KTO WROBIŁ KRÓLIKA ROGERA? 30 lat od premiery romansu Disneya i Warner Bros.
Trudno pisać o filmie, który ostatni raz widziało się 20 lat temu, toteż przed napisaniem niniejszego tekstu zafundowałem sobie powtórkę z rozrywki. I wiecie co? Kto wrobił Królika Rogera? dziś smakuje jeszcze lepiej niż podczas pierwszego seansu przed wieloma laty! Film Roberta Zemeckisa został zrealizowany dla Disneya, ale ma w sobie mnóstwo ironii i dystansu, które w produkcjach kultywującego tradycyjne wartości studia raczej nie były standardem. Będące pastiszem czarnego kryminału Kto wrobił Królika Rogera jest jednym z tych filmów, o których mówi się, że „dziś już ich nie robią”.
Film Zemeckisa oparty został na motywach wydanej siedem lat wcześniej powieści Gary’ego K. Wolfa Kto ocenzurował Królika Rogera?, do której prawa Disney wykupił tuż po publikacji. Kto by pomyślał, że te 35 tysięcy dolarów przeznaczone na ekranizację zmyślnie napisanej powieści zamieni się w blisko 330 milionów w box office? Ten z pozoru nieprawdopodobny wynik staje się jednak o wiele bardziej zrozumiały, gdy tylko weźmiemy pod uwagę części składowe historii opowiedzianej w Kto wrobił… Nie dość, że rzecz dotyczy Hollywoodu, stardomu i zakulisowych intryg, nie dość, że roi się w nim od nawiązań do klasyki kina i całej hollywoodzkiej mitologii, to jeszcze jest to pierwsze tak udane i zrealizowane z takim rozmachem połączenie filmu aktorskiego i animowanego. Film Zemeckisa kosztował 70 milionów dolarów i był jedną z najdroższych ówczesnych produkcji kinowych, dlatego na szali położono co najmniej kilka głów. Głowy ocalały, a my możemy dziś zachwycać się lekkością i błyskotliwością Królika Rogera i jego kompanów.
Na blisko dekadę przed sukcesem Kosmicznego meczu (1996) Kto wrobił… oferowało prawdziwą realizacyjną maestrię – kończący właśnie 30 lat film nie zestarzał się ani o jotę, a dynamiką i płynnością poszczególnych scen mógłby zawstydzić niejedną dzisiejszą produkcję. Film Zemeckisa opowiada o tytułowym kreskówkowym gwiazdorze, który ze względu na obezwładniającą go miłość do ponętnej żony Jessiki (uosabiającej wszelkie stereotypowe wizje femme fatale) coraz gorzej radzi sobie w pracy. Widząc kryzys swojego gwiazdora, szef Rogera wynajmuje prywatnego detektywa Eddiego Valianta (Bob Hoskins), aby znalazł dowody na romans Jessiki z szefem kreskówkowej wytwórni. Eddiemu udaje się zrobić zdjęcie, które może służyć za potwierdzenie tej tezy, lecz efekt okazuje się katastrofalny w skutkach – na wieść o romansie ukochanej Roger upija się i znika, a nazajutrz policja znajduje zwłoki rzekomego kochanka Jessiki. Wszelkie dowody prowadzą do królika, ale czy rzeczywiście zamordował on swego rywala, czy – jak sugeruje tytuł – ktoś po prostu go wrabia? Roger będzie musiał poprosić nieprzychylnego kreskówkom Valianta o pomoc w oczyszczeniu z zarzutów.
Podobne wpisy
Stuprocentowo noirowa intryga to zasługa fascynacji scenarzystów Jeffreya Price’a i Petera S. Seamana, którzy ponoć zaadaptowali na potrzeby filmu historię z niedoszłego sequela Chinatown. Panowie składają przepiękny hołd zarówno gatunkowym wyróżnikom czarnego kryminału – m.in. postaciom detektywa i femme fatale – jak i specyfice świata kreskówkowych bohaterów, odradzających się po nawet najcięższych obrażeniach i egzystujących jedynie po to, by śmieszyć ludzi. W opowiedzianej w Kto wrobił Królika Rogera? historii scenarzyści nadają nieco głębi najwyraźniej smutnemu – wbrew pozorom – żywotowi postaci z kreskówek i, tak jak uczyniono to kilka lat później w Toy Story, ofiarowują tożsamość cichym bohaterom dziecięcej codzienności. Wszystko to odbywa się w oparach niegroźnego absurdu i w niezwykle pomysłowej scenerii, jednym z największych wyróżników filmu Zemeckisa jest zaś to, że stał się historyczną produkcją, w której wystąpili zarówno bohaterowie animacji Disneya, jak i Warner Bros. Ponoć warunkiem tego drugiego studia, pod którym „wypożyczyli” swoje postacie konkurentowi, było przeznaczenie takiego samego czasu ekranowego dla bohaterów obu wytwórni.
Kto wrobił Królika Rogera? to świetna, pomysłowa, pełna wigoru ekranowa rozrywka, w której uważni widzowie znajdą nawiązania do Czarnoksiężnika z Oz (1939), Sokoła maltańskiego (1941) i innych klasyków kina. Sukces komercyjny i artystyczny tego dzieła był jedyną możliwą opcją – coś tak zmyślnego i świetnie zrealizowanego po prostu nie mogło się nie podobać. A po 30 latach, wobec deficytu równie pomysłowych i zabawnych produkcji, może podobać się nawet bardziej.