Parker
Film z gatunku „Znacie? Znamy! No to zobaczcie jeszcze raz”.
Parker zna się na złodziejskim fachu. Nie pójdzie na skok bez dobrego planu, a zasady jakie wyznaje (m.in. nie okrada ludzi, których na to nie stać, i nie robi krzywdy tym, którzy na to nie zasługują) traktuje śmiertelnie poważnie. Niestety, jego nowi wspólnicy nie są równie honorowi – po udanej robocie zabierają mu pieniądze, a jego samego próbują zabić. Na ich nieszczęście Parker przeżywa i wkrótce kieruje się do Palm Beach, gdzie mają dokonać następnej kradzieży. Tam wchodzi w układ z cwaną agentką nieruchomości, Leslie.
Nie mam pretensji do Taylora Hackforda, że chciał nakręcić mocny film sensacyjny. Zanim zrobił „Adwokata diabła” oraz „Raya”, dał się poznać jako twórca zahaczających o kryminał dramatów, tak więc „Parkera” można nazwać niejako powrotem do korzeni. Wybór Jasona Stathama do roli tytułowej w tym przypadku nie dziwi, choć reżyser tej klasy mógł pozwolić sobie na aktora dużo większej estymy. Brytyjczyk kilka razy zabłysnął na ekranie, ale najczęściej ogranicza się do wymachiwania swymi kończynami w B-klasowych produkcjach. Udział Jennifer Lopez zaś to miła niespodzianka dla tych, którzy śledzili jej karierę zanim zamieniała się w J.Lo. i zaczęła nagrywać płyty. Zawsze najlepiej sprawdzała się w kinie sensacyjnym – kto nie wierzy, niech obejrzy „Drogę przez piekło”, „Krew i wino” lub „Co z oczu, to z serca”.
W końcu “Parker” to historia bardzo podobna do tej z „Godziny zemsty”. Co więcej, oba filmy powstały w oparciu o prozę tego samego autora, Donalda E. Westlake’a, który najwyraźniej upodobał sobie motyw pozostawionego na śmierć złodzieja (tam nazywał się on Porter i miał twarz Mela Gibsona) chcącego wyrównać rachunki z nieuczciwymi wspólnikami. Już tamten film był przeróbką innej ekranizacji, „Zbiega z Alcatraz”, a jakoś nikt mu nie zarzucał wtórności. Wniosek jest prosty – treść jest niekoniecznie najważniejsza, liczy się przed wszystkim styl i wykonanie. A z tym już „Parker” ma problem.
Nowy obraz Hackforda poraża przeciętną realizacją i mocno telewizyjnym wyglądem, co w przypadku tego reżysera jest czymś wręcz niezrozumiałym. Jest to twórca, który od lat przywiązuje ogromną wagę do strony wizualnej swoich dzieł, a upodobanie w polskich operatorach zawsze przekładało się na świetne zdjęcia. Tym razem nie robi ich jednak ani Bartkowiak, ani Idziak, ani Edelman. Odpowiedzialny za nie J. Michael Muro zrobił wcześniej pięknie wyglądające „Bezprawie” oraz „Crash: miasto gniewu”, lecz ostatnie lata to przede wszystkim praca w telewizji. I „Parker” swą fakturą rzeczywiście przypomina dwugodzinny odcinek, ale bliżej mu do „Strażnika Teksasu” niż „Zagubionych”.
Również narracyjnie film ma swoje błędy. Niepotrzebne retrospekcje, choć krótkie, przerywają początkowy skok Parkera i jego ekipy, skutecznie spowalniając tempo opowieści. To zaś już kompletnie pada tuż po przyjeździe tytułowego bohatera do Palm Beach, gdzie bardzo długo czekamy na jakąkolwiek akcję. Twórca „Dolores” skupia się w tym czasie na relacjach między postacią Stathama, a Leslie, które w tym filmie wydają się najbardziej interesujące, choć jednocześnie dla miłośników mocniejszych wrażeń będą solą w oku. Niestety, coś za coś – ambicje nie rzadko zabijają dobrą zabawę. Na szczęście w końcówce „Parker” wraca na znane tory kina sensacyjnego, zapewniając widzom solidną dawkę wrażeń i przemocy.
Ta „Godzina zemsty v.2” jest stereotypowa jako opowieść o honorowym złodzieju i jego zemście, lecz wychodzi poza schemat w ukazaniu relacji tytułowego bohatera z postacią graną przez Jennifer Lopez. Przy ich pierwszym spotkaniu oboje udają kogoś innego – on bogatego nafciarza, ona swoją rywalkę z pracy, której wyraźnie zazdrości. Obojgu zależy na pieniądzach, choć u Leslie wynika to rosnącej frustracji ciągłymi niepowodzeniami, zarówno w życiu zawodowym, jak i osobistym. Gdy nadarza się okazja szybkiego wzbogacenia się postanawia ją wykorzystać, choć o Parkerze nie wie nic, poza faktem, że jest niebezpieczny. On zaś włącza ją do swojego planu bez konkretnego powodu – poradziłby sobie i bez niej. Bohater filmu Hackforda wyznaje jednak zasady, które często dla jego przeciwników są niepotrzebnym balastem, świadectwem pewnej słabości. Lecz to właśnie one sprawiają, że swym wrogom nie odpuści, zaś sprzymierzeńców nagrodzi.
Parker i Leslie tworzą duet nie dlatego, że się lubią, kochają, cenią czy ufają. Chodzi wyłącznie o korzyści związane z robotą. Nie ma tu miejsca na uczucia, nawet na romans, choć ona nie miałaby nic przeciwko. Ale on tak, i wynika to z prostego faktu, że już kogoś ma. Nawet twardziele tacy jak Parker muszą ukorzyć się przed monogamią, co jakoś dziwnie współgra z przebraniem księdza, jakie ma na sobie podczas pierwszej akcji. Inna sprawa, że również i w tym związku ciężko stwierdzić, czy jest to prawdziwe uczucie – panna głównego bohatera jest postacią mocno drugoplanową, na dodatek pełni funkcję jego osobistej pielęgniarki. Po prostu bajka.
Dziwny to film. Wyszło w nim to, co wydawało się, że zawiedzie (duet Statham-Lopez), zaś rozczarowanie przyszło z niespodziewanej strony (realizacja). Oddając jednak sprawiedliwość Hackfordowi, sceny sensacyjne są zrobione z nerwem i bezceremonialną brutalnością, dowodząc, że wiedział, za co się bierze. Szkoda jednak, że jest ich tak niewiele, a sam film w pewnym momencie zamienia się w obyczaj. Jest to dobrze poprowadzone i zagrane, lecz rozmija się kompletnie z obietnicą kina, jakie reżyser serwuje widzom w ciągu pierwszych trzydziestu minut. Czemu zatem daję 6, a nie mniej? Jest coś ujmująco szczerego w bohaterze, który swoje życie podporządkowuje zasadom, od których nie ma żadnych odstępstw. Dzięki swojemu kodeksowi może być nie tylko lepszy od innych złodziei, ale i od innych ludzi, nawet jeśli po drodze będzie musiał zabić kilka osób, a parę innych okraść. To już nie idzie w parze z koloratką, ale cytując nieśmiertelnego klasyka – nikt nie jest doskonały.
https://www.youtube.com/watch?feature=player_detailpage&v=KgYaiLcByRo