeżywa każdą premierę! To jest dla mnie ogromna radość – widzieć, że im też sprawia to przyjemność.
A patrząc z szerszej perspektywy – czy te trzy role miały do ciebie “przyjść”?
Może tak. Łączy je to, że wszystkie powstały z rąk doświadczonych, spełnionych twórców. I może to też nie przypadek, że szukają ludzi, którzy myślą i czują podobnie. Dostałem kredyt zaufania – i to dla mnie dowód, że konsekwentna praca ma sens.
Co łączy te postacie?
Myślę, że budzą zaufanie. Są intensywne emocjonalnie, wymagają precyzji. Ale też mają w sobie coś jasnego – pewne światło, może nawet odrobinę humoru. Lubię, gdy widz pomyśli: “Znam tego gościa. Kojarzę ten typ człowieka”.

A czym się różnią?
“Heweliusz” to fizyczność, walka z żywiołem, ekstremalne doświadczenie. “Zamach na papieża” to autoironia, zabawa z ikonografią polskiego kina, świetny humor Pasikowskiego i Bogusława Lindy. “Chopin, Chopin!” to zupełne przeciwieństwo – wyciszenie, racjonalność, introwertyzm. Po tych dwóch ekspresyjnych produkcjach musiałem się “zamknąć” w sobie. Michał Kwieciński wymagał, żebym zredukował emocje.
Wychodzi więc, że w tym roku widzowie dostaną pełen wachlarz twoich emocji.
Oby! (śmiech)
Na koniec – gdyby powstał film o tobie, kto by Cię zagrał?
Chciałbym, żeby wyreżyserował go Wes Anderson. (śmiech) Lubię jego styl – konfabulację, dystans, humor. Zagrać mógłby mnie ktoś z moich mistrzów: Tom Hanks, Ralph Fiennes… albo, gdyby to był polski film, może Marek Kondrat.

Zastanawiałam się, kogo ja bym obsadziła w twojej roli. Wesz, że przypominasz trochę Toma Hiddlestona?
To najlepszy komplement, jaki dziś usłyszałem! (śmiech)
Jak nazwałbyś ten film?
Może “Błędne koło”.
W takim razie życzę Ci, żeby film “Błędne koło” kiedyś powstał, ale żeby twoja kariera nie była błędnym kołem.
Dziękuję.
