Prawdziwy romans
Tekst z archiwum film.org.pl.
CZĘŚĆ I:
Aspekty miłości i moralne sprzeczności
w rytmie rock’n’rolla, czyli film o miłości
Alabama musiała przebyć wszystkie wyżyny i niziny od Tallahassee na Florydzie do Motor City w Detroit, aby znaleźć swą prawdziwą miłość. I do dnia dzisiejszego to, co się wydarzyło, jest dla niej ciągle jak odległy sen. Ale ten sen był realny, to był sen, który zmienił jej życie na zawsze. Zawsze pytała, czemu świat wciąż się stacza i dlaczego wszystko jest tak do bólu gówniane. On odpowiadał: “Tak to już jest. Ale pamiętaj, że to działa także w drugą stronę”. Tak właśnie wygląda prawdziwy romans.
[quote]Tylko rock`n`roll, żyj szybko, umrzyj młodo i pozostaw po sobie przystojnego trupa.[/quote]
Clarence wyznaje filozofię Elvisa. Wyznaje ją, bo “Król” jest w jego życiu kimś ważnym. Jest jego mistrzem, doradcą, jego wzorem i oczywiście idolem. “Ale dosyć o królu”…
Jeżeli w grę wchodzi miłość, reszta się nie liczy. Nieważne jest to, co zostało za tobą ani to, co rozciąga się przed tobą – ważny jest moment, w którym możesz kochać, nieprzemijający, niczym empiryczny sen. Gdy miłość cię posiądzie, a ty posiądziesz ją – jesteś w stanie zrobić dla niej wszystko. Jeżeli wymaga poświęceń – poświęcisz się, jeżeli wymaga wyrzeczeń – wyrzekniesz się wszystkiego, jeżeli coś jej zagraża – będziesz jej bronił. Miłość zmienia całe twoje życie – jest kluczem do wielu drzwi, ale i wiele drzwi zamyka. Otwierasz nią nowe horyzonty życia, dostrzegasz dotąd nieosiągalne piękno, radość. Odgraniczasz się od wszystkiego, co zostało za tobą i czerpiesz nowe życiodajne siły z jej źródła. Jeżeli w grę wchodzi miłość, jeżeli chodzi o osobę, którą darzysz tym uczuciem – nic innego się nie liczy…
Kiedy Alabama spotkała Clarence’a, dostąpiła tego pięknego uczucia, wiedziała, że to ten, któremu odda swoje serce. Nie pytajcie, dlaczego. Podobno to się po prostu wie. Osobowość i uczucie Alabamy tak poraziła zmysły Clarence’a, że dostrzegł w niej obiekt swoich marzeń – wyśnioną dziewczynę. W jej zachowaniu widział to, co było mu bliskie, co kochał. Dostrzegł w niej piękno, którego nigdy wcześniej dostrzec nie mógł. To właśnie była miłość. Obopólne stwierdzenie, że jesteśmy dla siebie stworzeni i udokumentowanie tego trwałym związkiem, czyli radością, którą obdarowujemy się nawzajem. W tym stanie wszystko ma odcień różowy. Życie z pasma zmartwień i niepowodzeń zamienia się w jedno wielkie miłosne uniesienie. Nieważne, że ona była dziewczyną na telefon. Że tak naprawdę ich spotkanie było ukartowane i opłacone, a ich znajomość miała się ograniczyć do jednej upojnej nocy. Nieważne, że on pogodził się z tym, iż nigdy nie znajdzie dziewczyny, która go zrozumie i zaakceptuje to, co on sobą reprezentuje. To wszystko jest nieistotne w obliczu miłości. To, co przed nią i co za nią się nie liczy – ważna jest tylko ta chwila.
A zatem ona jest tylko prostytutką. Clarence spotkał ją w kinie. Na maratonie filmów kung-fu z Sonnym Chibą. Potem poszli na ciastko. Ona opowiedziała mu, co ją rajcuje, a co dołuje, kto jest jej ulubionym aktorem, jaki jest jej ulubiony kolor i skąd pochodzi. On natomiast stwierdził, że jest jego wyśnioną dziewczyną. W końcu nie każda dziewczyna kocha filmy kung-fu, Elvisa, cukier i ciastka. A ona to kochała, podobnie jak on. Potem Clarence zabrał ją do swojego małego królestwa, do sklepu z komiksami, w którym pracował. Pokazał jej swój ulubiony odcinek Spidermana, w którym nazistowski gnojek Kraut zrywa Nickowi łańcuszek z pierścionkiem jego ukochanej. Pierścionek ląduje za burtą, a Nick nurkuje, żeby go odnaleźć. Zarąbiste, co? Ona natomiast pojęła, że go bardzo kocha. Ta noc nie była dla Alabamy suchym aktem zapracowania na wypłatę. Seks tamtej nocy był wyrazem czystej, nieskazitelnej miłości. Miłości, która zmusiła ją do refleksji. Pozwoliła odkryć całą prawdę o sobie. Zastrzegła jednak, że jeśli chodzi o związek, to jest stuprocentową monogamistką, i że chyba go kocha. Następnego dnia wzięli ślub.
W miłości jest jednak tak, że gdy coś jej zagraża, będziesz jej bronił – zrobisz wszystko, co jesteś w stanie zrobić i czego nie jesteś. Jeżeli ktoś zagraża osobie, którą kochasz, nie cofniesz się przed niczym, aby ją chronić. Takie są zasady miłości – dura lex, sed lex.
Clarence dowiaduje się od Alabamy o niejakim Drexlu. Jest jej alfonsem i z pewnością upomni się o swoje. “Clarence, czy możesz żyć z tym, że ten skurwiel będzie sobie dalej chodził po ziemi, oddychał tym samym powietrzem co ty?”. Elvis ma rację, nawiedza Clarence’a i mówi mu, jak powinien postąpić. Przecież tu chodzi o miłość.
[quote]Zapnijcie pasy. Teraz na arenę wkracza stary dobry wujek Tarantino![/quote]
Clarence nie myślał o konsekwencjach swojego czynu, gdy strzelił Drexlowi między oczy. Nie wyrażał żadnej litości, człowieczeństwa ani refleksji nad swoim działaniem, gdy urządzał w melinie alfonsa krwawą łaźnię. Jego oczy napełniły się wściekłością, a myśli przepoił gniew i niewymowna chęć zemsty. Umysł mówił: “Nie jestem do tego zdolny”, Elvis mu odrzekł: “Ja bym go zabił”. Instynkt nie dopuścił do głosu racjonalnego myślenia. Clarence dokonał aktu niewymownej agresji w imię dobra kochanki.
Czy takie postępowanie na pewno można nazwać aktem miłości? Byłoby to założenie z gruntu niedorzeczne, bo agresja i zło nie mogą być podłożem tego uczucia. A jednak to była miłość, a to było stanowisko jej obrony. Nic się nie liczy – tylko miłość. Interpretacja jest szeroka, a w tym wypadku interpretuje Tarantino. Powstaje kolejne pytanie. Czy normalny człowiek jest w stanie zrobić coś takiego w imię miłości? Na pewno nie, każdy inny podszedłby do sprawy bardziej ludzko, a już na pewno nie wyznaczałby granic nienaruszalności terytorialnej swojego związku za pomocą pistoletu i jego sześciu przyjaciół – nabojów. Ale to jest bohater narysowany przez Tarantino. Nie wysnuwajmy wniosków, które doprowadzą nas nad smutną przepaść nonsensu. Postawę Clarence’a trzeba przyjąć z przymrużeniem oka, jako metaforę manifestu całkowitego oddania się miłości.
Melina Drexla zamieniła się w krwawe pobojowisko pełne rozhisteryzowanych gości. Clarence nakazuje oddanie mu rzeczy Alabamy. Otrzymuje walizkę i opuszcza zgromadzenie. Alabama gloryfikuje jego czyn i określa go mianem bardzo romantycznego. Jeżeli przyjmiemy, iż ów czyn był bezgranicznym oddaniem się miłości i w imię miłości, rzeczywiście – naprawdę był romantyczny i można go przedstawić jako wielki akt wielkiego uczucia. Jeżeli zaś założymy, że Clarence zamienił się w rozjuszoną bestię i rozbabrał na ścianie Drexla i jego kumpla, po czym nic sobie z tego nie robił, wtedy nasuwa się nam pytanie natury moralnej: morderstwo aktem nieskazitelnej miłości? Na to jest tylko jedna racjonalna odpowiedź – Tarantino. On już taki jest. Miłość, którą przedstawia, obficie ubarwia krwią. Jakkolwiek by na to nie spojrzeć, czynem tym Clarence wyraził swoje stanowisko. Jednak dał tym także wyraz swojemu szaleństwu i naturze urodzonego mordercy.
Tak wygląda miłość Clarence’a i Alabamy. Nie posunąłbym się na tyle daleko, by porównać ją do uczucia Mickeya i Mallory z Urodzonych morderców. Tam cały związek opierał się na zabijaniu, to go napędzało i nadawało mu sens. Ta para była z gruntu zła, zabijanie było ich pasją, sposobem na życie i źródłem miłości. W True Romance mamy do czynienia z mordem jako złem koniecznym. Morderstwo jest wyzwoleniem związku od zagrożenia.
Nie powiedziałbym jednak, że ta miłość jest całkowicie normalna. Jest piękna, ale ludzie ją deklarujący są niemoralni i wykraczają poza kanon tak zwanego człowieczeństwa. Oceńmy jednak uczucie, zostawmy ludzi. Wtedy przedstawia się ono naprawdę niesamowicie. Dwie samotne osoby spotykają się i coś w ich sercach zaczyna płonąć. Są dla siebie stworzeni, mają podobne zainteresowania, podobnie postrzegają świat, ich dusze są do bólu pokrewne. Oddają się romantycznemu uniesieniu i już nic nie jest jak dawniej. Wszystko, co było, jest już nieistotne i zostaje za nimi, a oni cieszą się tym pięknym uczuciem i chcą w nim pozostać na zawsze. Są zdolni do poświęceń, wręcz do oddania życia za drugą osobę, do permanentnej ochrony, oddania i zrozumienia. Ich miłość nie wie, co to strach, co to ból, co to smutek. Są pogrążeni w prawdziwym romansie, a jeżeli w grę wchodzi miłość – nic innego już się nie liczy.
CZĘŚĆ II:
Zdarzenia z punktu widzenia walizki,
czyli film gangsterski (Tarantinowski)
Z perspektywy innych filmów Quentina, walizka jest bardzo istotnym bohaterem wydarzeń, to ona zawiązuje akcję, jest przyczyną szeregu przypadków i ich następstw. Wprawia w ruch machinę nieporozumień, walki i krwawych ekscesów. Walizka to skarb, którego ochrona i walka o niego okupiona jest zazwyczaj masą trupów, litrami krwi i kilogramami nabojów. We Wściekłych psach – studium zdrady, zemsty i gniewu, w walizce znajdujemy diamenty zrabowane podczas napadu. W kultowym Pulp Fiction jej zawartość to najprawdopodobniej dusza Marcellusa Wallace’a, w każdym razie pomarańczowa poświata, “coś pięknego”. W Jackie Brown w walizce znajdowały się pieniądze, o które toczyła się cała gra. We wszystkich tych filmach nasza dobra przyjaciółka walizka odgrywała znaczącą, jeżeli nie decydującą rolę. Zapoczątkowała łańcuch przyczynowo-skutkowy, któremu podporządkowali się główni bohaterowie. To ona napędzała całą akcję i inicjowała szereg następstw, miała wpływ na ogół filmu. Nie inaczej jest w True Romance.
W walizce z ubraniami przyniesionej przez Clarence’a kochankowie znajdują narkotyki warte kilkaset tysięcy dolarów. Wyruszają więc do Los Angeles do znajomego aktora Dicka, aby tam upłynnić towar. Tymczasem ze snu przebudza się włoska mafia. Rozdrażniona zamordowaniem Drexla i zniknięciem towaru, będzie szukać srogiej pomsty i cennej walizki. Złe charaktery mają motyw, dzięki któremu mogą się pastwić nad bohaterami pozytywnymi, ci zaś widzą we wspomnianej walizce bilet do swojej szczęśliwej przyszłości, natomiast chaotyczni gliniarze pragną wszystkich wystrzelać, rozjuszeni widokiem białego proszku. I tym razem machina przyczynowo-skutkowa zostaje wprawiona w ruch, prezentując nam świetne kino sensacyjne. Nie chciałbym odkrywać wszystkich kart i rozkładać fabuły True Romance na czynniki pierwsze. Pragnę jedynie wskazać podstawy i motywy budujące całą akcję i fabułę. Mamy już wszechmocną i wszechobecną walizkę – wyznacznik ludzkiej próżności i przyziemności postępowania, rzecz kluczową i powszechnie pożądaną. Czynnikiem wpływającym na ogólny kształt wydarzeń są posiadacze (nie właściciele) walizki.
Clarence’a poznajemy jako zwykłego, sympatycznego chłopaka. Zło odzywa się w nim dopiero po rozmowie z Alabamą, gdy dowiaduje się o Drexlu. Jego prawdziwe oblicze dostrzegamy w melinie alfonsa. Clarence jest gotowy na wszystko, nawet na morderstwo z zimną krwią. Pchany poczuciem miłości i przez ducha Elvisa, który jest uosobieniem jego wewnętrznego zła, zabija i będzie gotowy czynić tak dalej w imię bezpieczeństwa swojego związku. Pragnę zauważyć, że miłość jest tu znakomitym pretekstem, tłumaczącym postępowanie dwójki głównych bohaterów. Faktycznie w filmie nie ma czysto pozytywnych bohaterów. U Tarantino spotykamy się z tym zabiegiem na każdym kroku, wszyscy jego bohaterowie zabijają z zimną krwią, z powodów czysto przyziemnych i na pewno nierehabilitujących, pałają złem i gniewem, są gangsterami, mordercami albo psycholami. I to jest właśnie niezwykłe i specyficzne – Tarantino do śmiertelnej rozgrywki wystawia naprzeciwko siebie czarne złe charaktery, kierujące się własnymi interesami. W następstwie tego powstaje film niezwykle brutalny, emanujący przemocą i ociekający krwią. Bo w takim filmie nikt nie popuści, tylko wszyscy rzucają się sobie do gardeł.
CZĘŚĆ III:
Reasumując…
Tony Scott stworzył obraz przepojony duchem QT. Na szczególną uwagę zasługują fenomenalne dialogi, podkreśliłbym szczególnie rozmowę włoskiego gangstera Vincenza Coccottiego (w tej roli znakomity Christopher Walken) z ojcem Clarence’a (jeszcze znakomitszy Dennis Hooper) na temat rodowodu Sycylijczyków.
Ale oprócz Tarantinowskiego absurdu, brutalności, niezwykłych bohaterów i gangsterskiego klimatu dostrzegamy w filmie rękę Scotta. Świetnie przedstawił uczucie rodzące się między parą głównych bohaterów. Początkowo film zapowiada się wręcz na romantyczny. W ciepłym klimacie podsycanym muzyką Zimmera dorasta miłość, budzi się optymizm i pozytywne spojrzenie na zaistniałe uczucie, które pozostaje aż do końca. De facto w początkowych sekwencjach nie odnajdziemy QT, jedynie parę zakochanych w sobie bez opamiętania ludzi. I to jest piękne i innowacyjne, choć to paradoksalnie pierwszy film spod znaku QT. Dopiero z czasem akcja się rozpędza, a potem goni na pełnym gazie aż do końca. Aczkolwiek aura wielkiego uczucia nie przemija i w finałowym rozrachunku wygrywa. Za to właśnie cenię True Romance – daje mi coś, czego nie można znaleźć w Reservoir Dogs czy Pulp Fiction.