ZAPOMNIANE KRYMINAŁY z lat 90.
Według Erica R. Williamsa, amerykańskiego scenarzysty i badacza kina, kryminał to jeden z jedenastu tzw. supergatunków filmowych. Rozważania Williamsa potwierdzają tylko fakt, że ze względu na swoją elastyczność i pojemność, film kryminalny jest gatunkiem wręcz niemożliwym do zdefiniowania, a lata 90. w kinematografii chyba najlepiej temu dowodzą. Był to bowiem okres, w którym dużą popularność zdobyły twory autorskie, nierzadko bawiące się konwencjami i oczekiwaniami odbiorców (patrz: filmy Quentina Tarantino, braci Coen czy Davida Finchera). Poniższe zestawienie skupi się na tych kryminalnych tytułach z lat 90., które w moim przekonaniu nie zapisały się na stałe w pamięci widzów i są nomen omen kryminalnie niedocenione.
„Miami Blues” (1990)
Miami Blues to z jednej strony pastelowy i zabawny film, a z drugiej gorzka i pełna sarkazmu opowieść służąca wykpiwaniu etosu amerykańskiego snu. Ten urzekający ekscentrycznością kameralny kryminał neo-noir George’a Armitage’a został rozpisany na trójkę aktorów, którzy w rewelacyjny sposób wcielają się w swoje postaci. Alec Baldwin, jako Frederick J. Frenger Junior nie grzeszy inteligencją, rozbraja więc widza swoim czarem i charyzmą, Jennifer Jason Leigh w roli prostytutki Susie doskonale maluje portret naiwnej kobiety pragnącej od życia tak wiele i niewiele jednocześnie, a grający policjanta Hoke’a Mosleya Fred Ward cudownie wręcz emanuje cynizmem. Miami Blues jest pełny groteskowych incydentów. Dość powiedzieć, że Junior poszukiwany jest przez Mosleya, ponieważ spowodował śmierć wyznawcy Hare Kryszna poprzez złamanie mu… palca. A to dopiero początek tego zwariowanego filmu.
„Po zmroku, kochanie” (1990)
James Foley jest jednym z najbardziej niedocenionych reżyserów w historii kinematografii. Chociaż na swoim koncie ma tak świetne tytuły, jak W swoim kręgu (1986) czy Glengarry Glen Ross (1992), to i tak jego dorobek oceniany zapewne będzie przez pryzmat dwóch ostatnich części trylogii Greya. Taki stan rzeczy z pewnością nie przekona młodszych miłośników kina, aby sięgnęli po jeden z najciekawszych filmów kryminalnych neo-noir XX wieku, czyli Po zmroku, kochanie. Mam jednak nadzieję, że umieszczenie wspomnianego dzieła Foleya w tym zestawieniu skłoni do jego obejrzenia choć kilka osób, które następnie opowiedzą o nim następnym. A jest o czym opowiadać, bo Po zmroku, kochanie to kryminał zmysłowy, nastrojowy, a także fascynujący i odpychający jednocześnie. Film Foleya będący adaptacją powieści Jima Thompsona, za sprawą świetnych zdjęć Marka Plummera wydaje się wiernie odwzorowywać brudny, twardy i nieprzyjazny świat z książek wspomnianego autora. W tak przedstawioną przestrzeń reżyser wrzuca zmęczonego życiem byłego boksera, który stoczył o jedną walkę za dużo i podczas niej zabił swojego przeciwnika, piękną i oczywiście niebezpieczną kobietę oraz starego intryganta knującego porwanie dziecka dla okupu. Opowiadaną przez Foleya i scenarzystę Roberta Redlina w mistrzowskim stylu historię obserwujemy oczami Kevina Collinsa (to ten były bokser), w którego wcielił się Jason Patric. Jego Kid (ksywa Collinsa) przypomina nieco styranego Jamesa Deana. Aktor gra Kevina na lekko zgiętych nogach, jakby jego bohater wciąż był na ringu i wciąż bronił się przed ciosami. Jak to w kinie noir, ciosami od losu.
„Wydział zabójstw” (1991)
Przy okazji wcześniejszego tytułu w tym zestawienia, czyli Po zmroku, kochanie, wspomniałem film Glengarry Glen Ross. Obraz ten powstał na podstawie sztuki autorstwa Davida Mameta, za którą został on uhonorowany Nagrodą Pulitzera. Mamet to jednak nie tylko niezwykle utalentowany pisarz, ale również wybitny scenarzysta oraz doskonały reżyser. Jednym z najlepszych jego dzieł, jako filmowca, jest kryminał Wydział zabójstw. Wydział zabójstw to genialnie skonstruowana opowieść o Bobbym Goldzie, gliniarzu odsuniętym od sprawy, nad którą pracował kilka lat, na rzecz śledztwa dotyczącego morderstwa starej Żydówki, właścicielki sklepu ze słodyczami. Z pozoru nieciekawa sprawa odsłania przed Goldem mroczne tajemnice, a także pozwala mu zastanowić się nad kwestią własnej tożsamości i społecznej przynależności. W Wydziale zabójstw nie ma żadnej niepotrzebnej sceny. To wzorowo rozpisany, charakteryzujący się pięknymi, subtelnymi zdjęciami Rogera Deakinsa oraz przejmującą rolą Joego Mantegny niedoceniony i zapomniany filmowy klejnot.
„Jeden fałszywy ruch” (1992)
Chociaż Billy Bob Thornton znany jest szerokiej publiczności głównie ze swoich ról aktorskich, to jest on również świetnym scenarzystą. Nagrodzonym zresztą w tej dziedzinie Oscarem za film Blizny przeszłości (1996). Zanim jednak Thornton napisał (nakręcił i zagrał główną rolę) Sling Blade, połączył siły z Tomem Eppersonem i stworzył skrypt do Jednego fałszywego ruchu. O scenariuszu filmu Carla Franklina z 1992 roku piszę nie bez przyczyny. Jest on bowiem pełny niuansów, doskonale zaznacza rozwój postaci i nigdy nie zapomina o tym, jak duży wpływ na przyszłość mają błędy przeszłości. Jeden fałszywy ruch to skrupulatne, sprytne i mądre dzieło, rozpoczynające się jedną z najbardziej brutalnych scen w historii amerykańskiej kinematografii. Do wyjątkowo dojrzałego scenariusza Thorntona i Eppersona oraz inteligentnej reżyserii Franklina, dodajcie zjawiskowe kreacje Billa Paxtona, Michaela Beacha (co za psychol!) i zupełnie zapomnianej, przepięknej Cindy Williams, a otrzymacie obraz, który zasługuje na najwyższe noty. Michał Oleszczyk aka SpoilerMaster umieścił ten kryminał w setce swoich ulubionych filmów wszech czasów i przyznał, że zawstydza on braci Coen.
„Podwójny kamuflaż” (1992)
Na pierwszą główną rolę w filmie pełnometrażowym Laurence’owi Fishburne’owi przyszło czekać praktycznie 20 lat. Gdy jednak otrzymał tę szansę od reżysera Podwójnego kamuflażu, Billa Duke’a, wykorzystał ją w dwustu procentach. Podwójny kamuflaż jest bowiem przede wszystkim jego koncertem (jest też rewelacyjnie szarżujący Jeff Goldblum). Oczywiście nie byłoby to możliwe, gdyby film ten nie został tak świetnie napisany. Podwójny kamuflaż jest więc stylową opowieścią o złu, o moralnej walce. Obraz Duke’a jest mocny, surowy i dosadny. To również ostra krytyka amerykańskiej polityki antynarkotykowej i tego, że na świecie nic nie liczy się bardziej od pieniędzy. Najlepiej dużych pieniędzy, gwarantujących władzę i bezkarność. Podwójny kamuflaż dodatkowo świetnie wygląda. Bijące z ekranu wysoko nasycone kolory zdają się kusić widza, który gotów jest pomyśleć, że zło wygląda całkiem pięknie.
„Pogrzeb” (1996)
Obraz Abla Ferrary z 1996 roku to jednocześnie ewidentny hołd dla filmów gangsterskich i film gangsterski, jakiego jeszcze nie widzieliście. Rozpoczyna się od tytułowego pogrzebu, aby następnie nurzać się w pełnych melancholii, zadumy i smutku retrospekcjach, prowadzących widza przez burzliwy pod kątem politycznym Nowy Jork lat 30. XX wieku do wspomnianego początku, czyli… pogrzebu. Jak przystało na filmy Ferrary, Pogrzeb jest doświadczeniem bardzo intelektualnym, pełnym filozoficznych przemyśleń i poważnych dialogów. Nie brakuje tu jednak emocji i energii. Te generowane są przez rewelacyjnych braci Tiempo, czyli Christophera Walkena, Chrisa Penna oraz Vincenta Gallo.
„Desperaci” (1996)
Filmy kryminalne to w dużej mierze adaptacje literatury ze zbrodnią w tle. Nierzadko jednak twórcy tego gatunku szukają inspiracji w prawdziwych wydarzeniach. Jednym z takich reżyserów jest John McNaughton, który dał poznać się miłośnikom kina jako autor do bólu realistycznego kryminału z 1986 roku: Henry – Portret seryjnego mordercy. W swoich Desperatach McNaughton znów wziął na tapet prawdziwą historię. Chociaż daleko Desperatom do jakości i przerażającego realizmu bijącego od Henry’ego, to nie sposób nie zauważyć, że tytułowi bohaterowie obrazu z 1996 roku mogliby być każdym z nas. Jak cienka jest granica między tym, co dozwolone, i tym, co zabronione. Jak daleko posuniesz się w imię miłości i wygody. Poza sprytną opowieścią, Desperaci to przede wszystkim solidne występy aktorskie słodkiej wariatki, Ashley Judd i beznadziejnie w niej zakochanego Luke’a Perry’ego.
„Prosty plan” (1998)
Sam Raimi przyjaźni się z braćmi Coen. Po co o tym wspominam? Na pewno nie zadalibyście tego pytania, gdybyście wcześniej oglądali Prosty plan. Tak! W obrazie Raimiego z 1998 roku też jest biało, a na śniegu odznaczają się czerwone plamy krwi. Duże pieniądze? Oczywiście też są! Prosty plan nie jest jednak jakimś remakiem opus magnum Coenów. Mimo kilku podobieństw obie te produkcje różni bardzo wiele. Przede wszystkim zapomniane dzieło Raimiego jest bardzo zimne i ponure. Poza tym twórca Martwego zła dokonuje czegoś niebywałego. Otóż jego historia (i scenarzysty Scotta B. Smitha) jest tak wciągająca i wydaje się na tyle naturalna, iż widz wręcz czuje się jej częścią. Tym samym usprawiedliwia najczęściej wątpliwe moralnie decyzje bohaterów. Przy okazji tego zestawienia nazwisko Billy’ego Boba Thorntona pada już po raz trzeci. Przypadek? Nie sądzę. Thornton w Prostym planie zdaje się przechodzić samego siebie i stwarza jedną z najciekawszych i najsmutniejszych postaci w kinie lat 90. A ty, co zrobiłbyś, gdybyś znalazł 4 miliony dolarów?
BONUS. „Białe piaski” (1992)
Chociaż Białe piaski pod względem filmowej jakości znacząco odstają in minus od reszty zaprezentowanych w powyższym zestawieniu tytułów, to jakoś nie potrafiłem odmówić sobie przyjemności umieszczenia tutaj obrazu Rogera Donaldsona. Po prostu uwielbiam to zupełnie bezcelowe, ale ślicznie wyglądające połączenie rozległych, zakurzonych westernowych przestrzeni z neo-noirową historią o glinie działającym pod przykrywką. Nic też nie poradzę na to, że mam sentyment do Mickeya Rourke’a sprzed wszystkich jego operacji plastycznych, a również, że za młodu jarała mnie Mary Elizabeth Mastrantonio.