Jak to możliwe, że EMIR KUSTURICA popiera WŁADIMIRA PUTINA? Czy można mówić o zaskoczeniu?
W świetle ostatnich wydarzeń w Ukrainie światowe sieci łączności i przekazu obiegają informacje o różnego rodzaju gestach wsparcia kierowane do zaatakowanego przez Rosję kraju i jego mieszkańców. Ujmując rzecz eufemistycznie, Rosja nie ma dobrej prasy w mediach, i to nie od zeszłego czwartku – agresywne zachowania administracji Putina wobec sąsiednich krajów to przecież kwestia bez mała dwudziestu ostatnich lat, a w samej Ukrainie naruszające suwerenność działania militarne trwają od 2014 roku. W tym kontekście publiczne manifestacje poparcia dla Kremla ze strony przedstawicieli świata kultury nie jest czymś częstym (krytycznie o działaniach rządu wyrażają się przecież nawet niektórzy rosyjscy twórcy). Tym bardziej, jeśli robi to bywalec europejskich salonów filmowych, nagradzany na najważniejszych festiwalach i chwalony za moralny przekaz swoich filmów.
Cenionym w skali światowej twórcą, który wykonał ów niezrozumiały dla wielu wielbicieli swojej twórczości gest, jest Emir Kusturica, gwiazda kina bałkańskiego, autor takich cenionych międzynarodowo filmów jak Czas Cyganów czy Underground. Tuż przed lutową inwazją laureat Złotej Palmy w Cannes przyjął z rąk Siergieja Szojgu, rosyjskiego ministra obrony, nominację na stanowisko dyrektora Teatru Rosyjskiej Armii w Moskwie. Praktycznie w momencie kulminacji Putinowskiej demonstracji imperialnej siły Kusturica nie tylko objął więc reżimowy etat, ale co więcej – etat wprost związany ze zbrojnym ramieniem państwa, w tym samym momencie uderzającym w ukraińską suwerenność.
Konsekwencja poglądów
Prawdę mówiąc, miałem napisać ten tekst szybciej, tuż po tym, jak przeczytałem informację o przyjęciu przez Kusturicę nominacji. Wstrzymałem się jednak, częściowo z powodu kotłowaniny silnych emocji i dramatycznych informacji, które porwały chyba większość z nas w pierwszych dniach po inwazji, a częściowo ponieważ trochę czekałem, czy przypadkiem nie ukaże się news o rezygnacji Serba ze stanowiska w świetle chociażby relacji z frontu kompromitujących rosyjską armię. Nic takiego jednak się nie stało, więc po chwili na ochłonięcie wróciłem do rozważania nad gestem twórcy Życie jest cudem (jakże gorzkiego posmaku nabiera teraz ten tytuł). Zaglądając w sekcje komentarzy pod newsami i udostępnieniami, całkiem sporo osób ceniących filmy Kusturicy zadaje w tej sytuacji pytanie „dlaczego?”. Jak to możliwe, że ten uzdolniony artysta, który stworzył tak wiele pięknych dzieł, staje po stronie oprawców? Co się stało z tym Kusturicą? Po zastanowieniu można dojść do wniosku, że nie stało się nic szczególnego – i to niestety jak najbardziej możliwe.
To, co zrobił w kontekście wojny w Ukrainie Kusturica, jest nie tyle dziwactwem filmowego celebryty, co konsekwencją jego poglądów politycznych, których w ostatnich latach bynajmniej nie ukrywał. W 2012 roku reżyser był gościem na inauguracji trzeciej kadencji prezydenckiej Władimira Putina, w tym samym roku publicznie chwaląc rosyjskiego polityka stwierdzeniem, że jako Anglik czy Amerykanin by go nienawidził, a jako Rosjanin by na niego głosował, wpisując się w linię kremlowskiej propagandy, rysującą obraz prezydenta jako męża stanu swojej ojczyzny, której potęga jest nie w smak zachodnim rywalom. W 2014 roku Kusturica publicznie poparł też dokonaną przez Rosję aneksję ukraińskiego Krymu – już osiem lat temu zajął więc jednoznaczne stanowisko wspierające rosyjską agresję wobec sąsiada, a w 2016 roku z rąk Putina otrzymał Order Przyjaźni. Gest z 2022 roku można w tym kontekście interpretować jako po prostu kolejny krok solidarności Kusturicy wobec Kremla, który poniekąd honorując jego wieloletnie wsparcie, zaoferował mu posadę, (w końcu) jawnie afiliującą Serba jako trybik w rosyjskim systemie propagandowym.
Prorosyjskość i dorobek filmowy
Wciąż nie odpowiedzieliśmy jednak na pytanie, jak prorosyjskość Kusturicy łączy się z jego wybitnym dorobkiem filmowym. To przecież nie Gerard Depardieu, z dalekiej perspektywy francuskiego salonu uwiedziony postcarskim urokiem Putina i ulgami podatkowymi. Tu wchodzimy na mniej jednoznaczny niż udokumentowane publiczne wypowiedzi grunt tożsamościowej i ideologicznej orientacji Kusturicy, urodzonego i wychowanego w socjalistycznej Jugosławii. Urodzony w Sarajewie (po podziale kraju stolicy Bośni i Hercegowiny) reżyser pochodzi z mieszanej etnicznie rodziny zlaicyzowanych muzułmanów, w 2015 roku przyjął jednak chrzest w obrządku prawosławnym (przyjmując imię Nejmana, którym oficjalnie się teraz posługuje), co było manifestacją jego trwającego lata odkrywania prawosławnych korzeni swojej rodziny i przy okazji dość wyraźnym usytuowaniem się w tożsamości serbskiej, raczej niż bośniackiej (Kusturica posiada też obywatelstwo Serbii). W kwestii samoidentyfikacji reżyser bardzo długo trwał z kolei przy określaniu siebie samego mianem Jugosłowianina, co w okresie krwawej wojny domowej niejako dystansowało go w oczach osób z zewnątrz od etnicznych napięć na Bałkanach – Kusturica sam siebie kreował na twórcę ciążącego ku utraconemu, kosmopolitycznemu i wielonarodowemu dziedzictwu Jugosławii. Prawdopodobnie właśnie z tego powodu znalazł się koniec końców symbolicznie po serbskiej stronie barykady – we wczesnych latach 90. popierał nacechowane proserbskim resentymentem próby zachowania rozpadającej się federacji, przypisuje się mu także postawy wspierające propagandę sądzonego za zbrodnie wojenne Slobodana Milosevica. Krótko mówiąc, w kontekście etnicznych konfliktów rozdzierających region bałkański Kusturica zawsze wyraźnie ciążył ku orientacji serbskiej, a można wręcz powiedzieć, że ku opcjom autorytarnym i antyniezależnościowym. Dla twórcy Czasu Cyganów ojczyzną była wielonarodowa, ale mówiąca po serbsku Jugosławia.
Manifestacje tego myślenia można prześledzić również w jego twórczości. Słynne Underground było krytykowane m.in. przez Czarnogórzanina Andreja Nikoladisa i Słoweńca Slavoja Žižka za kreowanie przekłamanego, orientalizującego obrazu Jugosławii, której tragiczna teraźniejszość tłumaczona jest zbiorowym szaleństwem przy całkowitym niemal wyciszeniu podłoża ideologicznego. Trudno odmówić krytykom Kusturicy przynajmniej częściowej racji – klasyczny Underground wydaje się udaną satyrą na jugosławiańskie powojenne grzechy i ludzkie słabości, jednak skrojony jako sztandarowy głos trawionego wojną regionu rysuje groteskowy obraz funkcjonujący gdzieś w próżni, niemal celowo maskujący polityczno-społeczne procesy, które doprowadziły do tragicznej eskalacji. Zarzut romantyzowania rzeczywistości postawić można też innym filmom Kusturicy – w Czasie Cyganów, Czarnym kocie, białym kocie czy Obiecaj mi! etniczna różnorodność Bałkanów wygląda trochę jak wyjęta z bajki, w której z trudem odszukać można realną dynamikę relacji różnych grup etnicznych. Z kolei dziejące się w czasie wojny Życie jest cudem i Na mlecznej drodze poświęcają polityczny realizm na rzecz humanistycznie poruszających, ale pokrywających rzeczywistość romantyczno-idealistycznym nalotem opowieści o „ludziach w nieludzkich czasach”. Samo w sobie nie jest to może jeszcze zarzutem, ale w połączeniu z otwarcie manifestowanymi poglądami Kusturicy układa się w dość spójny obraz rugowania z obrazu Bałkanów rzetelnej krytyki społecznej dążącej do przepracowania traum, a zamiast tego tworzenie nostalgicznej wizji egzotycznych antypodów, w której za cierpienie odpowiadają nie tyle konkretne frakcje, co bezosobowy los i fatum.
Reżyser polityczny
W tym miejscu nadmienię – nie żeby miało to jakieś większe znaczenie w szerszej skali – że osobiście również cenię, a nawet lubię filmy Emira Kusturicy. Szczególnie świetną satyrę państwowego systemu w Ojcu w podróży służbowej. Jednak gdy sięgam pamięcią do swoich pierwszych kontaktów z jego filmografią, towarzyszyło jej pewne rozczarowanie. Jak zazwyczaj, najpierw o Kusturicy czytałem i słyszałem, a potem dopiero rzeczywiście go oglądałem. Urzeczony więc opowieściami o lewitującym domu w Czasie Cyganów i latającej pannie młodej w Underground, nieco zawiodłem się, gdy owe magiczne momenty były w filmach jawnie prawdopodobne, okazując się po prostu niecodziennymi sztuczkami w ramach świata przedstawionego. Zamiast obiecanego realizmu magicznego otrzymałem racjonalizującą szyderę. I wychodzi na to, że trochę tak jest z moralną głębią Kusturicy – jego filmy otacza sława przenikliwych wiwisekcji ludzkich słabości i narodowych traum, spod efektownej oprawy wychodzi jednak brudna polityka i dość wyraźnie ciążąca ku serbskiemu nacjonalizmowi optyka. Prorosyjskie gesty reżysera jedynie uwypuklają jego inklinacje ku gloryfikacji osadzonego narodowo i prawosławnie, w specyficznej „prosłowiańskiej” megalomanii autorytaryzmu. Kusturica po prostu jest reżyserem mocno politycznym, który przez lata uchodził jako apolityczny. I niestety jego polityczność przejawia się w tendencji do wybielania agresorów oraz sprawców zbrodni.
Kino zawsze jest polityczne, konstruowanie przekazu filmów w oparciu o określone poglądy nie jest więc zarzutem samym w sobie. Ale jako wypowiedź funkcjonująca w pewnym dyskursie i przekazująca pewne idee – nawet jeśli w sposób niebezpośredni – film podlegać powinien ocenie właśnie w perspektywie polityczności. Czy to oznacza, że należałoby wykreślić dorobek Kusturicy? Nie. Warto jednak przepracować go krytycznie, uwzględniając również pozafilmowe aktywności twórcy. W tym celu należy zdjąć różowe okulary, które filtrem efektownej formy, powierzchownie słusznego humanistycznie przekazu i glorii festiwalowego uznania przesłaniają ideologiczne odciski na kultowych klasykach, z których wiele z nas – nie oszukujmy się – czerpie lub czerpało wyobrażenia o bałkańskim tyglu tożsamości. Kiedy to zrobimy, dostrzeżemy, że proserbski (pamiętajmy, że Rosja w czasie wojny bałkańskiej wspierała Serbię, jest więc dla osób tak zorientowanych jak Kusturica niejako naturalnym sojusznikiem, tym bardziej jeśli weźmiemy pod uwagę resentyment do Zachodu ze względu na postawę wobec separacji Kosowa od Serbii), zafascynowany prawosławną słowiańskością swojej ojczyzny, a przy tym darzący pewnym sentymentem posługujący się hasłami wielonarodowej wspólnoty jugosłowiański autorytaryzm Kusturica w dość prosty sposób przeszedł do fascynacji pansłowiańskim autorytaryzmem Rosji Putina. Konkludując, powinniśmy się czuć zniesmaczeni, ale raczej nie zaskoczeni.