search
REKLAMA
Recenzje

„Dungeons & Dragons: Złodziejski honor”: Dziecięca radocha. Recenzja świetnego filmu przygodowego

Kino, do którego będziecie chcieli wracać.

Michał Kaczoń

10 kwietnia 2023

REKLAMA

Dungeons & Dragons: Złodziejski honor wchodzi do kin z łatką jednego z najlepiej ocenianych filmów 2023 roku. Czy dołączę do huraoptymizmu, otaczającego od jakiegoś czasu to dzieło? Sprawdzam i oceniam film na podstawie słynnej gry role-playingowej.

Dungeons & Dragons: Złodziejski Honor to świetne kino przygodowe, w którym czuć ducha Piratów z Karaibów: Klątwy Czarnej Perły oraz całej serii najlepszych filmów tego gatunku z ostatnich dwudziestu lat. Opowieść o grupie niedobranych bohaterów, którzy próbują odbić córkę jednego z nich z łap „wrednego i zachłannego” lorda (doskonały, bawiący się rolą Hugh Grant), ogląda się z niemałym zainteresowaniem. Dzięki świetnej chemii między postaciami, żwawej i wartkiej akcji, a przede wszystkim wspaniale napisanym dialogom, które nie tylko wywołują uśmiech, ale i gromki śmiech, nie potrafimy oderwać wzroku od ekranu. Tym, co w szczególności działa w tym filmie, jest też personalna stawka, o którą toczy się walka. Takie zagrania zawsze podbijają emocjonalne zaangażowanie widza w oglądaną historię i pozwalają jeszcze mocniej wciągnąć się w przedstawione wydarzenia.

„Dungeons & Dragons” – „Przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę”

Głównymi bohaterami opowieści są Edgin (świetny Chris Pine) i Holga (równie dobra Michelle Rodriguez), którzy znają się od lat i razem niejedno przeszli. Dzięki temu są świadomi swoich mocnych i słabych stron. Zdają sobie też sprawę, że jeśli chcą wyjść zwycięską ręką z nowego zadania, będą musieli poszukać pomocy. W tym miejscu rozpoczyna się fragment filmu, który jest znanym elementem fabularnym wszystkich tworów przygodowych, czyli realizacja słynnego cytatu Piotra Fronczewskiego: „Przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę”. Biorąc pod uwagę, że pochodzi on z gry Baldur’s Gate, będącej niejako spin-offem Dungeons & Dragons, umiejscowienie go w tym miejscu wydaje się idealne. (Zwłaszcza zauważając, że sama nazwa Baldur’s Gate padnie kilkakrotnie z ekranu).

Edgin i Holga udają się więc do Simona, znanego maga (dobry Justice Smith), z którym wcześniej współpracowali, a on prowadzi ich do umiejącej zmieniać kształty Doric (przekonująca Sophia Lillis), bo wie, że jej umiejętności przekraczają jego własne. W tym fragmencie filmu w szczególności czuć ducha gry i jej linearnego wypełniania kolejnych zadań, które mają nas doprowadzić do ostatecznego celu. Po nitce do kłębka odhaczamy kolejne misje zebrania członków drużyny i magicznych artefaktów, które będą nam potrzebne do wykonania finałowego zadania. W tym kontekście świetna jest w szczególności sekwencja nabijająca się ze skomplikowanych zasad gier, w której jeden z bohaterów tłumaczy reguły przejścia po zwodzonym moście, czy fakt, że Xenk, brawurowo zagrany przez Rege Jean-Page’a wydaje się wręcz być NPC, czyli non-playable character – sztuczną inteligencją, która pojawia się tylko, by pomóc graczom przejść do kolejnego etapu. Warto dodać, że fakt ten zostaje ujęty na ekranie w bardzo humorystyczny sposób, pokazując bardzo świadome zagranie ze strony twórców i samego aktora.

„Dungeons & Dragons: Złodziejski honor” – recenzja. „Kosmiczna” przygoda

Przed seansem mój znajomy, wielki fan Dungeons and Dragons, powiedział, że „dobrą adaptacją tej gry byli Strażnicy Galaktyki Jamesa Gunna”. W tym znaczeniu, że jeśli wziąć pod uwagę, że kluczem sukcesu tej serii jest niedobrana drużyna odrzutków z mocami, która wyrusza na misję niemożliwą, to Star-Lord i jego ekipa świetnie spełniają te kryteria. Słowa te kołatały mi się w głowie niemal za każdym razem, gdy bohater Chrisa Pine’a mówił coś do pozostałych członków obsady. Jego rola, sposób zachowania i rodzaj charyzmy, którą emanuje w każdej scenie, były bowiem tak podobne do tego, co Chris Pratt robi w Strażnikach, że zwyczajnie nie mogłem przestać o tym myśleć. Nie jest to bynajmniej żaden zarzut. Raczej zwrócenie uwagi, że Pine znalazł podobny klucz do Pratta, by widzowie niemal instynktownie pokochali jego postać.

Zresztą całe filmowe D&D jest przepiękną mieszaniną znanych, lubianych i szanowanych zagrań i motywów, jednak podrasowanych, zremiksowanych i podlanych własnym sosem. Czuć, że twórcy kochają kino i chętnie korzystają z jego sprawdzonych pomysłów. Podobieństwo do innych dzieł nie wydaje się tu drogą na skróty czy tanią zrzynką, a raczej przemyślanym hołdem dla projektów, które ukształtowały zbiorową wyobraźnię.

„Dungeons & Dragons: Złodziejski honor” – oceniamy przygodowy hit z Chrisem Pinem i Michelle Rodriguez

Nowy film duetu twórców – Jonathan Goldstein i John Francis Daley, którzy dali nam brawurową komedię Wieczór gier – jest zrobiony z humorem, rozmachem i poszanowaniem zasad gatunkowych. Wszystko znajduje się tu na swoim miejscu, a twórcy i ekipa świetnie się bawią, raz za razem puszczając oko do widza. Efektem jest film, który przysparza ogromnej, dziecięcej radochy. Takiej, jaką odczuwaliśmy w 2003 roku, po raz pierwszy oglądając Klątwę Czarnej Perły, film otwierający sagę Piratów z Karaibów. Goldstein i Daley dali nam zwyczajnie dzieło, do którego będzie się chciało wielokrotnie wracać.

„Dungeons & Dragons” – widoki na przyszłość?

Świetnym w Dungeons & Dragons: Złodziejskim honorze jest także to, że jest to całkowicie samodzielny, zamknięty film. I to taki, po którego seansie chcemy krzyczeć niczym Osioł ze Shreka: „Ja chcę jeszcze raz!”. W dzisiejszych czasach serialowej produkcji dzieł powiązanych element ten stanowi niemal powiew świeżości. Należy więc oklaskać fakt, Złodziejski honor stanowi oddzielną, odrębną historię, z początkiem, środkiem i końcem, a nie jedynie pierwszy rozdział do wielofilmowego uniwersum. Oczywiście – sukces filmu może przyczynić się do powstania serii sequeli czy spin-offów, ale fajne jest, że będzie to wynikać z pozytywnej reakcji publiczności, a nie samego wykalkulowania producentów, którzy już na etapie tworzenia dzieła, stworzyli jedynie „wabik na sequele”, a nie samodzielne dzieło.

Po seansie D&D do głowy przychodzi zresztą co najmniej kilka kierunków, w których seria może pójść dalej – na czele z adaptacją wspomnianego kilkakrotnie na ekranie Baldur’s Gate, czy spin-offa poświęconego bohaterowi Rege Jean-Page’a, po którego obecności na ekranie czuć lekki niedosyt. (Choć być może właśnie w tym tkwi urok tej postaci? Gdyby oglądać go przez dwie godziny solo, jego styl szybko mógłby się opatrzyć). W zasadzie każda  z postaci, które pojawiły się na ekranie, jest na tyle ciekawa, że z chęcią zgłębiłbym jej przeszłość (i przyszłość) w kolejnym filmie z serii. Na razie nic nie wiadomo o planach na dalsze części, ale jeśli Złodziejski honor dalej będzie zbierać tak pozytywne recenzje i zadowoloną widownię, jak dotychczas, wydaje się tylko kwestią czasu, aż Paramount Pictures ogłosi powstanie kolejnych obrazów z serii. Trzymam kciuki!

Wyświetl ten post na Instagramie

Post udostępniony przez @kaczy_film

Michał Kaczoń

Michał Kaczoń

Dziennikarz kulturalny i fan popkultury w różnych jej odmianach. Wielbiciel festiwali filmowych i muzycznych, których jest częstym i chętnym uczestnikiem. Salę kinową traktuje czasem jak drugi dom.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA