NAJLEPSZE FILMY pierwszej połowy 2023 roku
W pierwszej połowie 2023 roku nie zabrakło świetnych tytułów. W tej Szybkiej piątce kilku naszych redaktorów pisze o tym, które z nich zrobiły na nich największe wrażenie i dlaczego. Sprawdźcie! Zachęcamy też do pisania własnych topek.
Tomasz Raczkowski
1. Tár– fascynujące 2,5-godzinne studium ego, władzy i strukturalnej przemocy. Todd Field reżyseruje precyzyjnie, sącząc niespiesznie historię i (poza chybioną końcówką) unikając nadmiernej dosłowności. Już sam w sobie ciekawy film na wyższy poziom wynosi jednak Cate Blanchett, z niezwykłą subtelnością, a jednocześnie z organiczną siłą kreując tytułową bohaterkę. Aktorstwo totalne.
2. Duchy Inisherin – mimo historycznego przebrania i czytelnych metafor politycznych McDonagh nie nurza się w dziejowych refleksjach, ale opowiada o boleśnie ludzkich, małych sprawach urastających do absurdalnych konfliktów. Duchy Inisherin to brawurowa tragikomedia, wydobywająca tragizm życiowych banałów i przeszywająca czarnym humorem poruszające studium depresji. Prosta historia, przy której śmiech więźnie w gardle.
3. Holy Spider – świetny pełnokrwisty thriller, który jednak na ołtarzu gatunkowej czystości nie poświęca pogłębionego społecznego komentarza. Ali Abbasi buduje mrożącą krew w żyłach i pełną nieoczywistych półcieni opowieść o płciowej, religijnej i systemowej przemocy, wykorzystując drapieżną formułę pojedynku zbrodniarza i tropicielki prawdy. Znakomite kino, którego często brakuje.
4. Chora na siebie – zaczyna się jak kolejny skandynawski komediodramat obyczajowy (na miejscu skojarzenia z Najgorszym człowiekiem na świecie), ale w pewnym momencie dokonuje zaskakującego zwrotu w stronę cielesnego horroru à la Cronenberg i solidnie odjechanej groteski. Poszczególne sceny to absolutne perełki, a trajektoria psychologiczna głównej bohaterki jest pełna zwrotów i ciekawych kontekstów.
5. Bo się boi – OK, to nie jest film, który podobał mi się od A do Z. W zasadzie to najlepszy jest na początku, a potem sukcesywnie traci impet, w miarę jak Ari Aster przemienia groteskową inscenizację w opartą na oczywistych tropach podróż psychoanalityczną. Ale sposób, w jaki reżyser dociska tę wizję do ekstremów, jest naprawdę godny podziwu i dlatego Bo się boi trafia na moją listę najciekawszych premier półrocza – bo rzadko ogląda się tak odważny w swojej pretensji film.
Filip Pęziński
1. Duchy Inisherin – na świecie premiera roku ubiegłego, w Polsce bieżącego. Nieznacząca to różnica, bo to jeden z najlepszych filmów, jaki widziałem w życiu. Doskonale rozpisana i nie mniej ujmująco zrealizowana opowieść o Irlandii, wojnie domowej, mężczyznach. Reżyserski i scenopisarski popis Martina McDonagha, zdjęciowy Bena Davisa, muzyczny Cartera Burwella. Niesamowita aktorska drużyna w postaci Colina Farrella, Brendana Gleesona, Kerry Condon i Barry’ego Keoghana. Widziałem ten film od stycznia już trzy razy, mógłbym obejrzeć czwarty, chociażby i dziś.
2. Spider-Man: Poprzez multiwersum – żywy dowód na to, że w czasach porażek kina superbohaterskiego format też wciąż może pokazać jeszcze bardzo wiele. Druga część trylogii o Milesie Moralesie to ujmujący blockbuster, zachwycająca animacja i najlepszy film o Spider-Manie w liczącej ponad 20 lat historii marki.
3. Aftersun – intymna opowieść o byciu dzieckiem rodzica, który zmaga się z problemami spoza dziecięcego pojmowania rzeczywistości. Film uderza w głowę jak obuch i pozostawia ból, który będziecie czuć przez długie miesiące. Paul Mescal i młodziutka Frankie Corio to iście natchniony casting (znów polska i światowa premiera wskazują na inny rok).
4. Strażnicy Galaktyki: Volume 3 – James Gunn zamyka swoją liczącą prawię dekadę przygodę z Marvelem najlepszą odsłoną przygód tytułowych Strażników Galaktyki. To być może najmniej oczywisty blockbuster superbohaterski od czasów Powrotu Batmana, ale też ujmujący manifest na rzecz praw zwierząt, przy którym blednie nawet drugi Avatar Jamesa Camerona.
5. Kot w butach: Ostatnie życzenie – niespodziewanie nowy rozdział uniwersum Shreka okazuje się tym najbardziej udanym. Drugi film o Kocie w butach to uniwersalny film przygodowy, który wzrusza, bawi, cieszy i – co może najciekawsze – zachwyca wizualnym kunsztem (i jeszcze jedna premiera z zachodniego kalendarza 2022 roku).
Michał Kaczoń
Na początku swojej sekcji chciałem jedynie zwrócić uwagę, że gdybym skupiał się jedynie na polskich datach premier, ta lista wyglądałaby zupełnie inaczej. Większość hitów 2022 roku, które doceniłem na listach w innych mediach, miała bowiem polską premierę kinową w pierwszych dwóch miesiącach tego roku, więc formalnie mogłyby trafić też do tego zestawienia. Wtedy w topce znalazłyby się: God’s Country, Wieloryb, Duchy Inisherin, Tár i Pearl (w takiej kolejności). Dostałem jednak zgodę na wykorzystanie premier festiwalowych w tym zestawieniu, więc chętnie z niej skorzystam.
1. Passages – przepięknie napisany melodramat o trójkącie niemożliwym, w którego środku znajduje się reżyser filmowy Tomas, w magnetycznej, przewspaniałej i trudnej do klasyfikacji roli Franza Rogowskiego. Tomas jest szczęśliwie zamężny z wieloletnim partnerem Martinem (dobry Ben Whishaw), z którym rozumie się niemal bez słów. Jako że panowie dzielą się ze sobą wszystkim, mężczyzna rozkosznie dzieli się z partnerem informacją, że zauroczył się pewną piękną kobietą (dobra Adèle Exarchopoulos). Wyznanie jest nie tylko rozbrajające, ale też potencjalnie mogące zniszczyć relację. Nic jednak nie przygotuje nas na to, w jaki sposób Tomas rozwinie tę sytuację i do jakich czynów dopuści się po tym punkcie zwrotnym. Powiem tyle – nie chcielibyście spotkać takiej osoby w prawdziwym życiu. Ale jako bohater filmowy jest taki, że zwyczajnie nie będziecie w stanie oderwać od niego wzroku. Wybitna rola Rogowskiego dosłownie niesie ten film, a kolejne zwroty akcji sprawią, że szczękę będziecie zbierać z podłogi. Kino!
(Film obejrzany podczas festiwalu Sundance, pokazywany także w Berlinie. W Polsce w kinach od września, a wcześniej premiera na Nowych Horyzontach).
2. Past Lives – trójka ludzi siedzi przy barze. Co ich łączy? Takim rozważaniem rozpoczyna się hit Sundance i Berlinale opowiadający o procesie dorastania, w którym musimy opłakać dawne, potencjalne wersje naszego życia. Te, które moglibyśmy przeżyć, gdybyśmy w odpowiednim momencie podjęli inne decyzje. Te, o których myślimy, gdy mamy gorszy dzień i w nocy rozważamy „co by było, gdyby”. Piorunujący debiut Celine Song to dzieło na wskroś uniwersalne i w przepiękny sposób pokazujące, że życie każdego z nas to seria wyborów prowadzące nas do miejsca, w którym się znaleźliśmy. Trzeba więc opłakać inne warianty naszego żywota, by w pełni nacieszyć się tym, którym naprawdę żyjemy. Maksyma trywialna, ale przedstawiona w tym filmie w wyjątkowo urokliwy, zaskakujący sposób.
(Film obejrzany podczas festiwalu Sundance, pokazywany także w Berlinie. W Polsce w kinach od września, a wcześniej premiera na Nowych Horyzontach).
3. Femme – zbrodnia na homofobicznym tle kończy się skomplikowaną grą pozorów, w której oprawca zostaje uwiedziony przez swoją ofiarę. Film debiutujących w długim metrażu reżyserów w piekielnie inteligentny sposób eksploruje kwestie tożsamości, samo(akceptacji) oraz nieradzenia sobie z prawdą o samym sobie. Niełatwy, zaskakujący i bardzo angażujący seans, podczas którego będziemy siedzieć jak na szpilkach, próbując zgadnąć, jak zachowają się bohaterowie. Femme to obraz dwójki aktorów, ale to wybitna rola George’a Mackeya winduje ten film do miana jednego z najlepszych filmów roku.
(Film obejrzany podczas festiwalu Berlinie. W Polsce premierowo na Nowych Horyzontach).
4. Chleb i sól – doskonały polski film, który zwyczajnie mnie zachwycił. Swoją świeżością, szczerością, sposobem gry. Na dodatek pewną subtelnością, która zostawia pole do własnej interpretacji, kojarzącą mi się z połączeniem wrażliwości Wszystkich nieprzespanych nocy i Ostatniego komersu. Rozkochałem się w tej stylistyce i tej nieumiejętności bohaterów do szczerego rozmawiania o uczuciach, zagubieniu w okazywaniu wsparcia i troski (scena z opowieścią o ojcu pod balkonem), tej nieumiejętności niepowstrzymania się od oceny, w szczególności gdy robimy to bezwiednie (scena nad jeziorem o kierunkach studiów), jak i tego poczucia bezradności wobec przemocy (scena w autobusie). Mega przekminione, angażujące, nienachalne, oddychające prawdziwym powietrzem. Jestem w stanie uwierzyć w tę historię i te emocje! Chcę więcej takiego polskiego kina!
5. Dungeons & Dragons: Złodziejski honor – szczera, dziecięca radocha. Film mainstreamowy bazujący na popularnej serii gier komputerowych, który jednak potrafi szczerze angażować, bawić i zwyczajnie wciągać do swojego świata. Niczym nieskrępowany fun, który zapewniają niezły scenariusz i świetna dynamika relacji. Po prostu przygodówka pełną gębą, po której seansie mamy aż ochotę krzyknąć: „Ja chcę jeszcze raz!”.
Marcin Kończewski
1. Spider-Man: Poprzez Multiwersum – film animowany Sony wpędził też całe MCU (mnie również) w prawdziwe kompleksy na poziomie wytłumaczenia tego, jak działa tytułowe multiwersum. Wszystko jest tu wyjaśnione tak jasno, konsekwentnie, jakby skalpelem chirurgicznym – Spider-Verse działa z poszanowaniem ducha komiksów, gigantyczną, a jednocześnie przesmacznie podaną dawką fanserwisu, dopełnianiem każdego wątku stosowną klamrą. Absolutny zachwyt wzbudziła we mnie też warstwa wizualna, która wydawała mi się (i była) przełomowa już w pierwszej części. Tutaj przekroczyła wszystkie znane mi w kinie mainstreamowym granice pomysłowości, funkcjonalnego użycia technicznych możliwości i wyobraźni. Twórcy bawią się dzięki nim światem, podsuwają sugestie, metafory za pomocą palety barw, zmieniających się pastelowych kolorów otoczenia (rozmowa Gwen z ojcem!) i szaleją dzięki cudownej animacji z charakterystycznym zwolnionym klatkarzem. Klękajcie narody przed twórcami skryptu, bo stworzyli arcydzieło, do którego będą się odwoływać w najbliższych latach wszyscy.
2. Duchy Inisherin – film Martina McDonagha nie dawał mi spokoju, wytrącił z równowagi, rozbawił, zafascynował i jednocześnie diabelnie zmęczył. Jednak na jedno pytanie nie potrafiłem do końca uczciwie sobie odpowiedzieć: O czym, ale tak naprawdę, jest The Banshees of Inisherin, czyli jeden z najbardziej otwartych interpretacyjnie filmów, jakie widziałem? Może to film o tym, że jego bohaterowie są dużymi dziećmi? Może o wojnie, zwłaszcza domowej, bratobójczej i kompletnie bezsensowej? Może o… dojrzewaniu do odejścia? A może o tym wszystkim? Fenomenalne, niejednoznaczne, aktorsko wybitne kino.
3. Strażnicy Galaktyki: Volume 3 – takiego zaangażowania, stawki, emocji nie uświadczyłem w MCU już naprawdę dawno. Ostatnio w Endgame i Infinity War tak mocno bałem się o życie postaci. Wszystko to wsparte zostało naprawdę dobrym humorem (z małymi potknięciami), sporą dawką akcji i idealnym domknięciem wątków niektórych postaci. Ich interpretacja, zrozumienie, obdarzenie ludzkim obliczem, to jest KLUCZ do zrozumienia fenomenu Strażników Galaktyki. Bo James Gunn słuchał też i… internetu. To twórca, który dokładnie wie, kim są jego przyjaciele-strażnicy, dał im twarz, prawdziwe emocje, ze wszystkich swoich decyzji scenariuszowych potrafił się wytłumaczyć. To fragment duszy pozostawiony na ekranie. Zgoda, film Jamesa Gunna ma swoje kłopoty na poziomie prowadzenia wątków, próbuje sporo upchnąć w ciągu tych 149 minut, dlatego niektóre wątki nie wybrzmiewają aż tak satysfakcjonująco, jak inne. Wprowadzenie nowych graczy również nie jest najmocniejszym z elementów. I… co z tego? Film był dokładnie taki, jakiego oczekiwałem – dostarcza tak gigantyczny ładunek emocjonalny, że mógłby nim obdarzyć przynajmniej połowę produkcji IV Fazy.
4. Dungeons & Dragons: Złodziejski honor – jedno z najbardziej pozytywnych zaskoczeń tego roku. Filmowe D&D to rozrywka, jakiej kinu potrzeba! Wszystko mi tu zagrało, kupiło światotwórczo, dostarczyło czystej radości i frajdy na poziomie humoru, kreacji postaci. To absolutnie świadomy w swojej formie film Chrisa Pine’a. Gość jest po prostu czarujący. Jak do tego dodamy świetny drugi plan, szalejącego w swoim żywiole Hugh Granta, to mamy przepis na Avengers w świecie fantasy.
5. John Wick 4 – nie będę ściemniał, John wygrał miejsce w mojej piątce na ostatniej prostej. W moim sercu bardzo dzielnie walczy z nim pewien Kot w butach i jego Ostatnie życzenie. Ostatecznie zwyciężył Wick. Dlaczego? Ten film nie graniczy z absurdem, tylko JEST absurdem. Wręcz wydestylowaną i absolutnie CELOWĄ esencją z kina akcji, któremu nie trzeba i nie można wierzyć, bo od początku do końca jest nierealna. Łudzi i mami jedynie tym realizmem, wysmakowanymi piruetami, tańcem z bronią w ręku, świetnymi, pełnokrwistymi, a jednocześnie absolutnie przerysowanymi postaciami. Każde kolejne uderzenie i upadek głównego bohatera powodują bowiem kręcenie głową widza komentującego: No, nie… teraz na bank by umarł. Dzieje się tak tylko po to, aby pokazać w kolejnej scenie, że może być jeszcze bardziej irracjonalnie, absurdalnie i nielogicznie. Aż docieramy do scen paryskich i do schodów. W mojej pamięci utkwiło po seansie mnóstwo sekwencji, które są prawdziwym realizatorskim majstersztykiem. Berlin i teledyskowa walka w klubie, Osaka i fantazyjny taniec śmierci, mastershot z prowadzeniem kamery z góry. Najbardziej kupuje mnie jednak umowność, która podbita jest właśnie w tej ostatniej części filmu do niemal kosmicznych rozmiarów. Szybcy i wściekli wysiadają przy tym z aut i biją brawo razem z Panem Nikt i jego psiaczkiem, a widz rozsmakowany w tej konwencji po prostu się cieszy. Sceptyk natomiast zgniata pusty po 3 godzinach filmu karton po popcornie, ciska przed siebie z krzykiem: Starczy tego, wychodzę. To jest kretyńskie!.