Filmy z lat 90., których ŻAŁUJĄ aktorzy
Refleksja nieraz przychodzi po wielu latach. Aktorzy są o wiele starsi, a także ich sława się ugruntowała w środowisku filmu, więc nie mają już nic do stracenia, gdy przypominają sobie niegdysiejsze role. Teraz im wolno, wtedy nie, bo jak wyglądałaby promocja tych tytułów, gdyby od razu aktorka/aktor odtwarzająca/ odtwarzający główną rolę powiedzieli np. To była męka, robić ten film. W niektórych poniższych sytuacjach widzowie mogli się domyślić, że dana produkcja nie pasuje do aktora, a zagrał w niej wyłącznie ze względu na pieniądze i podtrzymanie kariery, niemniej nie jest żadną zasadą, że skoro ktoś żałuje, że zagrał w danym filmie, to jest to automatycznie film bardzo zły.
Sandra Bullock, „Speed 2” (1997)
Do wzięcia udziału w tym wątpliwym projekcie skusiły aktorkę zapewne pieniądze oraz potencjalny sukces tytułu, gdyż mogło się tak zdarzyć, że temat chwyci na zasadzie wykorzystania sławy pierwszej części. Tak się nie stało, a po latach Sandra Bullock jest bogatsza o doświadczenie niechcianej roli w jakże wolnym akcyjniaku Speed 2. Znaczące jest to, co powiedziała: I have one [ten film] no one came around to and I’m still embarrassed I was in. It’s called „Speed 2”. I’ve been very vocal about it. Makes no sense. Slow boat. Slowly going towards an island…That’s one I wished I hadn’t done and no fans came around that I know of.
Val Kilmer, „Batman Forever” (1995)
Jeśli pamiętacie wyczyny Adama Westa w przebraniu Batmana z lat 60., to nie powinno was już nic zdziwić ani zszokować. Tamta wersja przygód superbohatera ze stajni DC była ponadczasowo kampowa. Potem nadszedł Michael Keaton i wraz z Timem Burtonem sprawił, że Batman nabrał powagi, co oznaczało odcięcie się od pulpowej komiksowości, ale czy to był „prawdziwy” Batman? W umysłach widzów jednak pozostał na zawsze, jako ta „dojrzała” wersja. Gdy po Burtonie więc pojawił się Joel Schumacher, część widzów wpadła w histerię, że oto znowu ich ukochany Batman nabrał kolorów. I tak oto powrót do korzeni okazał się strzałem w kolano dla reżysera i kolejno Vala Kilmera oraz George’a Clooneya, chociaż ich role oceniane w konwencji są naprawdę świetne. Val Kilmer jako trudny do współpracy aktor po latach nie pozostawia suchej nitki na swojej wersji Batmana. Doznał zawodu nie tylko jako aktor, ale również człowiek, który wyobraził sobie, trochę za sprawą sukcesu Keatona, że zagrać Batmana to będzie wielka sprawa, historyczna artystycznie i spełniająca marzenia z dzieciństwa. Whatever boyhood excitement I had was crushed by the reality of the Batsuit. Zupełnie niesprawiedliwie, gdyż zarówno Batman Forever, jak i Batman & Robin to doskonałe wizualizacje komiksowego superbohaterstwa, które potem zbyt urealnił i odarł z dziecięcej magii Christopher Nolan.
George Clooney, „Batman & Robin” (1997)
W przeprosinach nawet za bardzo złe role powinny być zawsze gdzieś nieprzekraczalne granice absurdu. Niestety George Clooney je już dawno przekroczył, zwłaszcza kajaniem się przed Adamem Westem. Wiemy to nie od dzisiaj, że nawet w komiksowej konwencji George Clooney nie uniósł ciężaru roli, jak np. zrobił to Val Kilmer, ale nie można się dziesiątki lat biczować za tę w sumie niewielką jak na portfolio aktora wpadkę. Mógł zagrać lepiej. Mógł chociaż lepiej udawać, że jest w stanie wpasować się w konwencję, nawet jeśli scenariusz nie był genialny. Po latach jednak wciąż Batman & Robin robi wrażenie na części widzów, którzy chcą zobaczyć w tej postaci nie przesadny dramatyzm, lecz zapewniającą powrót do dzieciństwa rozrywkę.
Kate Winslet, „Titanic” (1997)
I tu docieramy do problemu, czy jeśli aktor odtwarzający główną postać gra źle, a wręcz koszmarnie, to czy przez to cały film nie jest zły? Titanic to taka miłosna epopeja, patetyczna, łzawa, truistyczna, ale dla wielu widzów wciągająca. Gdyby jednak oceniać tę superprodukcję przez pryzmat tego, co sądzi o swojej roli Kate Winslet, mogłoby się okazać, że to wyjątkowa szmira. Aktorka zakwestionowała każdą scenę ze swoim udziałem – dosłownie. Z jej roli w jej oczach nie pozostało nic wartościowego. Generalnie, Kate Winslet zawsze twierdziła, że ma problem z oglądaniem samej siebie, że jest zbyt krytyczna, ale rola w Titanicu przyprawia ją o wyjątkowy dyskomfort.
Sylvester Stallone, „Sędzia Dredd” (1995)
Niedawno poznaliśmy trochę lepiej Slya z dokumentu, który jest dostępny na Netfliksie. Wiemy zatem, że to aktor dojrzewający w czasie i świetnie wykorzystujący go do zdobywania doświadczenia. A w zawodzie aktorskim nie należy się zanadto przejmować błędami, bo aktor ma artystyczny obowiązek grać wszystko, czego do te pory jeszcze nie grał. Tak więc Stallone powinien zagrać Dredda, żeby wiedzieć, że nie powinien. Wygląda na to, że jedynym sukcesem aktora był jego profil. The biggest mistake I ever made was with the sloppy handling of Judge Dredd… It could have been a fantastic, nihilistic, interesting vision of the future – judge, jury and executioner. Tu miał rację. Tę wizję zrealizował dopiero Pete Travis wraz z Karlem Urbanem.
Will Smith, „Bardzo dziki Zachód” (1999)
Uprzedzając opis refleksji Willa Smitha nad Bardzo dzikim Zachodem, wspomnę tylko, że jest kolosalna różnica między tą produkcją, a 1000 lat po Ziemi. Pierwszy z tych filmów to nietuzinkowe science fiction zakropione komedią i westernem, a drugi jest sztampową rozrywką w klimacie SF, która nic nowego nie wnosi do gatunku. Will Smith nie jest zadowolony z obu ról, ale ta w 1000 lat po Ziemi jest jednak gorsza, ze względu na to, że wciągnął w tę aktorską porażkę swojego syna. Trudno wytłumaczyć, czemu żałuje również udziału w Bardzo dzikim Zachodzie. Może kreacja kapitana Jamesa T. Westa była zbyt abstrakcyjnym wymieszaniem dramatycznych osobowości aktora?
Bob Hoskins, „Super Mario Bros.” (1993)
Jeśli na podstawie filmografii Boba Hoskinsa ktoś zechce stwierdzić, że aktor nie pasuje do tego typu ról, to będzie to twierdzenie sformułowane tylko na podstawie kryterium ilościowego, a nie jakościowego, bo Hoskins znakomicie sprawdził się przecież w Kto wrobił Królika Rogera?, a także jako Mario Mario, chociaż uważa, że to był „koszmar”, robić ten film. Super Mario Bros. wciąż darzę niezwykłym sentymentem. Był w tym abstrakcyjnym ambarasie jakiś sens, chociaż nie brakowało wpadek. Bob Hoskins jednak żałuje, może nie samego odgrywania tej postaci, ale tego, co robiła ekipa na planie. The whole experience was a nightmare. It had a husband-and-wife team directing, whose arrogance had been mistaken for talent. After so many weeks their own agent told them to get off the set! Fucking nightmare. Fucking idiots.
Ahmed Best, „Gwiezdne wojny: Część I – Mroczne widmo” (1999)
Wśród wymienionych tu aktorów Ahmed Best zajmuje szczególnie poważne miejsce, chociaż sam nie jest w zasadzie gwiazdą dzięki swojej twarzy. Nie zrezygnował jednak z uniwersum Star Wars. Wrócił, być może na zasadzie wcielenia w praktyczne życie elementu terapii, do serialu Mandalorianin. Ahmed Best nie wytrzymał hejtu, który na niego spadł z powodu obiektywnie nieudanej postaci Jar Jar Bingsa. Nic jednak nie usprawiedliwia zachowania psychofanów. Aktor się załamał. Myślał nawet o samobójstwie. Zbawienna okazała się intensywna terapia i… powrót do uniwersum. A postać Jar Jara pomińmy milczeniem.
Michael Palin, „Lemur zwany Rollo” (1997)
Ten przypadek jest jednym z najdziwniejszych w tym zestawieniu, bo Lemur zwany Rollo jest znakomitą komedią z udziałem członków grupy Monty Python. Może nieco gorszym niż Rybka zwana Wandą, ale jednak duet Cleese–Palin utrzymał dobrą jakość abstrakcyjnego humoru. Prawda jest jednak taka, że Palin żałuje – i ma na to konkretne argumenty. Problemy produkcyjne, problemy ze scenariuszem, ograniczanie jego roli w filmie, trudna współpraca z Johnem Cleese’em, cięcia, nieudane zdjęcia testowe. After all these years of time, energy, money and hard graft, „FC” looks likely to be a 90-minute quickie, its shape and content decided eventually by 20 people in Long Island.
Arnold Schwarzenegger, „Bohater ostatniej akcji” (1993)
Osobiście za każdym razem, gdy ten film oglądam, świetnie się bawię, o wiele lepiej niż np. na innym „lekkim” tytule, w którym zagrał Schwarzenegger – Świąteczna gorączka. Problem jednak w tym, że Świąteczna gorączka miała premierę po Juniorze, a przed Batmanem & Robinem, a Bohater ostatniej akcji po Terminatorze 2, a przed Prawdziwymi kłamstwami. Widzowie więc i krytycy oniemieli, że nagle ten wielki tytan kina akcji zagrał w dużo lżejszej produkcji skierowanej do młodszych widzów. Arnold Schwarzenegger żałuje więc tego do dzisiaj, a po premierze – kiedy poczytał sobie recenzje – odczuwał wręcz ogromny ból. Sam zresztą o nim mówił w niedawnym serialu dokumentalnym o swojej karierze i życiu. So, when the reviews for the film rolled out, I cannot tell you how upset that I was… It hurts you. It hurts your feelings. It’s embarrassing.