Publicystyka filmowa
Filmowy profiler #18. Travis Bickle. Taksówkarz
W świecie TAKSÓWKA Travis Bickle staje się niewidzialnym strażnikiem z mroczną przeszłością, idealnym do ogłaszania wojny na zło.
Taksówkarz. Weteran. Samozwańczy strażnik. Travis Bickle.
Zawód taksówkarza to dla seryjnego mordercy całkiem niezła ścieżka kariery. Jest niewidzialny, ponieważ ludzie zazwyczaj nie zwracają na niego uwagi, a z drugiej strony – automatycznie zakładają, że można mu zaufać. Wielu z nich traktuje go trochę jak księdza w konfesjonale albo anonimowego barmana i zwierza mu się ze swoich prywatnych spraw. Obecność taksówki nigdzie nie budzi zdziwienia, kierowca zna miasto, zna najlepsze i najszybsze drogi ucieczki i odizolowane miejsca, gdzie nikt mu nie przeszkodzi, bądź takie, gdzie najlepiej będzie porzucić ciało.
Kierowcą taksówki był przez dłuższy czas David Berkowitz, syn Sama, który latem 1976 roku w Nowym Jorku zabił sześć osób i ranił wiele innych. Świetnie znał topografię miasta i niejednokrotnie właśnie dzięki temu wyprzedzał policję o krok. Warto dodać, że Berkowitz był weteranem wojny w Korei, mógł się pochwalić wzorową służbą i był też znany jako doskonały snajper. Ostatecznie został schwytany dzięki… mandatowi.

Paul Durousseau, The Jacksonville Serial Killer
Paul Durousseau, zwany też The Jacksonville Serial Killer, zamordował siedem kobiet między 1997 a 2003 rokiem – dwie z nich były ciężarne. Większość swoich ofiar poznał, jeżdżąc taksówką w firmie Gator City Taxi Company, chociaż swój zbrodniczy proceder zaczął wcześniej. Jego działanie zawsze wyglądało podobnie: wzbudzał zaufanie swoich ofiar, śledził je w drodze do mieszkania, włamywał się, wiązał kobiety, gwałcił i dusił. W 1992 roku zaciągnął się do armii, stacjonował w Niemczech i lokalna policja podejrzewa, że zabił wówczas wiele kobiet, czego nigdy jednak nie zdołano mu udowodnić.
Kolejny przykład to Christopher Halliwell, Brytyjczyk skazany za jedno morderstwo popełnione na dwudziestodwuletniej Sian O’Callaghan w 2011 roku. Podejrzewa się go jednak o wiele więcej, i nie bez powodu: już w więzieniu przyznał ostatecznie, że cztery lata przed zbrodnią, za którą go skazano, dopuścił się gwałtu i morderstwa. Wskazał też miejsce, gdzie pochował zaginioną w 2007 roku Becky Godden-Edwards. Policja zwyczajnie nie wierzy, że na kilka lat zapadł tak po prostu w letarg. Halliwell był taksówkarzem specjalizującym się w zleceniach na długie trasy. Jest też przypadek Russella Ellwooda z Nowego Orleanu.
Skazano go za zamordowanie Cheryl Lewis, była ona jednak jedną z dwudziestu sześciu kobiet znalezionych martwych na bagnach Luizjany między 1991 a 1997 rokiem. Szacuje się, że Ellwood mógł zamordować co najmniej piętnaście z nich. Wpadł, ponieważ nie mógł się oprzeć pokusie, by kilkukrotnie podjeżdżać swoją taksówką na miejsce zbrodni i ponapawać się wspomnieniami.

Christopher Halliwell i jego ofiara – Becky Godden
Dla Travisa taksówka jest drogą ucieczki. Stara się być maksymalnie zajęty przez całą dobę, kiedy bowiem koncentruje się na tym, co robi: na jeździe, na światłach miasta, na pasażerach, którzy niewiele go obchodzą, ale przynajmniej zapełniają pustkę – nie myśli i przede wszystkim nie wspomina. Na początku filmu widzimy, jak Travis stara się do perfekcji opanować technikę znieczulania się: alkoholem, długimi godzinami pracy, prochami czy jałowymi posiedzeniami w kinie dla dorosłych.
Już wtedy tyka w nim jednak bomba zegarowa z opóźnionym zapłonem, nawet jeśli na pierwszy rzut oka wydaje się pogodny, sympatyczny, nieszkodliwy. Na własne życzenie zanurza się dzień w dzień w ciemnych sprawkach z tylnego siedzenia. Obserwuje brud z bliska z perspektywy anonimowego nieobecnego. Bo na taksówkarza nie zwraca się przecież uwagi.
Weteran
Pragnienie, by stać się częścią struktury prawa i porządku, jak policja, FBI czy wojsko, to rzecz stosunkowo często spotykana w biografiach seryjnych morderców. Czasami, kiedy nie uda im się z powodzeniem przejść przez testy psychologiczne, szukają sobie namiastek, na przykład zatrudniając się w ochronie. Są też jednak tacy, którzy nie tylko zaangażowali się w karierę wojskową, ale również brali udział w wojnie. Skojarzenie nasuwa się natychmiast: czy trauma wojenna mogła wywołać w nich pragnienie zabijania, uczynić z nich potworów?
Bliższa obserwacja dowodzi jednak, że to zbyt pochopne założenie. Gary Ridgeway, Green River Killer (co najmniej siedemdziesiąt jeden ofiar, skazany za zabicie czterdziestu dziewięciu osób) służył co prawda w Wietnamie, ale walki z bliska nawet nie zobaczył, zajmując się głównie służbą zaopatrzeniową. Leonard Lake, który w parze z Charlesem Ng zabił co najmniej jedenaście osób, podczas dwóch tur w Wietnamie nigdy nie oddalał się zbytnio od radia, nie biorąc udziału w czynnej walce. Jego partner Ng to też zresztą były żołnierz piechoty morskiej, którego z armii wyrzucono z hukiem.

Arthur Shawcross lubił opowiadać zmyślone historie o swoim udziale w wojnie w Wietnamie
Kuriozalny jest przypadek Arthura Shawcrossa. Gdyby wierzyć jego opowieściom, w Wietnamie nie tylko doświadczał horroru, ale i sam się do niego przyczyniał, mordując kobiety i pod ostrzałem przybijając ich głowy do drzew, by wróg wiedział, z kim ma do czynienia.
W rzeczywistości nigdy nie brał udziału w walce, jednak jego konfabulacje już wówczas zapowiadały, kim się w przyszłości okaże: brutalnym mordercą, który zabił czternaście osób między 1972 a 1989 rokiem. Roy Norris, aby zaciągnąć się do piechoty morskiej, rzucił nawet szkołę. I on również w Wietnamie nie miał okazji chwycić za broń. Wraz z partnerem Lawrencem Bittakerem zyskał przydomek Tool Box Killer. Był bezwzględnym sadystą i dręczycielem, który długo torturował swoje ofiary, zanim pozwolił im w końcu umrzeć. William Bonin (Freeway Killer, w zasadzie jeden z kilku, którzy dzielili ten sam przydomek) w Wietnamie służył w siłach powietrznych i został uhonorowany medalem. Zabił co najmniej dwadzieścia jeden osób, w większości autostopowiczów.
I na koniec jedyny z tej długiej listy, który podczas służby w Wietnamie faktycznie doświadczył czynnej walki, Ronald Gene Simmons. Spędził w wojsku dwadzieścia jeden lat, uhonorowano go licznymi odznaczeniami, przeszedł na emeryturę w stopniu starszego sierżanta. Wiele wskazuje na to, że długoletnia służba, stanowiąc oś jego życia, trzymała Simmonsa poniekąd w ryzach, ponieważ po odejściu z wojska stoczył się błyskawicznie. Wykorzystywał seksualnie swoją córkę, która urodziła jego dziecko, zaś w Boże Narodzenie 1987 metodycznie wymordował wszystkich członków swojej rodziny: żonę, pięcioro dzieci, trzyletnią wnuczkę, a potem kolejnych, którzy przyjechali ze świąteczną wizytą.
Następnie poszedł do baru na drinka, kupił sobie piwo i siedział w otoczeniu martwych ciał, pociągając z butelki i oglądając telewizję. Kilka dni później odwiedził kilka firm, w tym kancelarię adwokacką, gdzie pracowała dziewczyna, która odrzuciła jego awanse. Po tym, jak zastrzelił kilka osób i ranił kilka pozostałych, spokojnie usiadł na krześle i gawędził z sekretarką do czasu przyjazdu policji. Skazano go na karę śmierci, wyrok został wykonany w 1990 roku.

Ronald Gene Simmons miał piękną kartę służby wojskowej
Wymieniłam tu tylko weteranów z Wietnamu, wojskowych epizodów w karierach morderców dałoby się przytoczyć o wiele więcej, jednak pośród nich procent tych, którzy faktycznie doświadczyli czynnej walki, jest bardzo niewielki. Może zresztą jest w tym sens – wielu z nich nigdy nie dostało okazji, żeby „legalnie” zaspokoić swoje potrzeby, podczas gdy żądza zabijania tylko narastała, potęgując frustrację, której może dowodzić chociażby bezpodstawne przechwalanie się spragnionego „prawdziwej akcji” Shawcrossa.
Kino przyzwyczaiło nas do wizerunku złamanego życiem, zgorzkniałego i nieprzystosowanego weterana wojny w Wietnamie, dla którego nie ma miejsca w powojennej rzeczywistości i który nie potrafi się odnaleźć, a przeżyta trauma nieustannie zagraża jego kruchej równowadze psychicznej. W wojnie w Wietnamie brało udział dwa i pół miliona Amerykanów. Około sto pięćdziesiąt tysięcy wróciło z ranami, często z amputowanymi kończynami. Dwadzieścia jeden tysięcy z nich było trwale niezdolnych do podjęcia zatrudnienia. Pomoc socjalna i wsparcie medyczne, jakie im zaoferowano, nie były w żadnym razie wystarczające, co więcej, spotykali się też z jaskrawo demonstrowanym ostracyzmem części społeczeństwa.
Wedle statystyk około siedmiuset tysięcy żołnierzy wróciło do domów z symptomami stresu pourazowego, jednak zaczęto o tym głośno mówić dopiero w 1979 roku. Dwieście dolarów miesięcznej zapomogi dla niesprawnych weteranów to nie był w żadnej mierze majątek. Wielu się stoczyło, wielu zeszło na drogę przestępstwa – w ciągu dekady po zakończeniu wojny w Wietnamie aresztowano z takich czy innych powodów aż 25% weteranów. Ponad sto tysięcy osób popełniło samobójstwo (wszystkie liczby przytaczam za portalem thevietnamwar.info). Sytuacja zaczęła się zmieniać dopiero w latach osiemdziesiątych. Dobrze mieć w pamięci te dane, analizując postać Travisa Bickle.
W ramach ciekawostki warto dodać, że tak zwany syndrom wietnamski bardzo krótko był używany jako określenie powojennej traumy pojawiającej się u weteranów. Pod koniec lat siedemdziesiątych miał już znaczenie ściśle polityczne, ukute przez Henry’ego Kissingera i spopularyzowane przez Ronalda Reagana. Odnosił się do niechęci Stanów Zjednoczonych do udziału w działaniach zbrojnych za oceanem. Wojna w Wietnamie poważnie podkopała amerykańskie morale, przełożyła się na spadek zaufania wobec rządu i zarysowanie się głębokich społecznych podziałów. Istniała zatem obawa, że jakakolwiek inicjatywa wojenna może być postrzegana jako „następny Wietnam”.
O służbie wojskowej Travisa wiemy bardzo mało. Nie należał jednak z pewnością do tych, którzy pozostawali daleko poza linią frontu. Istnieją pewne różnice między oryginalnym scenariuszem Paula Schradera i interpretacją Martina Scorsesego, przedstawioną w filmie i przywoływaną przez niego w wywiadach. W pierwotnej wersji Bickle należał po prostu „do Armii”, wspomina też, że miał do wykonania „misję specjalną”. W filmie jest identyfikowany konkretnie jako żołnierz piechoty morskiej, a zdaniem Scorsesego to członek jednostki specjalnej. Potwierdza to nóż, którym się posługuje: Ka-Bar. Reżyser, jak wynika z jego dalszych słów, błędnie jednak zakłada, że takimi nożami posługiwały się wyłącznie elitarne jednostki, w rzeczywistości był on standardowym wyposażeniem marines.
W jednej ze scen jest widoczny wycinek z gazety z następującym zdaniem: „Travis Bickle, 26, has been a hack driver for the past six months since he came to New York upon leaving the Services where he fought in a special forces unit in Viet Nam”. Analizujący film sugerowali, że Scorsese mógł utożsamić jednostki specjalne piechoty morskiej (United States Marine Corps Special Operations Capable Forces) z jednostkami specjalnymi wojsk lądowych, czyli Zielonymi Beretami (Army Special Forces), dlatego Bickle jest w filmie pokazany jako weteran marines z powodu wspomnianej w scenariuszu misji.
Nie to jest jednak najważniejsze. Liczy się fakt, że – znowu powołując się na słowa reżysera: „doświadczał życia i śmierci podczas każdej sekundy pobytu w południowo-wschodniej Azji… Wietnam wpłynął na niego, dusi to w sobie, aż w końcu eksploduje”. Nie znając szczegółów służby wojskowej Travisa, znamy jednak jej konsekwencje: utrzymującą się depresję, chroniczną bezsenność, nawracające bóle głowy, dręczące bóle żołądka, nawet desperackie próby samoleczenia się przez spożywanie niesamowitych ilości cukru, chwilowego poprawiacza nastroju.
Samozwańczy mściciel
Vigilante w wersji filmowej zazwyczaj jest otoczony nimbem prawości i słuszności, jego postać jest skonstruowana tak, by widownia mogła się identyfikować zarówno z nim, jak i z jego misją. W rzeczywistym życiu jednak problem jest dużo bardziej złożony. Przyjrzyjmy się kilku najbardziej znanym przypadkom. Najsłynniejszym z nich jest chyba przypadek Bernharda Goetza, często porównywanym przez tabloidy z postacią Charlesa Bronsona z Życzenia śmierci. W grudniu 1984 roku Goetz został zaczepiony przez grupę czarnoskórych młodzieńców w nowojorskim metrze. Tak się złożyło, że kiedyś już padł ofiarą napadu i wedle własnej opinii nie doczekał się należytej sprawiedliwości, więc tym razem postanowił wziąć sprawy we własne ręce.
Wyciągnął broń i oddał łącznie pięć strzałów. Najgorzej dostało się Darrellowi Cabeyowi: po pierwszym strzale Goetz skomentował „nie wyglądasz tak źle, masz jeszcze jeden”. Cała czwórka rzekomych napastników przeżyła, Cabey został jednak trwale sparaliżowany. Sprawa Goetza, nazwanego przez gazety „The Subway Vigilante”, wzbudziła sporo kontrowersji, głównie z uwagi na kolor skóry uczestników zdarzenia i wyroku, jaki otrzymał Goetz: osiem miesięcy za posiadanie niezarejestrowanej broni. Nie udało się też ostatecznie stwierdzić, czy faktycznie został napadnięty, czy też może źle zinterpretował sytuację.
Rozważając kwestię aprobaty dla postawy vigilante, trzeba mieć na uwadze kilka rzeczy, które z punktu widzenia realiów filmowych nie mają większego znaczenia: na ekranie obserwujemy motyw zemsty z przyjemnością, ma on efekt oczyszczający, sprawiedliwość się dokonała, chociaż system zawiódł, nie jesteśmy więc wobec niego tak całkiem bezbronni. To zwiększa nasze poczucie siły, daje specyficzne wrażenie komfortu. Samotny mściciel czuwa, a my jesteśmy bezpieczni, bo ktoś opowiada się za nami, jest po naszej stronie. W realnym życiu jednak może dojść do katastrofalnej pomyłki – taką popełnili Gary Sellers i Robert Bell, pragnący wykurzyć z sąsiedztwa mężczyznę ukaranego za posiadanie dziecięcej pornografii. Podpalili jego dom. Faktyczny obiekt zemsty został uratowany z płomieni, zginęła natomiast jego żona, całkowicie niewinna kobieta.

Bernhard Goetz, The Subway Vigilante
Druga kwestia: czy odpowiadając ciosem na cios, pozbawiając ludzką istotę życia, nie stajemy się w gruncie rzeczy podobni do tego, kogo chcemy ukarać? Spójrzmy na przypadek Kena McElroya. W małym miasteczku Skidmore w Missouri wszyscy się go bali. Jednak co trafiał do więzienia, to szybko z niego wychodził, znakomicie bowiem potrafił zastraszać świadków.
W 1973 roku czternastoletnia dziewczyna zaszła z nim w ciążę. Nie żałował ciężkiej ręki ani jej, ani dziecku. W 1980 roku zabił sędziwego sklepikarza. I znów wykpił się kaucją. W 1981 roku ktoś wreszcie postanowił położyć temu kres. Świadkami śmierci McElroya, zastrzelonego we własnej ciężarówce, było prawie pięćdziesiąt osób. Nikt nie zadzwonił po karetkę, chociaż w ciężarówce znajdowała się też żona McElroya. Nikt potem niczego nie pamiętał. Żona opisała napastnika, ale nikt nie potwierdził jej słów. Zmowa milczenia panuje w mieście do tej pory.
I wreszcie trzeci problem, czyli nakręcanie przemocy przemocą. Szczególnie widoczne wtedy, gdy do głosu dochodzi motłoch. Motłoch bowiem zmiata wszystko, co napotyka na swojej drodze, często popełniając przy tym błędy. Zlinczowany w 1915 roku Leo Frank kilka lat później okazał się niewinny. Kiedy w 2013 roku zmarła ofiara gwałtu popełnionego przez Santosa Ramosa w Boliwii, tłum dwustu osób zaciągnął go do jej otwartego grobu podczas pogrzebu i zakopał żywcem. W późnych latach pięćdziesiątych oskarżony o gwałt na białej kobiecie Mack Parker – jedynym dowodem przeciwko niemu była niepewna identyfikacja roztrzęsionej ofiary – siedział w areszcie, kiedy pod drzwiami więzienia zjawił się żądny zemsty tłum.
Nie musieli się włamywać siłą, szeryf usłużnie otworzył im drzwi celi. Parker został owiązany łańcuchami i wrzucony do rzeki. Dopiero w 2009 roku podjęto próbę udowodnienia jego niewinności i oczyszczenia dobrego imienia.

Zakatowany przez tłum Mack Parker
Nie, swobodnie działający vigilante bynajmniej nie jest gwarancją prawa i porządku. I nie jest też, mimo wszystko, gwarantem sprawiedliwości.
Gniew Travisa nie kieruje się ku wybranej jednostce. Jest gniewem skierowanym w stronę całego miasta, całego kraju, całego systemu. W jego rozumieniu nie ma nikogo, kto byłby skłonny podjąć się posprzątania wszechobecnego syfu i wyrugowania go raz na zawsze. Przede wszystkim nie są do tego skłonni ludzie najbardziej predestynowani, czyli sprawujący władzę. U podstaw działania Travisa leży przede wszystkim poczucie zawodu. Świat go zawiódł, zawiedli go ludzie. Wykorzystano go, przeżuto, wypluto i zapomniano. Tymczasem on nadal potrzebuje o coś walczyć, mieć jakiś cel. Nikt nie przychodzi mu z pomocą, więc znajduje go sobie sam, przeobrażając się w anonimowego vigilante, w niemal mityczną figurę wyłaniającą się z ciemności.
Travis Bickle
Motywacje Travisa są luźno oparte na historii niejakiego Arthura Bremera – on również prowadził skrupulatne zapiski w dzienniku. W 1972 roku Bremer podjął próbę zamachu na gubernatora George’a Wallace’a, raniąc też trzech przypadkowych przechodniów. Sam Wallace został sparaliżowany od pasa w dół. Bremer miał życie nieciekawe, ale też nie jakoś wyjątkowo dramatyczne – był zdolny, mógł studiować i mieć przyszłość. Nie potrafił jednak nawiązać kontaktu z rówieśnikami i w rezultacie cierpiał z powodu społecznej izolacji. Nie dojrzał zatem emocjonalnie w wystarczającym stopniu i to przyczyniło się do rozpadu jego krótkiego związku z szesnastoletnią Joan Pimrich.
Joan nie podobały się jego ciągłe seksualne aluzje i upodobanie do szokowania jej pornograficznymi zdjęciami, czuła się też zawstydzona, kiedy nie potrafił odpowiednio się zachować w miejscach publicznych. Po rozstaniu Bremer prześladował Joan, wydzwaniał do niej i śledził ją, a w końcu ogolił sobie głowę, by zamanifestować „emocjonalną pustkę”, której doświadczał. Po aresztowaniu Bremera Joan wyraziła publicznie zdumienie, deklarując, że nigdy nie był człowiekiem gwałtownym i w najmniejszym stopniu nie interesował się polityką. Bremer zaś po prostu chciał w końcu dokonać czegoś spektakularnego, aby nikt nie odważył się go więcej lekceważyć i ośmieszać.

Arthur Bremer po zamachu na gubernatora
Kiedy Taksówkarz trafił na ekrany, John Hinckley Jr. popadł w obsesję na punkcie filmu, a przede wszystkim grającej w nim Jodie Foster. Wielokrotnie próbował nawiązać z nią kontakt, nawet zapisał się na kursy w Yale, gdzie wówczas studiowała, podrzucał Foster liściki i poematy pod drzwiami, wszystko jednak bezskutecznie.
Zaczął zatem fantazjować o czymś bardziej dramatycznym: uprowadzeniu samolotu, popełnieniu samobójstwa na jej oczach… W końcu uświadomił sobie, że przecież jego ukochany film jest tu najlepszym źródłem inspiracji! Polityka interesowała go średnio, ale mordując prezydenta, jak sądził, wpisałby się na stałe na karty historii, tym samym dorównując Jodie znaczeniem. Po zamachu na Ronalda Reagana w 1981 roku – prezydent ledwo uszedł wtedy z życiem – trafił do zakładu zamkniętego, który opuścił we wrześniu 2016 roku. Ponoć jest wyleczony i nie stanowi zagrożenia.

John Hinckley Jr., niedoszły zabójca prezydenta Reagana
Motywacje Travisa wydają się nieco bardziej globalne i niezwiązane z jego własną osobą w takim stopniu, jak u Bremera czy Hinckleya. Travis potrzebuje czystości, poszukuje jej. Pragnie z bliska, na własne oczy zobaczyć, że może istnieć coś idealnie niewinnego w tym tak odstręczającym, zdeprawowanym świecie.
Kiedy po raz pierwszy spostrzega w tłumie Betsy, ma wrażenie, że właśnie napotkał anioła, ideał, którego nic nie jest w stanie skazić. Chce być blisko niej i sycić się jej pięknem, czego zresztą nie ukrywa już w momencie ich pierwszego spotkania.
Więc dlaczego, u licha ciężkiego, na drugiej randce zabrał ją na film erotyczny?!
Przyczyny mogą tu być dwie. Niewykluczone zresztą, że obie słuszne. Po pierwsze, Travis jest ewidentnie nie do końca przystosowany społecznie. Ma pewne problemy z określeniem tego, co wypada, co należy. Jego dowcip jest raczej hermetyczny, znajomość popularnej kultury i wydarzeń społecznych nikła. Nie jest mistrzem lekkiego dialogu i zazwyczaj popełnia jakieś gafy, źle oceniając sytuację. Po drugie, jak wynika z monologu wygłoszonego w obecności kandydującego na prezydenta senatora Palantine’a („Prezydent powinien oczyścić to miasto…”), Travis wkracza już powoli w etap formułowania swojego manifestu. Świadomie jeszcze temu zaprzecza, podświadomie natomiast zaczyna zakładać, że wszystko wokół jest brudne i podatne na deprawację, łącznie z nim samym i anielską Betsy.
Jego agresja narasta, wściekłość osiąga powoli punkt krytyczny. Wchodzi na kurs kolizyjny, prowadzący do destrukcji – ale i do autodestrukcji również. Innymi słowy Travis sabotuje to, co mogło być w jego życiu ożywcze, dobre i perspektywiczne, ponieważ wprawdzie nie podjął jeszcze działań, ale już przekroczył granicę, przed którą mógł się wycofać. Próbuje się jeszcze bronić, ale Betsy odrzuca jego próby oczyszczenia atmosfery. Bickle w ten sposób zyskuje tylko potwierdzenie: ona jest taka jak wszyscy. Dokładnie taka sama. U kumpla też nie znajduje zrozumienia, bo „wszystko będzie w porządku” to nie dobra rada, raczej objaw totalnego lekceważenia. Czara goryczy się przelewa. Travis wyrusza na krucjatę.

Zaczęło się dobrze. Travis i Betsy
Tak zaczynają się najsłynniejsze sekwencje filmu: ćwiczenie kondycji, kupowanie broni, ogolenie głowy na irokeza i absolutnie kultowe You talkin’ to me?. Partnerem dla Travisa jest już w tym momencie wyłącznie on sam. Jak każdy człowiek, będący, czy tego chce czy nie, istotą społeczną, Bickle pragnie być częścią grupy, wchodzić w interakcje z innymi. Widzi te interakcje wszędzie wokół, ba, niejednokrotnie budzą w nim wstręt i sprzeciw, ale pozostaje poza nawiasem i boli go to. Stworzony do samotności, samotny od zawsze, God’s Lonely Man.
Paradoksalnie jednak jest w tym okresie pogodniejszy, spokojniejszy i w dużo lepszym nastroju, niż był od miesięcy. To poniekąd syndrom samobójcy: kiedy już decyzja została ostatecznie podjęta, planujący ten desperacki krok rozluźniają się i czują naprawdę dobrze. Dlatego po fakcie ich bliscy bywają tak zszokowani: przecież wszystko grało, jak to możliwe? Travis liczy się z tym, że właśnie wybrał się na misję samobójczą. Być może nawet tego pragnie.
W tym „przygotowawczym” okresie kluczowa dla Travisa staje się postać Iris, dziecięcej prostytutki bezlitośnie wykorzystywanej przez alfonsa Sporta. Powiedzenie, że Iris „uratowała” Bickle’a przed nim samym, zawracając go z niebezpiecznej ścieżki i dając mu nowy i szlachetny cel, byłoby oczywiście nadużyciem. Ślepy los i przypadek miały tu więcej wpływu.

Iris jest wciąż tylko spragnionym czułości dzieckiem
Niemniej jest dla niego ważna. Przede wszystkim dostrzega w niej tę niewinność i czystość, której wypatruje, obecne pomimo brudu, w którym na co dzień tkwi. Jest ponadto szansa, by zdołała ją zachować, oczywiście jeśli uda jej się uciec, inaczej machina w końcu ją przemieli i zostawi strzęp człowieka.
Travis dobrze Iris zapamiętał, ponieważ tak mało brakowało, a poprosiłaby go o pomoc w tę noc, gdy uciekając przed Sportem, wsiadła do jego taksówki. Nie zrobiła tego, oczywiście, ale zauważyła go, był jej szansą, był w tym momencie dla niej ważny. Chce być dla niej ważny, bo chce być po prostu ważny dla kogoś. Zapomniał już, jak to jest, lekceważony od tak dawna. A ona słucha jego słów. Może jego argumenty trafiają do niej z opóźnieniem, ale jednak trafiają. Przemyślała to, co powiedział, było to dla niej istotne. Już tylko z tego powodu jest warta tego, by ją uratować, choćby wbrew niej samej. I tak, dzięki zrządzeniu losu i dzięki Iris, Travis Bickle przeobraża się z zamachowca w bohatera.
Niektórzy krytycy doszukiwali się w ostatnich pięciu minutach filmu drugiego dna, spekulując, czy wybuch uznania wokół Travisa, jego status bohatera w oczach opinii publicznej i nawet pogodzenie się z Betsy nie jest przypadkiem przedśmiertnym rojeniem gasnącego umysłu. Dla innych to wyraz ironii losu, że mściciel przepełniony taką niechęcią wobec świata staje się ulubieńcem miasta, podczas gdy niewiele przecież brakowało, by stał się publicznym wrogiem numer jeden, jak Hinckley Jr. czy Lee Harvey Oswald.
Wedle Scorsesego i Schradera zamierzenie było inne. To rzeczywistość, nie sen, ale rzecz polega na tym, że Bickle nie został uzdrowiony. Jego akt heroizmu nie wyprowadził go na czyste wody, nie zaleczył ran, nie naprawił sytuacji. Pozostaje wciąż ludzką bombą, która prędzej czy później wybuchnie i tak będzie bez końca, aż w końcu doprowadzi go do samounicestwienia. Ten wybuch aprobującego entuzjazmu to dla Travisa tylko dowód, że z tym miastem jest coś bardzo, bardzo nie tak. Ostatnia scena, mówi Schrader, symbolizuje przewinięcie taśmy do początku filmu. Travis startuje z punktu zero i zmierza do tych samych wniosków i tych samych działań. Raz za razem. Taki już los kogoś, kto sam siebie nazywa God’s Lonely Man.
korekta: Kornelia Farynowska
