POLITYKA Vegi to wielka POCHWAŁA OBŁUDY
„Na naszych oczach coraz bardziej zaciera się granica między polityką a przemysłem rozrywkowym. Cały świat staje się globalnym przedszkolem”. „Polityka nie lubi prawdy, zaś prawda nie lubi polityki”. „Polityka to nie zabawa, to całkiem dochodowy interes”. „Chcieliśmy pokazać politykom d*pę”. Kolejno: Amos Oz, Jan Stępień, Winston Churchill i… Patryk Vega. Każdy cytat tyczy się polityki, ostatni mówi o Polityce, ale wszystkie się jakoś łączą i zacieśniają ze sobą. Na koniec trudno oprzeć się wrażeniu, jakby wszystkie odnosiły się do premierowego filmu Vegi.
I – Mnogość cytatów, czyli liczy się wstęp
Pierwszy mówi o o dwóch precedensach, polityce i przemyśle – tak, granica totalnie zatarła się przy premierze najnowszej produkcji twórcy Botoksu. Drugi o prawdzie – ona zarówno źle wpłynęła na nabzdyczały scenariusz (bo jeśli zawarte w filmie zdarzenia były autentyczne, to prawda została podana w takiej formie, że zamieniała się w parodię), jak i na samych polityków; odbiór filmu przez nich samych, tak jak wiemy, w żadnym przypadku nie okazał się pozytywny. Właśnie tak, polityka z prawdą nie są dobrym połączeniem, na pewno nim nie są u „najbardziej feministycznego reżysera w Polsce”, jak to on sam siebie kiedyś nazwał.
Trzeci dotyka czysto biznesowego podejścia, ale i tu jego autor ma rację – politycy bogacą się dzień za dniem, natomiast Patryk Vega, pomimo mniejszego przewidywanego wyniku, dzięki arcymistrzowskiemu PR-owi zarobi co niemiara; ponad 930 tys. widzów w weekend otwarcia to bardzo przyzwoity wynik. Dochodzimy do czwartej, może bardziej agresywnej wypowiedzi, politycznej ad personam – Vega pragnął dać popalić wszystkim zaangażowanym w sprawy naszego narodu. Jego jakby połowiczne alter ego, najstarszy polityk otwierający posiedzenie, Stefan (Olbrychski), właśnie na nim wypina cztery litery – w stronę widza i wszystkich zebranych. Całość jest sugestywna, bo bohater, tak jak reżyser, dał się poznać na polityce i nie zamierza brać udziału w tej farsie. A co jeśli zamierza?
II – Zabawa w XXI-wieczny pamflet
Podstarzały poszkodowany kierowca nie wychodzi z posiedzenia, pozostaje na swoim miejscu, zamierza je kontynuować. Tak samo Vega, wmieszany w polityczne bagno, postanowił dokończyć składanie swojego opus magnum do kupy. Nie lubi tej otoczki, dlatego zamierza pokazać jej prawdziwe, drugie dno. Hm, całkiem to uczciwe – Patryk Vega, wyzwoliciel uciśnionych, postanawia zmienić bieg wydarzeń tegorocznych wyborów. Dzięki ci, polski Robin Hoodzie. W skrócie? Vega idzie na wojnę z rzeczywistą obłudą, o której wszyscy już dawno wiedzieli. Nie jest Smarzowskim, bo nie stara się uświadamiać o rzeczach tabu – zatem Polityka nie przejmie miana „nowego Kleru”, tak jak ludzie się tego spodziewali. Od dawna wiemy, że „jarmark jest nie tylko tam, gdzie handlowe stragany, ale i tam, gdzie poselskie ławy” (w ogóle ta sentencja staje się jeszcze bardziej posępna, gdy przypomnimy sobie o tych wszystkich zjedzonych sałatkach przez jedną z posłanek, również uwiecznioną w filmie). My nie przepadamy za polityką, mamy to w genach. Do tego posiadamy ciągłą świadomość, że coś w niej nie gra, dlatego po cichu liczyliśmy na uwznioślający seans Polityki, który zmusi nas do działania i głosowania – nieważne, po jakiej stronie stoimy.
Polityka to takie ciekawe zjawisko, które – przynajmniej u nas – kompletnie straciło na wartości. Nie mamy czołowych przedstawicieli narodu, ludzi walczących wspólnie o dobro własnego kraju pomimo poglądów – niezależnie od strony, narzeka każdy. Przypomina mi się od razu klasyczna Śmierć prezydenta, która już wtedy świadomie obrazowała polityczne nieprawidłowości międzywojnia w Polsce. A przecież to był okres mężów stanu, co i tak pozwoliło nakręcić o ówczesnych czasach tytuł bardzo krytyczny… Przy nim film Patryka Vegi może sprawiać wrażenie prostego wykorzystania naszej teraźniejszej sytuacji politycznej, w której podziały grają główną rolę, są ponad wszystko. Takie okropne czerpanie ze słabości, z którymi od dawna walczymy; Vega przy tym wydaje mi się fałszywy – jego film nie łączy, on w jeszcze większy sposób dzieli. On nie stara się pokazać jakiegokolwiek rozwiązania społecznego problemu z polityką, tylko przedstawia nam horrendalną Polskę. Jakby krzyczał – nie ma tutaj ratunku, są tylko te same żarty z tych samych, okropnych polityków. Cóż, niektóre rzeczy według Vegi pozostają niezmienione, niczym jego filmy. Nam pozostaje obejrzeć patetyczny pamflet, który pociąga za niewłaściwe struny, bo wychodzi z niego kino absurdu, a nie produkt mający wyznaczać nowe granice. Nie powstał on „dla dobra obywateli”, jak to głosi hasło na plakacie. Powstał dla dobra Vega Investments. A sam Patryk nie jest nowym Wyspiańskim, nie udaje mu się odczarować żadnych mitów, głucha cisza nie wystąpi po seansie jego filmu. Wszyscy wiemy, jaka jest polityka, przejrzeliśmy ją dawno temu. Zatem po co nam ta w wydaniu Vegi, skoro już ledwo wytrzymujemy z naszą własną?