FAN. Zabiję cię, jeśli nie wygrasz!
Tony’emu Scottowi nie można odmówić umiejętności tworzenia filmowego nastroju oraz po mistrzowsku skonstruowanego suspensu. Na ten haczyk wciągającej, klimatycznej akcji nabiorą się nawet antyfani zespołowych sportów takich jak piłka nożna czy baseball. Nie muszą ich lubić. Wystarczy, że zrozumieją ciekawą diagnozę stawianą przez film Tony’ego Scotta na temat tego, jak rodzi się psychofan. Co ciekawe, można wyciągnąć podobne wnioski wobec naszych polskich kiboli. W jakimś sensie zrobił to niedawno Patryk Vega w swoim najnowszym Kibolu, chociaż w o wiele mniej zgrabnej formie. Mówiąc dosadniej, ilość bluzgów przesłoniła u niego psychologiczne tezy. W Fanie nikt co chwilę nie rzuca mięsem, więc to, kim jest kibol i jak się rodzi kibolski fanatyzm, jest dla widza czytelniejsze. Wielka w tym zasługa mistrza w odgrywaniu psychopatów, Roberta De Niro.
Mój podziw dla aktorstwa Roberta De Niro zaczął się klasycznie, od Taksówkarza. Tak pewnie zaczynała większość jego fanów. Chociaż cały, legendarny już dzisiaj film Martina Scorsesego jest otoczony kultem, to nigdy nie poważałem go zbytnio, prócz postaci De Niro. Wręcz przeciwnie. Miałem i mam wrażenie, że tak, a nie inaczej rozwijając fabułę Taksówkarza, Scorsese nie pozwolił talentowi De Niro odpowiednio wybrzmieć, aż do pełnej eksplozji. Po wielu latach od seansu obejrzałem Fana i do dzisiaj uważam, że na tę eksplozję psychotycznego aktorstwa pozwolił aktorowi dopiero Tony Scott, produkcja Fan zaś powinna przejść do historii na równi z Taksówkarzem. Nikt o niej jednak nie pamięta. Tak, wiem, że Scorsese jest mistrzem nieprzewidywalności, a Taksówkarz pod tym względem góruje nad Fanem. Nie odbieram mu tego. Scott mimo wszystko czytelniej – co nie znaczy banalniej – pokazał psychotyczne emocje, a przecież widzowi też trzeba dać szansę na zrozumienie, czym jest ludzkie wyobcowanie, które niektórzy z nas chcą zagłuszyć umiłowaniem sportowych drużyn, podobnie jak ból emocjonalny zagłusza się używkami.
Podobne wpisy
I tu dotykamy tej delikatnej sfery Fana, próbującej zdefiniować, dlaczego wśród kibiców pojawia się agresja oraz fanatyzm. Gil Renard, życiowo przegrany komiwojażer, jest przykładem pomagającym zrozumieć, jak rodzi się fanowska zbrodnia i dlaczego czerpie ona energię ze sportów zespołowych (w naszej rzeczywistości głównie z piłki nożnej). Oczywiście nie jest to wykład naukowy spełniający zasady weryfikowalnego w każdych warunkach dyskursu, a postać głównego bohatera celowo została przejaskrawiona. Chodzi bardziej o naszkicowanie ogólnych kryteriów genezy kibolstwa, żebyśmy lepiej rozumieli tych „dziwnych ludzi, krzyczących na trybunach np.: „Sędzia kalosz, sędzia chuj, jebać sędziego i całą rodzinę jego”, „Donald, matole, twój rząd obalą kibole” albo z mojego lokalnego podwórka „Wisła to stara kurwa, Wisła jebana jest…”.
Jaki z nas pożytek? Z Raka cię nie wyleczę. To tylko gra. – Tak Bobby Rayburn (Wesley Snipes) tłumaczył Gilowi Renardowi (Robert De Niro) swoją motywację do gry po powrocie do drużyny Giantsów, których Renard był od lat zagorzałym kibicem. Okazało się więc, że poza grą i zarabianiem pieniędzy nie ma głębszej ideologii czy sportowego patriotyzmu w poczynaniach Rayburna. On traktował baseball jak zawód. Nie potrzebował gry, żeby czuć się kompletnym, podczas gdy Renard od dzieciństwa cierpiał na jakiś głęboko jątrzący się w nim brak. Baseball, sport i postać Rayburna dały mu poczucie sensu, współtworzenia czegoś na kształt rodziny, której nie miał. Słysząc od swojego autorytetu prawdę, zaszła w nim radykalna zmiana. Przestraszył się, że wszystko to, w co wierzył, okazało się nie istnieć. Zdecydował się więc, jakkolwiek irracjonalnie, stanąć w obronie tego.