SPIDER-MAN: POPRZEZ MULTIWERSUM. Tak, film jest aż tak dobry [RECENZJA]
Wyczekiwana od pięciu lat kontynuacja oscarowego Spider-Man Uniwersum w końcu trafiła na wielkie ekrany. I tak, możecie śmiało wierzyć we wszystkie zachwyty osób, które widziały już najnowszą animację Sony. Spider-Man: Poprzez multiwersum jest aż tak dobry.
W sequelu filmu z 2018 roku wracamy do postaci Milesa Moralesa, aby tym razem obserwować, jak obdarzonego pajęczymi mocami nastolatka z Brooklynu nie tylko odwiedzają postaci z innych uniwersów, jak miało to miejsce w oryginale, ale też jak – zgodnie z tytułem – podróżuje on przez multiwersum, gdzie trafia na starych i nowych przyjaciół oraz dowiaduje się o swojej roli w całej międzywymiarowej układance i związanym z tym zagrożeniem…
Bardzo szybko jako widz zorientowałem się, że oglądam – nie boję się tego słowa – arcydzieło kina popularnego, w którym każdy element działa perfekcyjnie, a film dostarcza niezapomnianego przeżycia na czterech podstawowych, uzupełniających się poziomach.
Po pierwsze: animacja
Spider-Man Uniwersum, najlepszy film animowany 2018 roku według Akademii Filmowej, otworzył nowy rozdział w komercyjnej animacji, kończąc niemal bezgraniczne i trwające od połowy lat 90. królowanie trójwymiarowej grafiki komputerowej znanej doskonale z produkcji Pixara czy DreamWorks.
Produkcja Sony postawiła na swoisty powrót do korzeni w rysowanej formie, ale też na potężny krok naprzód w ekstrawaganckim stylu jej wykonania. Za Spider-Man Uniwersum poszedł już drugi, doskonały Kot w butach, podobnie zapowiada się tegoroczny reboot Żółwi Ninja. Pochód zaczęty pierwowzorem kontynuuje też oczywiście Poprzez multiwersum, dbając przy tym jednak, aby każdy „świat” miał swój odrębny, ale spójny styl. Oglądamy zatem w ramach jednej produkcji różne od siebie kreską, barwą, charakterem i niejednokrotnie przenikające się animacje wsparte dodatkowo bardzo zróżnicowaną, podkreślającą kolejne przejścia ścieżką dźwiękową, która okazuje się prawdziwym narzędziem narracyjnym w rękach twórców filmu.
Nie mniejsze wrażenie robi doskonała obsada głosowa, której duża część znana jest z poprzedniej odsłony (przepięknie rozwija tu skrzydła Hailee Steinfeld, filmowa Gwen), ale kolejni znani i cenieni aktorzy dołączający do rodziny Spider-Verse, w tym szczególne Oscar Isaac – bezkompromisowy Miguel O’Hara.
(Notabene Isaac jest jedynym aktorem, który wystąpił w inspirowanych komiksami Marvela uniwersach Foxa, Disneya i Sony).
Po drugie: blockbuster
Spider-Man: Poprzez multiwersum paradoksalnie zachwyca animacją, a jednocześnie tak bezgranicznie wciąga opowiadaną historią, że gwarantuje pełną immersję i łatwo zapomnieć, że oglądamy „tylko” film animowany, a nie pełnowymiarowy, hollywoodzki blockbuster.
W tej prostej, ale pełnej zaskoczeń i niespodzianek historii udało się twórcom zapewnić widzowi pełne spektrum emocji, skutecznie odciągając go od chociażby chwili znużenia. To tak samo ciepły i zabawny, co trzymający w napięciu i miejscami zaskakująco mroczny film, który ogląda się na skraju kinowego fotela. A przy tym naprawdę interesująca na poziomie pomysłu opowieść z nurtu science fiction.
Po trzecie: Spider-Verse
Rozpieszczony Spider-Man Uniwersum jako fan Spider-Mana miałem pełne prawo oczekiwać kolejnej eksploracji tej ponad sześćdziesięcioletniej marki i niewątpliwie się nie zawiodłem. Poprzez multiwersum ma wszystkie narzędzia do budowania easter eggów, smaczków czy mrugnięć okiem i robi to bez żadnego zawahania. Produkcja utkana jest z mniej lub bardziej oczywistych nagród dla fanów, z czego tymi chyba najciekawszymi okazuje się kilka naprawdę przepysznych cameo.
Warto jednak wyraźnie podkreślić, że wszystko to nie przytłacza, nie jest przesadnie wrzucane na pierwszy plan, nie spowoduje konsternacji w widzach nieco mniej obeznanych w komiksach, filmach, grach, serialach (tak, znajdziemy tu nawiązania do wszystkich tych mediów).
Po czwarte: Spider-Man
To, co ujęło mnie jednak w tegorocznym Spider-Manie najmocniej, to zrozumienie twórców, za co ludzie na całym świecie już od ponad 60 lat kochają tę postać i co czyni drogę Spider-Mana tak uniwersalną w swej kanoniczności opowieścią, niezależnie czy pod maską Pajęczaka jest Peter Parker, Gwen Stacy, Miguel O’Hara czy w końcu Miles Morales.
To opowieść o szukaniu siebie, o próbie utrzymania się na powierzchni, o byciu rodzicem i byciu dzieckiem, o popełnianiu błędów i wybaczaniu ich sobie i innym, o konsekwencjach działań i darach, które są też odpowiedzialnością.
Wszystko to było w infantylnych historyjkach Stana Lee i Steve’a Ditko, wszystko to jest też w Spider-Manie: Poprzez multiwersum. To mądry, pełen szczerości film o wchodzeniu w dorosłość, odkrywaniu w sobie dobra i walce o każdy lepszy dzień.
Twórcy filmu porównywali go jeszcze przed premierą do Imperium kontratakuje i o ile można takim porównaniem łatwo się skompromitować, to po seansie takie skojarzenie nasuwa się samo. To film biorący pomysł oryginału i śmiało rozwijający go poprzez stronę wizualną, kreację świata przedstawionego, bohaterów, zabranie widza w dużo mroczniejsze rejony budowania klimatu. I chociaż, tak samo jak sequel Gwiezdnych wojen, film Sony też kończy się totalnym cliffhangerem, to w obu przypadkach trudno nie mieć wrażenia, że mamy do czynienia z istnymi dziełami popkultury.
To jeden z najlepszych filmów roku. To jedna z najlepszych animacji w historii. To jeden z najlepszych filmów superbohaterskich znanych światu.