EKOPOPRAWNOŚĆ dopadła Predatora, czyli PREY dla zielonych
I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie istniał doskonały pierwowzór, a twórcy najnowszej produkcji umieli zrobić coś mniej odtwórczego. Piszę to jako ktoś, dla kogo natura, racjonalne bycie eko, walka z zabobonnym myśleniem w życiu społecznym, wyrównywanie nierówności, np. poprzez użycie niebinarnych zaimków i inne zachowania, są kluczowe dla ocalenia naszej planety i kultury dla przyszłych pokoleń. Przyznaję, że jak na premierę filmu w serwisie streamingowym, obejrzałem Prey bardzo późno, bo zaledwie kilka dni temu. Wcześniej jednak zewsząd słyszałem zachwyty krytyków oraz miłośników kina i aż nie chciało mi się wierzyć, że najnowsza odsłona serii jest tak dobra. A więc, nieco się ociągając, włączyłem Disney+ i obejrzałem ten „genialny sequel”. To, co musiałem zrobić zaraz po seansie, naprawdę mnie zaskoczyło. Miałem na szczęście tamtego dnia czas, bo właściwie natychmiast po seansie Prey zacząłem oglądać Predatora Johna McTiernana. I patrząc na rozwijającą się akcję i niemal atawistycznie, bez żadnego filozoficznego zadęcia, przedstawioną walkę najemników o przetrwanie, odetchnąłem z ulgą…
Aktorzy
…to chciałem właśnie zobaczyć. Nie miałem ochoty zastanawiać się nad etnicznym stanem świata, zmniejszającą się powierzchnią lasów Ameryki Północnej, stopniem zanieczyszczenia gleby na Wielkich Równinach ani tym bardziej niegdysiejszym dzikim pięknem Komanczerii. Chciałem doświadczyć pustki i dusznego zamknięcia, niekoniecznie w wilgotnym lesie, a w tle, żebym czuł oddech kosmicznego wojownika, którego poczynania tylko z zewnątrz wydają się bezsensowne i niemoralne. Arnold Schwarzenegger wraz ze swoją kamarylą, pełną nietuzinkowych osobowości, włączając w to samego Predatora, spełnili doskonale swoje zadanie w ten sposób, że się ich pamięta. Obsada pierwowzoru została tak dobrana, żeby każda z tych postaci miała swój rys charakterystyczny, mimo paradoksalnie do cna uproszczonej fabuły produkcji. Czy o aktorach z Prey można powiedzieć, że są osadzeni w popkulturze i zostaną zapamiętani?
Przypomnijmy sobie tych z Predatora. Arnold Schwarzenegger (major Alan Dutch Schaeffer) – po Terminatorze i Commando aktor wspinający się na szczyt, a może już niewypowiedziana oficjalnie ikona kina akcji. Carl Weathers (pułkownik Al Dillon) – każdy, kto kocha kino, zna jego ponadczasową kreację Apollo Creeda w serii Rocky. Jesse Ventura (sierżant Blain Cooper) – każdy, kto spotkał się z amerykańską kulturą wrestlingu, musi go kojarzyć, poza tym był przecież kapitanem Freedomem w Uciekinierze. Na planie Predatora niezwykle charakterystyczny z powodu plucia czarną śliną oraz noszenia wielolufowego karabinu Gatlinga. Posępny Bill Duke (sierżant Mac Elliot) – jego skupiony wzrok i zabawy maszynką do golenia zostają w pamięci. Jest również akcent etniczny – Sonny Landham (Billy Sole) – aktor pochodzenia indiańskiego, prezentujący w filmie zupełnie inne podejście do natury niż reszta żołnierzy. Jego rytualne samookaleczenie przed walką z Predatorem jest znakomitym wstępem do finalnej batalii między Dutchem a kosmicznym łowcą. A teraz zastanówmy się, co ikonicznego można znaleźć w Amber Midthunder (Naru) i Dakocie Beavers (Taabe)? Młodzi, niedoświadczeni, podążający tak już przetartą ścieżką kinematograficznej inicjacji poprzez walkę w stylu „od zera do bohatera”. Naiwnie sądziłe, że mając za plecami taki pierwowzór jak produkcja McTiernana, Dan Trachtenberg chociażby ze względu na swój młody wiek i związaną z nim otwartość umysłu wyjdzie z kulturowego pudełka.
Technologia
Akcja filmu rozpoczyna się we wrześniu 1719 roku na Wielkich Równinach. Młoda, niedoświadczona jeszcze bojowo członkini plemienia Komanczów podczas ćwiczeń w lesie dostrzega na niebie znak – statek Predatora, i interpretuje go jako symbol swojej zbliżającej się inicjacji. W tym przypadku ma ona polegać na walce z drapieżnikiem, który jest o wiele silniejszy, a w sensie bardziej ogólnym – na przetrwaniu w niesprzyjających warunkach. Zadanie jest tym trudniejsze, że Naru jest kobietą ze względu na płeć przypisaną do określonego rodzaju prac (zbieranie roślin, leczenie, wyprawianie skór, gotowanie itp.), na dodatek jej brat jest uznanym wojownikiem. Z patriarchatu Komanczów trudno się wyrwać, chociaż nie jest to niemożliwe. Walka Naru o siebie jest więc osią fabuły, a Predator bezrozumnym narzędziem do awansu społecznego.
I tak niebezpieczny wojownik z kosmosu, reprezentujący zaawansowaną technologicznie cywilizację, został sprowadzony do kogoś w rodzaju przerośniętej pumy w hierarchii łowieckiej Komanczów. Przyznać trzeba, że jest to bardzo dobrze uzbrojona puma w porównaniu z Komanczami, którzy wciąż używają narzędzi z kamienia. Te kilkaset lat w rozwoju technologii Predatora odcisnęło na nim piętno. Jest mniej doskonały niż wojownik z produkcji Johna McTiernana. Czy jednak w tym cofnięciu rozwoju broni jest jakaś logika? Niestety nie.
Najnowszy Predator posługuje się całym wachlarzem modyfikowanej energetycznie białej broni, co daje mu skuteczne panowanie nad walką właściwie z każdym przeciwnikiem. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie pewne szczegóły. Nie ma palnej i energetycznej broni dystansowej, ale pozostał system naprowadzania strzał. Interfejs podpowiadający zagrożenia i interpretujący pole walki również jest właściwie ten sam, na dodatek kamuflaż działa o wiele lepiej niż ten z pierwowzoru. Mam więc uwierzyć, że owe 268 lat różnicy w historii ICH gatunku przełożyło się na obecność lub nieobecność laserów, broni plazmowej, broni palnej u ludzi, a pozostały u obcych zaawansowane statki kosmiczne ze zdolnością podróży międzygwiezdnych i aktywnym kamuflażem? Sami oceńcie, czy to ma jakikolwiek sens. Dlaczego nie cofnięto Predatora jeszcze bardziej? Przede wszystkim dlatego, że film straciłby na widowiskowości, no i jak by Predator w ogóle dotarł na Ziemię?
W kwestii samej walki Prey niestety pozostaje kalką pierwowzoru. Las pozostał jako arena starcia na śmierć i życie. Nan w jednej scenie zachowała się nawet prawie tak jak Schwarzenegger ukryty między rozłożystymi korzeniami drzewa, cały wysmarowany błotem, by wrażliwy na temperaturę wzrok Predatora go nie zauważył. W przypadku Prey natura jednak w inny sposób pomogła młodej wojowniczce. Oczywiście nawiązań jest więcej, ale każdy widz powinien sam je odkryć.
Po co nam Prey?
Czy Prey jest faktycznie produkcją o Predatorze? Mam wątpliwości, odkąd zobaczyłem scenę z bizonami. I może mój problem z tym filmem polega na tym, że jeszcze przed seansem poczyniłem określone założenia – chciałem zobaczyć produkcję, która ma szansę stać się ikoniczna. A tu obejrzałem kolejny sequel jakich wiele, trzymający niezły poziom wizualny, lecz nic niewnoszący do serii. To już Predator 2 był bardziej odkrywczy, jeśli chodzi o środowisko walki i trzon fabuły.
Wszystkie te wnioski prowadzą mnie jedynie do stwierdzenia, że nie było sensu marnować pieniędzy na nakręcenie Prey – produkcję odtwórczą i na siłę próbującą powiedzieć coś ważnego w sensie ekorównościowym. Wychodzi na to, że Predator pomógł Komanczom uświadomić sobie, że na ich terenie pojawiło się znacznie większe zagrożenie – biały człowiek. Świadczy o tym ostatnia scena. Doskonale wiemy z historii powszechnej, jakich okrucieństw i mordów dopuścili się biali na obu amerykańskich kontynentach. Naprawdę nie trzeba tego w tak łopatologiczny sposób eksponować, bo traci się przez to powagę wydarzenia. Przez właśnie takie wysilone i banalne ideologicznie dzieła artystyczne tzw. ruchy lewicowe tracą, stając się pożywką dla konserwatywnych prześmiewców. A cała walka o naszą planetę powinna odbywać się u podstaw.