NAJLEPSZE POLSKIE KOMEDIE ROMANTYCZNE. Ranking redakcyjny
Dziś Walentynki, wobec czegoś niektórzy z was z pewnością spędzą wieczór oglądając film wraz ze swoją drugą połówką. Aby pomóc w wyborze idealnego filmu na wieczór, przeprowadziliśmy wewnątrz redakcji głosowanie na najlepsze polskie komedie romantyczne, aby wyłonić pięć tych, które znajdą się w ścisłej czołówce. Poniżej rezultat, wraz z fragmentami stosownych tekstów które odnaleźć można na łamach naszej strony.
5. Zapomniana melodia
W Zapomnianej melodiizwraca uwagę bardzo dobra realizacja w postaci zdjęć i montażu, zwłaszcza przy sekwencjach muzycznych. Jedna z nich imponuje choreografią nawiązującą do stylu Busby Berkeleya, nazywanego kalejdoskopowym, jako że figury przypominają zmieniający się układ tego urządzenia (prawdopodobną inspirację można odnaleźć w amerykańskim Good News, który premierę miał osiem lat wcześniej). Znajdziemy też w Zapomnianej melodii kolejne słynne piosenki napisane, tak i jak w Piętrze wyżej i kilku innych, przez Henryka Warsa – Ach, jak przyjemnie oraz Już nie zapomnisz mnie, po premierze nucone przez całą Polskę, wszak produkcja odniosła ogromny sukces. Zasłużenie, bo to ciepły, uroczy film, świetnie zagrany, dynamiczny i autentycznie zabawny, w czym zasługa humoru sytuacyjnego i absurdalnych często dialogów. [Łukasz Budnik, fragment zestawienia]
4. Piętro wyżej
Piętro wyżej wstrzeliło się w ten moment polskiej kinematografii okresu międzywojennego, w którym gatunek komediowy stracił już nieco na popularności w stosunku do równej połowy lat trzydziestych, gdzie większość premier to były właśnie komedie. Nie przeszkodziło to jednak filmowi Leona Trystana stać się jednym z najbardziej wartościowych filmów tamtego czasu (…). Zasługi można tu przypisać kilku czynnikom – przede wszystkim to lekka, urocza produkcja serwujący spore dawki absurdalnego humoru, z niemałym dystansem do samego gatunku. To też aktorsko-wokalny popis Eugeniusza Bodo – fabuła chwilowo na bok, skupmy się na piosenkach napisanych do tego filmu przez Henryka Warsa – Umówiłem się z nią na dziewiątą i Sexapil to utwory, które potrafi dziś zanucić każdy. (…) Piękne i zarazem nieco smutne doświadczenie, szczególnie gdy weźmie się pod uwagę, że dwa lata po premierze wybuchła wojna, po kolejnych dwóch zginął reżyser, a jeszcze po dwóch sam Bodo, umierając z głodu w łagrze. Jakże mało czasu minęło od momentu, gdy nakręcono wesołą, nieco bajkową komedię zabarwioną romansem, do chwili, gdy górę nad wszystkim wziął dramat i okrucieństwo losu. Tym bardziej warto docenić uśmiech, który film z Bodo wywołuje na twarzy. To zamknięta w filmowej taśmie dawka ciepła, pogody ducha, wreszcie piękny obraz napędzającego energią zakochania od pierwszego wejrzenia. Warto. [Łukasz Budnik, fragment recenzji]
3. Planeta singli
Planeta Singli ma być oglądana głównie w Walentynki. Dlatego muszę dać argumenty, czy warto iść na ten film w ten szczególny dzień. Oto trzy przesłanki za taką decyzją:
1. Sceny randkowania Anny z najróżniejszymi facetami (na potrzeby programu Tomka). Istny majstersztyk, każda z nich jest małym dziełem sztuki. Przyjemne, lekkie, dowcipne. W ciekawy sposób widać, że dziewczyna nabiera doświadczenia w kontaktach z facetami, co działa na nią na dwóch płaszczyznach. Na pierwszej – fizycznej. Najpierw ubiera się nieciekawie, potem coraz bardziej seksownie, aż wreszcie ociera się o wulgarność, by na końcu wyglądać jak świadoma swojej kobiecości osoba. Druga płaszczyzna jest psychiczna – Anna zdobywa coraz większe doświadczenie w kontaktach z facetami, co prowadzi ją nieuchronnie do cynizmu, co jest pięknie pokazane w randce z lekarzem.
2. Moment, w którym pokazane są dalsze losy mężczyzn, którzy randkowali z Anią, to typowy wyciskacz łez lub, jak ja to wolę nazywać, kinowy przytulasek. Więc chociażby dla tej chwili warto pójść do kina ze swoim partnerem lub partnerką.
3. „Kim jest Anna?” – pyta w najintensywniejszej scenie filmu Maciej Stuhr. Za ten monolog muszę go pochwalić, był on tak dobry, że Planeta Singli dostała ode mnie jedną gwiazdkę więcej. Jest wzruszający, bardzo pasujący do dnia zakochanych. Od razu przychodzi na myśl słynne pytanie z literatury amerykańskiej, to jest: „Kim jest John Galt?”. Jednak w Planecie Singli odpowiedź na pytanie o Annę niesie dużo mniejszy ciężar filozoficzny. [Dawid Gawałkiewicz, fragment recenzji]
2. Nigdy w życiu!
To, co najbardziej mi się podoba, to brak upodabniania się do angielskiego Dziennika Bridget Jones. Judyta wcale nie jest taką nieudacznicą, jej życie nie jest jednym wielkim „obciachem”. Poza tym myślę, że czuć w tej ekranizacji polskość, to, że akcja rozgrywa się właśnie w naszym kraju. Dialogi nie są sztuczne czy wymuszone, a sytuacje są naturalne – można czuć więź z bohaterami, bo są oni podobni do innych Polaków. Do tego – w tle bardzo dobre piosenki polskich wykonawców. (…) Nie silił się na mówienie o czymś wielkim, a zostając przy konwencji komediowo-romantycznej okazał się lekki, ale za to miły w odbiorze. A to znów kolejne rzadkie zjawisko w polskim kinie. W polskim – bo w zagranicznym podobnych i nawet dużo lepszych filmów jest pełno. Na koniec pragnę zauważyć, że z Nigdy w życiu! wypływają trzy morały. Pierwszy: z marnej książki można zrobić ciekawy film. Drugi: Zatorski jest lepszym reżyserem niż Grochola pisarką. I trzeci (najważniejszy): warto marzyć o prawdziwej miłości. [Karina Kalemba, fragment recenzji]
1. Listy do M
Podobne wpisy
Aktorzy spisali się świetnie. Adamczyk przestał być płaczkiem i sierotą, Małaszyński przereklamowanym amantem, a Karolak wreszcie zagrał rolę, która nie jest irytująca, a autentycznie śmieszna. Jednak najlepszą postać stworzył Maciej Stuhr od którego, aż bije sympatia i ciepło. Również drugi plan, na czele z dawno niewidzianym na dużym ekranie Wojciechem Malajkatem, stanął na wysokości zadania. Brawa należą się także małym aktorom – Jakubowi Jankiewiczowi oraz Julii Wróblewskiej, którzy kupili mnie od samego początku, a muszę dodać, że nie cierpię kreacji dziecięcych w komediach romantycznych. Ekipę dopełniają nestorzy polskiego kina, czyli Beata Tyszkiewicz oraz Leonard Pietraszak, którzy mimo, iż nie dostają zbyt wiele czasu na ekranie, to, gdy tylko się pojawiają, kradną każdą scenę.
(…) Okres świąt to czas magiczny, w którym dzieją się różne cuda. Dałem się przekonać na seans polskiej komedii romantycznej, która okazała się być świetnym filmem. Bawiłem się znakomicie, historia mnie zaangażowała, bohaterowie nie byli mi obojętni, a przy piosenkach zdarzyło mi się radośnie tupać nogą do ich taktu. Na twarzy zamiast grymasu zniesmaczenia zagościł uśmiech, który trzyma mnie do teraz. Listy do M to nie jest kino ambitne, ale też nie stara się takim być. To typowy feel good movie ze świetnym klimatem, na który o dziwo mam ochotę iść jeszcze raz. W okresie świątecznym pozycja obowiązkowa. Jednak dobrze się czasami pomylić. [Szymon Pajdak, fragment recenzji]