search
REKLAMA
Zestawienie

ZAPOMNIANE FILMY SENSACYJNE z lat 90.

Zapomniane sensacje, które wciągają bez reszty!

Przemysław Mudlaff

12 lutego 2023

REKLAMA

Chociaż największą popularność kino akcji zyskało najpewniej w latach 80. XX wieku, to bez wątpienia ostatnia dekada ubiegłego stulecia potrafiła ten rozgłos wykorzystać. Wraz z postępem w dziedzinie efektów specjalnych i coraz większymi pieniędzmi, akcja w filmach sensacyjnych stała się jeszcze bardziej wartka, bitwy jeszcze bardziej emocjonujące, eksplozje jeszcze potężniejsze, a bohaterowie jeszcze silniejsi. Lata 90. były pełne twardych tajnych agentów, niebezpiecznych cyborgów, wrogich kosmitów i rozciągniętych karateków. Twórcy kina sensacyjnego nierzadko patrzyli w przyszłość lub w kosmos, a także osadzali akcję filmu w wirtualnej rzeczywistości. Jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, najgłośniejsze i najbardziej rekomendowane premiery akcji z tamtego okresu pozostały w naszej pamięci na dobre, z kolei te, którym nie poświęcano zbyt dużej uwagi, zostały zapomniane. Postaram się je jednak Wam przypomnieć. Oto lista mniej znanych filmów sensacyjnych z lat 90. XX wieku.

Zachęcam Was do połączenia tytułów z poniższego zestawienia z produkcjami opisanymi w pozostałych tekstach mojego autorstwa dotyczących zapomnianych filmów z lat 90. Otrzymacie tym samym solidną dawkę kryminałów, thrillerów, horrorów i tzw. filmów kultowych.

„Odwet” („Revenge”, 1990)

odwet

Tony Scott był jednym z najlepszych reżyserów kina sensacyjnego w historii. To jego wrażliwość, charakterystyczny styl wizualny, umiejętność prowadzenia aktorów i nasycenia filmów wysokooktanową akcją wyniosły takie produkcje jak Top Gun (1986), Gliniarz z Beverly Hills II (1987) czy Prawdziwy romans (1993) do rangi kultowych, ponadczasowych hitów. O Prawdziwym romansie w kontekście Odwetu warto wspomnieć z jeszcze jednego względu. Otóż po obejrzeniu produkcji z Kevinem Costnerem i Madeleine Stowe w rolach głównych Quentin Tarantino zamarzył, aby to właśnie Tony Scott wyreżyserował przygody Clearence’a i Alabamy Worleyów na podstawie jego scenariusza. Co prawda, po latach Tarantino podobno tego żałował, bo Scott postanowił zmienić zakończenie Prawdziwego romansu, ale to już inna historia. W każdym razie Odwet w 1990 roku miał wszelkie predyspozycje, aby stać się kolejnym hitem brata Ridleya. Doborowa obsada, cudowne plenery, świetni bohaterowie, namiętne sceny seksu i nawet początek filmu nawiązujący do pasji reżysera, jaką po nakręceniu uwielbianego przez publiczność Top Guna stało się realizowanie sekwencji ujęć powietrznych akrobacji, nie pomogły filmowi w kasie. Przy budżecie 22 milionów dolarów zarobił zaledwie 15 milionów i po latach po prostu o nim zapomniano. Tymczasem Odwet to pięknie nakręcona, brutalna historia o zakazanej miłości. Być może rzeczywiście nosi znamiona przebrzmiałej męskiej rywalizacji o kobietę traktowaną głównie jako trofeum, ale jest to tak stylowe, tak wiarygodne i tak podniecające, że trudno oderwać od opowieści Scotta wzrok. Wspaniali Anthony Quinn i Kevin Costner oraz oszałamiająco piękna bogini thrillerów z tamtych lat – Madeleine Stowe, dostarczają odbiorcom jeden z najciekawszych i najbardziej intensywnych filmów o zemście końca ubiegłego stulecia. Uwaga! Podczas zakończenia Odwetu mogą zapłakać nawet najwięksi twardziele.

„Szkoła wyrzutków” („Toy Soldiers”, 1991)

szkoła wyrzutków

Takie filmy jak Szkoła wyrzutków zapewne już nigdy się nie powtórzą. Czy to źle? Może i nie, ale współczuję dzisiejszym nastolatkom, że konstruowane dla nich kino jest tak wykalkulowane i tak bardzo pozbawione elementu zaskoczenia. Szkoła wyrzutków to doskonały dowód na to, że kiedyś tego nie było (albo inaczej: że kiedyś to było). Produkcja Daniela Petrie Jr. opowiada bowiem o specjalnej szkolnej placówce skupiającej w swoich murach trudnych nastoletnich chłopców, którym czas poza nauką upływa przede wszystkim na dokuczaniu nauczycielom oraz dziekanowi. Ich życie zmienia się, gdy syn kolumbijskiego narkotykowego bossa Luis Cali wraz ze swoim gangiem terroryzuje szkołę i bierze uczniów na zakładników. Jedyną szansą na ich wyjście z opresji cało i zdrowo jest Billy Tepper, niesforny, ale słowny uczeń znający wszystkie zakamarki budynku. Billy wraz z grupą przyjaciół podejmują decyzję o walce z bezwzględnymi terrorystami. Film ten jest swego rodzaju młodzieżową Szklaną pułapką. Jest miejscami nerwowy, częściej zabawny, a na pewno ekscytujący i pełen napięcia. Główna w tym zasługa rewelacyjnych młodych aktorów, którym przewodzi Sean Astin w roli Teppera. Chociaż wielu krytyków Szkoły wyrzutków Daniela Petrie Jr. oceniło go jako bezcelowy i bezsensowny, mnie jawi się on jako oryginalna i urokliwa opowieść o nastoletnim buncie, który może być silniejszy od ataku terrorystów, a także nierzadko przemienia się w coś konstruktywnego. Wystarczy umieć tylko (a raczej aż) ten bunt okiełznać.

„Rykoszet” („Ricochet”, 1991)

Rykoszet

Lata 90. były okresem, w którym bardziej od tytułu produkcji i streszczenia jej fabuły jarały nas nazwiska aktorów, którzy w danym tytule grali. Mówiło się więc, że wypożyczyło się kasetę z filmem, w którym gra Schwarzenegger, a nie, że wypożyczyło się np. Komando. Oczywiście nazwisko takiego aktora musiało coś dla większości znaczyć. Wśród ogólnie znanych i poważanych aktorów kina sensacyjnego w latach 90., byli poza wymienionym Arnoldem m.in. Sly, JCVD, Wesley Snipes, Jackie Chan, Dolph Lundgren, Mark Dacascos, Steven Seagal, Brandon Lee, czy Denzel Washington, który wystąpił m.in. w filmie Rykoszet. Rykoszet Russella Mulcahy’ego to sensacyjniak z gatunku tych wściekłych, szybkich i intensywnych. Produkcja opowiada historię ambitnego gliniarza Nicka Stylesa (Denzel Washington), który po efektownym i sprytnym schwytaniu niejakiego Earla Talbotta Blake’a (John Lithgow) szybko pnie się po szczeblach kariery. Blake odsiaduje karę w więzieniu, ale nie potrafi zapomnieć Stylesowi, że ten zniszczył mu życie, i postanawia się zemścić. Rykoszet balansuje na krawędzi, jest ryzykowny, ale zawsze fascynujący i wciągający. Chociaż Denzel jest naprawdę świetny w roli pewnego siebie stróża prawa, a następnie zastępcy prokuratora, to show kradnie tu John Lithgow, którego Earl wręcz mrozi krew w żyłach. Reżyser nie stroni od czarnego humoru, brutalności i kilku naprawdę efektownych, artystycznych sekwencji ujęć.

„Zimny jak głaz” („Stone Cold”, 1991)

zimny jak głaz

Teraz propozycja dla tych, którzy kino sensacyjne lubią przede wszystkim za tempo, twardych facetów bez skrupułów i za bezzasadne przedstawianie kobiecej nagości. Zimny jak głaz to film tak bardzo przesiąknięty testosteronem, że aż trudno uwierzyć w dzisiejszych czasach, iż został nakręcony na poważnie. A jednak! Ta praktycznie zapomniana produkcja Craiga Baxleya to solidna dawka rozpierduchy z efektownymi scenami bijatyk, eksplozji, samochodowych oraz motocyklowych pościgów. Przyjemności z oglądania tego banalnego filmu, poza ukazywaniem setek jędrnych kobiecych cycków, dostarczają odbiorcy świetni w swoich prostych rolach, Brian Bosworth oraz Lance Henriksen. Szukacie kiczowatego, szalonego kina akcji z gangami motocyklowymi pełnymi troglodytów, dla których ludzkie życie nic nie znaczy, i z policjantem, który ze względu na swój wygląd i postawę stara się infiltrować to środowisko? Proszę bardzo! Gwarantuję, że zabawa będzie wybuchowa.

„Dzieci triady” („Hard-Boiled”, 1992)

Długo zastanawiałem się, czy dołączyć do tego zestawienia Dzieci triady, ponieważ według wielu fanów kina akcji, to po prostu najlepsza i niezapomniana produkcja wszech czasów. Niewielka liczba ocen tego filmu na Filmwebie utwierdziła mnie jednak w przekonaniu, że Hard-Boiled „gimby nie znajo”, bo i skąd, skoro telewizja od lat serwuje przede wszystkim amerykańskie produkcje Johna Woo, zupełnie pomijając to, co zrobił wcześniej. Drogie dzieci, obejrzyjcie, proszę, Dzieci triady. Zapoznajcie się z tym przepięknie sfilmowanym śmiertelnym baletem. Zupełnie inaczej spojrzycie wówczas na wszystkie obejrzane przez was wcześniej filmy akcji. Zrozumiecie bowiem, że dla nich wszystkich wyznacznikiem jest zbliżenie się do jakości Dzieci triady. Tak! Mówię tu nawet o Matriksie.

„Sądna noc” („Judgment Night”, 1993)

sądna noc

W 1993 roku Stephen Hopkins postrzegany był przede wszystkim jako kreatywny reżyser sequeli. Na swoim koncie miał bowiem piątą odsłonę Koszmaru z ulicy Wiązów i drugą część Predatora. Sądna noc miała być dla Hopkinsa szansą na wejście do hollywoodzkiej elity. Skoro piszę o tym filmie w zestawieniu zapomnianych sensacyjniaków z lat 90., łatwo wywnioskować, że sztuka ta urodzonemu na Jamajce twórcy się niestety nie udała. Porażka Sądnej nocy nie polega jednak wcale na tym, że obraz ten kompletnie Hopkinsowi nie wyszedł, ale raczej dlatego, że wyprzedził swoje lata. W filmie śledzimy losy czterech kumpli, którzy spędzają wspólnie męski wieczór. Mieli udać się na mecz bokserski, ale korki i złe decyzje skierowały ich kampera do niebezpiecznej dzielnicy miasta. Przez kolejne godziny będą wymykać się gangsterom, którzy na ich oczach zamordowali człowieka. Zapytacie: „co w tym tak innowacyjnego”? Otóż: nie jest to kolejny film sensacyjny o gościach z kwadratowymi twarzami i bicepsami, które po napięciu rozdzierają rękawki koszulek XXXL. To produkcja o zwykłych, trochę bogatszych facetach, którzy znaleźli się w niekomfortowej i niewygodnej sytuacji. Takie kino w 1993 roku nie było na fali. Sądna noc poza dość oryginalnym jak na tamte czasy założeniem ma swój niepodrabialny klimat. Niebezpieczna dzielnica, w której znaleźli się Frank (Emilio Estevez), Mike (Cuba Gooding Jr.), John (Stephen Dorff) i Ray (Jeremy Piven), pełna jest wirujących w powietrzu śmieci, podejrzanych typków i napięcia. Poza doskonałym głównym kwartetem aktorskim świetnie spisują się również antagoniści z szalonym Denisem Learym na czele. Sądna noc to świetnie wyreżyserowana, zagrana, posiadająca doskonałą ścieżkę dźwiękową traumatyczna przygoda, która do dziś potrafi podnieść u odbiorców poziom adrenaliny.

„Amerykański yakuza” („American Yakuza”, 1993)

amerykański yakuza

Zanim gwiazda Viggo Mortensena na dobre rozbłysła na filmowym firmamencie za sprawą jego roli we Władcy Pierścieni, amerykański aktor grywał zarówno w ambitnych produkcjach, jak i w tych klasy B. Jego występy w filmach o małym budżecie nierzadko wynosiły je o kilka poziomów wyżej. Tak na przykład stało się w przypadku Amerykańskiego yakuzy. Dzieło Franka Cappello z 1993 roku było dość karkołomnym pomysłem na papierze. Film ten miał bowiem połączyć to, co podoba się w kinie sensacyjnym Amerykanom z tradycjami wschodnich akcyjniaków. Wyszło całkiem interesująco, elegancko i stylowo. Amerykański yakuza potrafi ponadto utrzymać widza w napięciu do ostatniej minuty.

„Kolonia karna” („No Escape”, 1994)

Kolonia karna

Kolonia karna to epicki film akcji od twórcy najlepszego Bonda z Piercem Brosnanem (GoldenEye) i najlepszego Bonda z Danielem Craigiem (Casino Royale). Domyślam się, że zapomnienie o produkcji Martina Campbella wynika głównie z faktu, że mnóstwo w nim niedomówień i bez przeczytania powieści Richarda Herleya, na podstawie której powstała, trudno ją w pełni zrozumieć. Brak znajomości literackiego pierwowzoru filmu nie przeszkadza jednak w doskonałej zabawie. Kolonia karna na poziomie scenograficznym po prostu wymiata. To połączenie Mad Maxa i Ucieczki z Nowego Jorku. Stanowi również wizję przyszłości (2022 rok), która na szczęście się nie spełniła. Dodatkowo otrzymacie tu mnóstwo wspaniałych pojedynków dwóch zwalczających się grup dowodzonych przez charyzmatycznych przywódców. Po jednej stronie filozofujący Ojciec w wykonaniu spokojnego i rozważnego Lance’a Henriksena, a po drugiej – szalony Marek, fantastycznie i brawurowo odegrany przez kompletnie niedocenianego Stuarta Wilsona. Pośrodku zaś wiarygodny, targany emocjami kapitan Robbins, w którego wcielił się nieodżałowany Ray Liotta. Lubicie dzikie, intrygujące, pełne akcji science fiction? Dajcie szansę Kolonii karnej. Nie zobaczycie w tym filmie arcydzieła, ale na pewno go docenicie.

„Śmiertelny rejs” („Deep Rising", 1998)

śmiertelny rejs

Oto jeszcze jedna pozycja akcji z elementami science fiction. Śmiertelny rejs był tak ogromną klapą finansową, że prawie zakończył karierę późniejszego twórcy Van Helsinga – Stephena Sommersa. Szczęśliwie Sommers wykaraskał się z niełaski wytwórni filmowych za sprawą Mumii i flop Śmiertelnego rejsu został mu ostatecznie wybaczony. Czy jednak finansowa wpadka reżysera rzeczywiście zasługuje na zapomnienie? Absolutnie nie! Być może nie jest to kino na miarę Obcego, ale posiada tyle elementów, które można pokochać, że trudno zrozumieć mi jego całkowite wręcz odrzucenie przez publiczność końca XX stulecia. Śmiertelny rejs to doskonała rozrywka, pełna błyskotliwych dialogów, porządnej akcji i macek podwodnego potwora. Posiada również fajnych bohaterów z Johnem Finnneganem (Treat Williams) na czele. Powiecie, że pewnie brakuje tu jakiejś pięknej kobiety. Ależ jest! Zagadkowa Trillian St. James (Famke Janssen, czyli Xenia z GoldenEye), która walczy z Krakenem w pięknej, czerwonej sukni balowej.

„Angol” („The Limey”, 1999)

angol

Angol to nie tylko jeden z zapomnianych filmów sensacyjnych końca ubiegłego stulecia, ale też najbardziej niedoceniona produkcja Stevena Soderbergha. Fabuła Angola nie jest zbyt skomplikowana. Po latach odsiadki Wilson (Terence Stamp) leci do Los Angeles, aby zbadać okoliczności śmierci swojej córki i dokonać zemsty na tych, którzy do niej doprowadzili. Brzmi banalnie, prawda? Nie ma to jednak większego znaczenia, ponieważ dzięki oryginalnej estetyce w tym filmie można nurzać się bez końca. Soderbergh od zawsze kochał eksperymentować, ale w Angolu jego niecodzienne pomysły sprawdzają się wprost doskonale. Nieliniowa narracja, dialogi słyszalne, zanim na ekranie pojawią się wypowiadający je aktorzy, liczne powtórzenia czy wykorzystanie scen z debiutu Kena Loacha w celu ukazania przeszłości Wilsona (tu i tu gra Stamp), to tylko niektóre z ekscentrycznych idei twórcy późniejszego Traffic (2000). Obejrzyjcie Angola, a nigdy o nim nie zapomnicie. Dodatkowo do waszego słowniczka powiedzonek filmowych z pewnością trafi wspaniałe: „You tell him, you tell him I’m coming. Tell him I’m fucking coming!”.

BONUS „System” („The Net”, 1995)

system

Nie sądzę, aby System był filmem jakoś bardzo zapomnianym, ale ze względu na sentyment oraz moją młodzieńczą miłość dla Sandry Bullock, każda możliwość wspomnienia produkcji z jej udziałem po prostu musiała zostać przeze mnie wykorzystana. System Irwina Winklera to ciekawe spojrzenie na skomputeryzowany i zewidencjonowany w Internecie świat. To wizja zagrożeń, które od jakiegoś już czasu stały się zdecydowanie bardziej realne. W 1995 roku świat nie był chyba jeszcze gotowy na Angelę Bennett, której za pomocą dyskietek i wirusów skradziono tożsamość. Nie był też gotowy na zamawianie pizzy przez Internet, co w jednej ze scen filmu robi wspaniała, cudowna i jedyna w swoim rodzaju Sandy.

Przemysław Mudlaff

Przemysław Mudlaff

Od P do R do Z do E do M do O. Przemo, przyjaciele! Pasjonat kina wszelkiego gatunku i typu. Miłośnik jego rozgryzania i dekodowania. Ceni sobie w kinie prawdę oraz szczerość intencji jego twórców. Uwielbia zostać przez film emocjonalnie skopany, sponiewierany, ale też uszczęśliwiony i rozbawiony. Łowca filmowych ciekawostek, nawiązań i powiązań. Fan twórczości PTA, von Triera, Kieślowskiego, Lantimosa i Villeneuve'a. Najbardziej lubi rozmawiać o kinie przy piwku, a piwko musi być zimne i gęste, jak wiecie co.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA