search
REKLAMA
Recenzje

WIELORYB. Wyciskacz łez będący nieco… pretensjonalnym filmem

Specjalista od odartego z subtelności obrazowania osób cierpiących na traumy i zaburzenia, Darren Aronofsky, pochyla się w Wielorybie nad chorobliwą otyłością. Wyciska łzy, ale… czy zrobił...

Marcin Kończewski

20 lutego 2023

REKLAMA

Darren Aronofsky stał się specjalistą od niemal klinicznego, odartego z subtelności obrazowania osób cierpiących na traumy, choroby i zaburzenia. Tym razem pokazał widzom zmagania i źródła chorobliwej otyłości. Wycisnął łzy, ale… czy zrobił dobry film? Uważam, że na wielu płaszczyznach niestety nie, co nie zmienia faktu, że Wieloryb porusza do głębi.

Oparta na sztuce teatralnej historia Charliego, który po śmierci ukochanego, wcześniejszym opuszczeniu żony i córki, popada w chorobliwą otyłość, to historia z pewnością bezkompromisowa. Z pewnością nie pozostawia widza obojętnym. Twórca o to odpowiednio zadbał, chociażby w warstwie wizualnej filmu, gdzie nie raz szokuje i epatuje skrajnością. Ma to wywołać i wywołuje u widza emocjonalny rollercoaster. Ten zabieg jest zbudowany zarówno pod względem ukrytych przesłań i dosłowności, jak i odartym ze złudzeń obrazowaniu powoli zmierzającego do samounicestwienia człowieka pogrążonego w rozpaczy i depresji. W tej mierze Aronofsky wygrywa, dostarcza to, czego inni twórcy nierzadko boją się dotykać – pokazuje najmroczniejsze zakamarki duszy i życie człowieka złamanego. Przez to porusza. Niemniej, czy przypadkiem nie jest to trochę emocjonalna maska narzucona widzowi, przez to mająca przysłonić nachalność i nieporadność w budowaniu tej historii?

Serce na łopacie

Aronofsky – jak na tak uznanego twórcę, mającego na koncie Czarnego Łabędzia, czy mother!serwuje widzom emocjonalne katharsis, ale robi to w wielu momentach bardzo łopatologicznie i topornie. Jego najnowszy film, który m.in. został przyjęty owacją na stojąco w Toronto, to przede wszystkim wielki powrót Brendana Frasera. Twórca to wie i wykorzystuje (w pozytywnym znaczeniu) dosyć bezceremonialnie. Jednak, zwłaszcza w kwestii sprawnego prowadzenia narracji, ten film momentami naprawdę kuleje. Widać, że twórcy bardzo mocno chcieli zachować klimat teatralności, tylko że na ekranie nie da się do końca osiągnąć tego, co daje scena – bezpośredniego bycia częścią spektaklu, współtworzenia go przez widza. Aronofsky o tym zapomina, dlatego pewne przejścia montażowe, kolejne sceny, pozbawione uprzedniego podbudowania i wprowadzenia postaci nie działają, jak trzeba. Pojawiające się znikąd w mieszkaniu Charliego osoby mogą wprowadzać zdziwienie i… poczucie pustki. Najbardziej widać to na płaszczyźnie związanej z córką. Pewne kwestie psychologiczne nie zostały tu odpowiednio przepracowane, aby dojść do punktu z finału. Czegoś w tym procesie walki o odbudowę relacji brakuje, mimo targania za serce, jest tu trochę… oszustwa. Może, jak na spektakl teatralny, całość rozbija się o zbyt dużą ilość wątków i postaci? Może zabrakło tu miejsca na jakieś realne wspólne przeżywanie emocji? Kontakty Charliego i Ellie po 9 latach ograniczają się przecież tylko do kilku spotkań, wyrzucania pewnych rzeczy przez córkę, jednostronnego boksowania i cierpliwego przyjmowania ciosów idącego w ciemność ojca. Aronofsky bardzo dużo czasu poświęca, aby pokazać to, czym jest chorobliwa otyłość; uderza w widza obrazami, które mają nim wstrząsnąć, niemal obrzydzić, zderza je z tymi, w których autentycznie współcierpimy z bohaterem, w tym gubi się gdzieś najistotniejsze, czyli ta relacja, ostatnia misja Charliego. Metaforyczny finał tego nie zmieni, to skrót, leniwe pisanie. Jednak niesamowicie uderzające w serducho.

Wieloryb Sadie Sink

Pojedynek na słowa

Istnieje sporo elementów konstrukcyjnych, które nie działają w Wielorybie jak należy. Zaczynając od niemal bezczelnego epatowania skrajnościami i żerowania na emocjach, idąc przez celowe wstrząsanie widzem skrajnościami, szczucie obrazem graniczącym z dobrym smakiem, zahaczając o dziwny, momentami zwariowany montaż, kończąc na fabularnych niedociągnięciach – zwłaszcza w budowaniu relacji między bohaterami. Aronofsky próbuje stworzyć swoisty ring bokserski, gdzie dochodzi do wymiany zdań między młodym misjonarzem Thomasem, zbuntowaną nastoletnią córką głównego bohatera Ellie (świetna Sadie Sink) a jego przyjaciółką Liz. Ich pojedynki uczą na temat niebezpieczeństwa skrajności oraz radykalizmów. Wszystkich jednak łączy Charlie, który wędruje od skrajności w skrajność – raz próbuje się unicestwić, kiedy indziej rozmyśla o pięknie, humanizmie i dobroci. W jego usta Aronofsky wkłada jednak momentami komunały, które gdyby nie rewelacyjna, absolutnie szczera szarża Frasera mogłyby zaliczać się do… popisu grafomana. Mógłbym wymieniać dziwne elementy, niespójności, ale… zostawię swój cynizm w kieszeni, bo jest też w Wielorybie jakaś twórcza uczciwość i prawdziwa szczerość. To próba szarpnięcia za serce twórcy, który naprawdę chce pokazać COŚ widzom. Uważam, że jest powodowana potrzebą płynącą z serca. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że gdyby nie kilka wielkich momentów – takiego prawdziwego, zaangażowanego aktorstwa graniczącego niemal z przeszarżowaniem – film Aronofsky’ego byłby zbyt pompatyczny i zbyt ckliwy, aby działać, jak działa.

Aronofosky to… nekromanta?

Momentami Wieloryb to próba nieporadna, toporna, kiedy indziej wybitna, nieskazitelna, zwłaszcza w warstwie emocjonalnej. Jednak nie mogę odpędzić natrętnej myśli, że ten schemat i historię już gdzieś widziałem. Ba! Widziałem ją u tego samego twórcy w 2008 roku.  Zarówno w przypadku Wrestlera, bo o nim mowa, jak i Wieloryba, reżyser dał też światu coś, co wykracza poza film – niesamowite redemption story i 2 wielkie powroty. Ta reguła dotyczy odpowiednio Mickey Rourke’a i Brendana Frasera. Za obydwoma aktorami stoi ciężka historia, trauma, hollywoodzki upadek. Byli pożywką dla prasy, zostali okropnie doświadczeni przez życie, przeszli traumę i… dostali szansę na wielki powrót od Aronofsky’ego, a ten pozwolił im wzbić się na wyżyny swoich możliwości. Takie historie kochamy. Zupełnie jak w cytacie z Biblii, która też użyta jest w samym filmie w zaskakujący, odwrócony sposób: „Pan nakazał rybie i wyrzuciła Jonasza na ląd”, tak Aronofsky wydobył Frasera i pozwolił mu zagrać… więcej niż rolę. Zupełnie jakby twórca Czarnego Łabędzia za swoją reżyserską misję obrał wskrzeszanie z martwych karier złamanych życiem artystów.

Wrestler 2.0

Wieloryb to w wielu aspektach film niedoskonały. Na płaszczyźnie mechanizmów i struktury fabularnej powtarza też to, co Aronofsky miał do powiedzenia w Wrestlerze. W obydwu przypadkach bywał pretensjonalny, pompatyczny. Sam Wrestler technicznie jest również filmem lepszym. Jednak w najnowszej produkcji reżyser okazał się niesamowicie szczery. Rozrywa serce, pochyla się nad traumą, ale też umiejętnie korzysta z… historii odtwórców głównych ról. Przez to aktorzy STALI się niejako swoimi postaciami, oddali serce na dłoni. W przypadku Frasera to coś więcej niż rola. Dlatego dajcie mu już tego Oscara, może i przeszarżował momentami, ale tak uczciwej roli i historii comebacku, to chyba nie było. Po to też powstało kino, aby – oprócz bawienia – przybić do ziemi i chwycić za serce. Jednak z innymi nagrodami proszę raczej nie wyskakiwać. Zostawcie je dla Wszystko wszędzie naraz.

Marcin Kończewski

Marcin Kończewski

Założyciel fanpage’a Koń Movie, gdzie przeistacza się w zwierza filmowego, który z lubością galopuje przez multiwersum superbohaterskich produkcji, kina science-fiction, fantasy i wszelakich animacji. Miłośnik i koneser popkultury nieustannie poszukujący w kinie człowieka. Fan gier bez prądu, literatury, dinozaurów i Batmana. Zawodowo belfer (z wyboru), będący wiecznie w kontrze do betonowego systemu edukacji, usilnie forsujący alternatywne formy nauczania. Po cichu pisze baśnie i opowiadania fantastyczne dla swojego małego synka. Z wykształcenia filolog polski. Współpracuje z kilkoma wydawnictwami i czasopismami.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA