Przeoczone HORRORY KOMEDIOWE, które WARTO ZNAĆ
Horror i komedia są niczym ser i wino. Różni je właściwie wszystko, ale ich połączenie może stanowić ucztę dla zmysłów. Spojenie tych dwóch gatunków w jednym filmowym dziele jest jednak zadaniem przerażająco trudnym i zabawnie skomplikowanym. Wymaga bowiem od twórców kina umiejętności idealnego zbalansowania humoru i strachu. W niniejszym zestawieniu skupię się na horrorach komediowych, które chociaż w większości są uznane zarówno przez krytyków, jak i widzów to wydają mi się wciąż zbyt mało znane, przeoczane.
„Dom” („Hausu”)
Na początek, nieco na przekór, ale również z pewną dozą troski o wyjątkowe filmowe dzieła z ubiegłego stulecia, pozwoliłem sobie umieścić w tym zestawieniu produkcję Nobuhiko Obayashiego Dom. Być może zastanawiacie się, skąd ta troska, wszak Hausu to dzieło kultowe. Owszem, ale obawiam się, iż statusem tym Dom cieszy się jednak wśród publiczności urodzonej jeszcze w XX wieku. U młodszej widowni świadomość istnienia tej zjawiskowej produkcji zdaje mi się niewielka, czego dowodem może, ale oczywiście nie musi być liczba ocen tego filmu na Filmwebie. Tymczasem, dzieło Obayashiego swoją popularność w końcu lat 70. i później zawdzięczało głównie ludziom młodym. To im przede wszystkim spodobała się ta dziwaczna, uroczo surrealistyczna śmieszno-straszna opowiastka japońskiego mistrza. Właściwie zresztą Hausu nie jest wyłącznie historią Obayashiego. Stoi bowiem za nią również jego nastoletnia córka i jej wybujała fantazja, która zainspirowała tatę reżysera. Jedno jest pewne, w historii kinematografii nigdy wcześniej i później nie było i raczej nie będzie tak szalonego i odjechanego filmu jak Dom. Do dziś wygląda on bowiem, jakby przesłali go na Ziemię mieszkańcy jakiejś odległej planety.
„Łowcy potworów” („The Monster Squad”)
Skoro jesteśmy już przy komediohorrorach skierowanych także do młodych widzów, to pragnę przypomnieć wam o produkcji, której seans po latach dostarczył mi mnóstwo frajdy. Chodzi o Łowców potworów, czyli film Freda Dekkera z 1987 roku. Monster Squad to Goonies w uniwersum potworów Universalu. Mamy tu więc do czynienia z ekipą małoletnich nerdów, którzy spędzają całe dnie na rozmowach o horrorach. Szybko okazuje się, że wbrew zapewnieniom rodziców potwory rzeczywiście istnieją. Co gorsza, zagrażają nie tylko ich istnieniu, ale istnieniu całego świata. Zadaniem grupy będzie więc ocalenie globu. Naprzeciw niej staną takie klasyczne monstra, jak Dracula, Frankenstein, Wilkołak, Mumia czy Potwór z Czarnej Laguny. Jedyną pomocą w walce z potworami będzie dla wspomnianej ekipy pamiętnik Van Helsinga. Problem w tym, że został on napisany w języku niemieckim, którego oczywiście ni w ząb nie znają. Chociaż istnieje możliwość, że moje pozytywne wrażenia na temat Łowców potworów przesiąknięte są nostalgią, to jednak jestem przekonany, iż produkcja Dekkera wciąż potrafi bawić i ekscytować. Fantastyczny scenariusz, którego współautorem jest Shane Black, świetne efekty praktyczne (scena rozwijania Mumii) oraz mnóstwo młodzieńczej energii sprawiają, że Monster Squad może być idealnym seansem wprowadzającym nieco starsze dzieciaki w piękny świat filmowego horroru.
„Gorączka śmierci” („Dead Heat”)
A teraz czas na zagadkę. Co łączy Gorączkę śmierci oraz Łowców potworów? Osoba Shane’a Blacka. Jak już wspomniałem, w przypadku Łowców potworów odpowiadał on za scenariusz. W przypadku Gorączki śmierci natomiast Shane Black zagrał małą rólkę patrolującego policjanta. To jednak nie koniec powiązań. Scenariusz obrazu Marka Goldblatta napisał bowiem brat Shane’a Terry. Powstała w 1988 roku produkcja była finansową porażką. Szkoda to tym większa, że Gorączka śmierci, czy raczej W martwym punkcie (zgodnie z tłumaczeniem Tomasza Beksińskiego), była jednym z najbardziej wyczekiwanych przez fanów horrorów tytułów wspomnianego roku. Głównym powodem tak dużego zainteresowania filmem Goldblatta jeszcze przed jego premierą była osoba Steve’a Johnsona, eksperta od praktycznych efektów specjalnych. Johnson przed stworzeniem efektów do Gorączki śmierci zaangażowany był w takie tytuły jak Wideodrom oraz Pogromcy duchów. Dead Heat to absurdalna hybryda kina akcji, buddy cop movie oraz horroru, na którą chyba nikt nie był pod koniec lat 80. gotowy. Zainteresowani? Przygotujcie się więc na nieźle pokręconą fabułę, wyluzowanego jak nigdy Treata Williamsa i zombie drób. Gorączka śmierci to niezapomniane guilty pleasure.
„Same kłopoty” („Nothing But Trouble”)
Chcecie więcej filmowych grzesznych przyjemności? Dobrze się składa, ponieważ w tym kontekście niniejsze zestawienie ma czarny pas. Na dowód powyższego przedstawiam wam film, który w 1992 roku zgarnął aż 6 nominacji do Złotych Malin i przy budżecie 40 milionów dolarów zarobił niecałe 9 milionów. Legenda głosi, że Roger Ebert był tak bardzo zdegustowany Samymi kłopotami Dana Aykroyda, że odmówił napisania jego recenzji. Warto jeszcze dodać, iż Nothing But Trouble to nie tylko reżyserski debiut Dana Aykroyda (po porażce Samych kłopotów nie nakręcił już żadnej fabuły), ale również początek kariery aktorskiej Tupaca Shakura. Żeby było jasne. Nie mam zamiaru przekonywać was, że Same kłopoty to dobry film. Tytuł Aykroyda ma bowiem zbyt wiele problemów, aby go za taki postrzegać. Nierówna reżyseria, dziury fabularne, niepotrzebne postaci, spadki tempa itd. Cóż jednak począć z całą tą zjawiskową scenografią? Co zrobić z naprawdę dobrą rolą/rolami Chevy’ego Chase’a i Johna Candy’ego? Co z tymi wszystkimi przezabawnymi makijażami? Nie mam wątpliwości, że upośledzone filmowe dziecko słynnego Raymonda Stanza z Pogromców duchów nie jest dla każdego. Mimo złej prasy warto dać mu jednak szansę i zwrócić uwagę, jak nieprzewidywalną, dziwną, groteskową, epicką wyobraźnię ma Dan Aykroyd. Czasami dobrze jest zjechać z wygodnej, ale nudnej autostrady i odwiedzić… Valkenvanię.
„Szczęście rodziny Katakuri” („The Happiness of Katakuris”)
Takashi Miike to nazwisko znane najpewniej wszystkim miłośnikom ekstremalnego kina. Chociaż w Szczęściu rodziny Katakuri przerysowana, wręcz komiksowa przemoc nie odgrywa głównej roli, to ten zainspirowany południowokoreańską czarną komedią pod tytułem Spokojna rodzinka film jest najprawdopodobniej najdziwniejszym tytułem w bogatym dorobku Japończyka. Nie wierzycie? To sprawdźcie! Może i mogę napisać, że Szczęście rodziny Katakuri wygląda jak połączenie Płytkiego grobu, Nocy żywych trupów i Dźwięków muzyki nakręcone przez Wesa Andersona i Larsa von Triera, ale to i tak nie przygotuje was na to, co zobaczycie na ekranie. Absurdalny, wypełniony po brzegi tańcem i muzyką horror komediowy Takashiego Miike straszy, bawi, a nawet wzrusza. Szczęście rodziny Katakuri można chyba tylko pokochać. Za tego filmu szczerość oraz za jego popieprzone piękno.
„Bubba Ho-tep”
Który z aktorów wcielających się w Elvisa Presleya wypadł najlepiej? Austin Butler? Kurt Russell? Michael Shannon? Nie! Najlepszym filmowym królem rock’n’rolla był Bruce Campbell w Bubba Ho-tep Dona Coscarelliego. I wcale nie dlatego, że w tej produkcji podstarzały Presley toczy walkę z czymś przypominającym mumię, ale dlatego, że Campbell jest pełen szacunku dla swojego bohatera. Dzielnie wtóruje mu tutaj Ossie Davis wcielający się w JFK. Tak! Bubba Ho-tep to film, w którym 35. prezydent Stanów Zjednoczonych ma czarnoskórą twarz Ossiego Davisa. To także tytuł, w którym starożytny egipski potwór wysysa dusze swoich ofiar przez… odbyt. Pachnie skandalem? Może i tak, ale Coscarelli ma to gdzieś. Wykorzystał bowiem dwie legendarne postaci, aby stworzyć śmiałą, czasami wulgarną, inteligentną, śmieszno-straszną metaforę bezsilności wobec starzenia się.
„Trzeźwe potwory” („Grabbers”)
Potrzebujecie alkoholu, żeby oglądać zawarte w tym zestawieniu filmy? Wcale się nie dziwię, dlatego teraz zaproponuję wam tytuł, do którego „garowanie” jest wręcz wskazane. Trzeźwe potwory to ostateczny dowód na to, dlaczego obce cywilizacje wybierają głównie Amerykę Północną na cel swojej inwazji. Tam po prostu kiepsko piją! Chcecie zobaczyć, co dzieje się z przedstawicielem gatunku innej planety, gdy ten chlapnie sobie kieliszek ludzkiej krwi z dużą zawartością alkoholu? No to Grabbers jest filmem dla was. Produkcja Jona Wrighta jest przy tym tytułem niezwykle sympatycznym, przezabawnym i potrafiącym nawet trochę odbiorcę przestraszyć. Dodajcie do tego świetną grę aktorską, cudowne lokacje, naprawdę efektownie wyglądające monstra i dialogi w pijanym języku irlandzkim, a otrzymacie idealny film na imprezowy piątkowy wieczór z przyjaciółmi.
„Jednym cięciem” („One Cut of the Dead”)
Trudno mi zrozumieć, dlaczego Jednym cięciem Shin’ichirō Uedy jest w Polsce tak mało znany. Być może wciąż trudno niektórym rodzimym widzom przekonać się do azjatyckiego kina? Nie wiem. Wiem natomiast, że Jednym cięciem to jedno z największych filmowych objawień ostatnich lat. To zrealizowane za zaledwie 25 tysięcy dolarów dzieło zwróciło się ponad tysiąckrotnie. Ba! Doczekało się nawet francuskiego remake’u, którego stworzenie kosztowało Hazanaviciusa 4 miliony dolarów! Dlaczego piszę o finansowym aspekcie produkcji Uedy? Dlatego, że Jednym cięciem to ostateczny dowód na to, że do tworzenia Kina potrzebna jest pasja, szczerość, pomysłowość i serce, a nie miliony dolarów na koncie. Nie będę wchodził tutaj w szczegóły fabuły i powiem wam tylko, że One Cut of the Dead to gwarancja śmiechu do łez oraz strachu przed żywymi trupami. Tytuł Uedy po raz pierwszy miałem przyjemność oglądać w większej grupie ludzi. Było to przeżycie wyjątkowe, bo naprawdę nie pamiętam filmu, podczas seansu którego publiczność tak żywiołowo reagowała na przedstawiane na ekranie sceny. Jednym cięciem bowiem zaraża. Zaraża świetnym humorem i miłością do kina.
„Psycho Goreman”
Psycho Goreman jest pokręconą, zwariowaną, wulgarną, kampową i krwawą mieszanką tego wszystkiego, co kochamy w kinie grozy, science fiction i przygody lat 80. i 90. XX wieku. To film, w którym odnajdziecie ślady takich kultowych tytułów, jak E.T., RoboCop, Terminator, Power Rangers czy Gwiezdne wojny. Produkcji Stevena Kostanskiego najbliżej jednak do Toksycznego mściciela od legendarnej Tromy. PG niczego bowiem nie udaje. To bezpretensjonalna, niskobudżetowa, ale również wysokoenergetyczna jazda napędzana miłością do wspomnianych wyżej gatunków. Miłością okazywaną za pośrednictwem kilogramów gumy i lateksu, z których zbudowane są kostiumy potworów, obficie sikającej krwi oraz tandetnych praktycznych efektów specjalnych.
Podobało wam się to zestawienie? A może dodalibyście do niego własne filmowe typy? Koniecznie dajcie znać w komentarzach!