search
REKLAMA
Recenzje

CHLEB I SÓL. Wakacje pod znakiem przemocy [RECENZJA]

„Chleb i sól” przypomina, że chociaż tyle czasu poświęcamy samodoskonaleniu, to status, intelekt czy talent wcale nie czynią nas od razu lepszymi ludźmi.

Łukasz Homziuk

18 stycznia 2023

REKLAMA

Prowincjonalny dworzec autobusowy. Grupka dzieciaków wrzuca coś do śmietnika. Bum. Z gardeł młodocianych rozrabiaków wyrywa się radosne: „ale jebło!”. Nie, to nie będzie film o patolce dorastającej w małych miastach, a jednak pierwsza scena pełnometrażowego debiutu Damiana Kocura mówi nam wiele. Na urwisów patrzymy z lekkim uśmiechem na ustach, bo eksplodujący śmietnik to przecież nic wielkiego. Ot, szczeniacki wybryk świadczący o rezolutności. Paczka głównych bohaterów sprawia podobnie niewinne wrażenie. Są u progu dorosłości, zastanawiają się: zostać czy wyjechać, a przede wszystkim czerpią z wakacyjnego słońca tyle, ile się da – zwyczajnie szlajają się po okolicy i obijają. Przymykamy nawet oko na rasistowskie teksty i agresywne zachowania, tyle mają w sobie uroku. Szeroko otworzymy je dopiero, gdy wirus przemocy zbierze swój krwawy plon.

Na tle grupy wyróżnia się Tymek. Jest wybornym pianistą, z powodzeniem studiuje w Warszawie, a pod koniec wakacji wybiera się na stypendium do Niemiec. Powraca do rodzinnego miasteczka na chwilę, jego brat pewnie zostanie jeszcze długo, bo nie zdał egzaminu do Akademii Muzycznej. Początkowo Tymek zdaje się przybyszem z innego świata, ale każda mijająca minuta coraz bardziej zaciera różnice. Pozornie nic się nie zmienia. Epizodyczna narracja prowadzi nas przez kolejne wypady na piwko czy kebaba, niezobowiązujące gierki w kosza, pianistyczne ćwiczenia. W tym wszystkim Kocur pozostaje bliski Tymka i następujących w nim cichych pęknięć. Bogatszy od kumpli o trzy lata wielkomiejskiej edukacji i artystycznych sukcesów mężczyzna patrzy na nich z wysoka, lecz rzeczywistość z czasem zweryfikuje jego dojrzałość. Gdy w autobusie zostaje zaatakowany arabski pasażer, Tymek bije się z myślami, ale nie reaguje.

Czy my byśmy zareagowali? Przyznaję to z bólem, ale ja nie miałbym odwagi. Kocur nieustannie prowokuje nas do podobnych refleksji. Nie rości sobie praw do mówienia o każdym i każdej, lecz Chleb i sól okaże się bolesny dla wielu. Jest jak siarczysty cios w twarz, przypominający, że chociaż tyle czasu poświęcamy samodoskonaleniu, to status, intelekt czy talent wcale nie czynią nas od razu lepszymi ludźmi, odpornymi na przemoc.

Jeśli brzmi to wszystko trochę jak niskich lotów niedzielne kazanie, nie obawiajcie się – Kocur nie ma w sobie nic z nachalnego moralizatora. Nie egzotyzuje małomiasteczkowości ani nie sili się na uogólniające portretowanie polskich przywar. Nie ocenia, raczej podpatruje i słucha, a nade wszystko towarzyszy. Zarówno w głupich rozmowach, jak i poważnych rozterkach. Kamera trzyma się blisko bohaterów, ale nie żeruje na ich emocjach. Fani namaszczeniowych monologów muszą obejść się smakiem. Tu wszystko dzieje się niejako mimochodem, a zdjęcia Tomasza Woźniczki kreują iluzję, jakobyśmy oglądali nie fabułę, a dokument o blokersach. Bohaterowie często kadrowani są bokiem lub tyłem, a my zaglądamy im przez ramię i obserwujemy ich powszedniość. Nic nie wygląda na wymuszone. Niezwykła szczerość Chleba i soli w dużej mierze opiera się na genialnej obsadzie złożonej z naturszczyków prezentujących się tak, jakby na występach przed kamerą zjedli zęby. Przewodzi im grający główną rolę Tymoteusz Bies. Znerwicowane pocieranie oka, niepewny głos i ten wzrok, jaki rzuca na pianino. Tego nie da się podrobić.

Dawno nie widziałem tak autentycznego filmu, i to nie tylko w polskim kinie. Najbardziej imponuje fakt, że ogromnej naturalności towarzyszy tu dokładny plan. Chleb i sól ogląda się jak zbiór scen wziętych prosto z życia, wyłącznie podpatrzonych i nieprzefiltrowanych, ale tak naprawdę reżyser ma nad wszystkim kontrolę. Kadry są nieprzypadkowe, a wręcz perfekcyjne. Każdy scenograficzny drobiazg współtworzy z postaciami finezyjną kompozycję. Nie powinno nikogo dziwić, że Kocur jako operator z wykształcenia szczególną wagę przywiązuje do opowiadania obrazem. Ta predylekcja osiąga swą kulminację w znakomitych ostatnich minutach, wygranych wyłącznie za pomocą montażu długich i powolnych sugestywnych ujęć.

Potrzebujemy w polskim kinie więcej twórców takich jak Kocur – odważnych obserwatorów rzeczywistości wyczulonych na siłę wizualnej narracji. Uznany autor krótkometrażówek wykazuje się w swoim pierwszym pełnym metrażu niebywale pewną reżyserską ręką. Chleb i sól to film niezwykle mocny, ale stopniujący natężenie, odkrywający swoją złożoność na raty. Niby nic takiego się nie wydarza, a jednak wychodzimy z sali poruszeni. Pod takim filmem mógłby podpisać się Michel Franco, mistrz w precyzyjnym, szczątkowym opowiadaniu i traktowaniu widza siekierą. Kocur jest wprawdzie od Meksykanina subtelniejszy, ale to wcale nie umniejsza emocjonalnego oddziaływania jego filmu.

W jednej ze scen Tymek staje się katem. Skarcone przez niego dziecko płacze, a sala kinowa wybucha śmiechem. Skoro unaoczniona przemoc nas śmieszy, Kocur wykonał robotę tym ważniejszą, bo uczulił na przemoc kwitnącą w cieniu, eskalującą niepostrzeżenie, niepotrzebującą widowiskowego zapłonu, by wybuchnąć. Podobnie jak niedawne, wybitne Aftersun Charlotte Wells Chleb i sól zanurza nas w kojącym, letnim słońcu, by pozostawić z ranami po oparzeniach. Pieką wyjątkowo dotkliwie, bo dotyczą nas wszystkich. Regularnie wcielamy się w role oprawców i ofiar, choć czasem nawet tego nie zauważamy. Przed przemocą nie uchroni nas pancerz z wiedzy i pieniędzy, ale zaklęta w prostych gestach czułość. Witajmy siebie nawzajem chlebem i solą, nie rózgą i złym słowem.

Łukasz Homziuk

Łukasz Homziuk

Student wrocławskiego kulturoznawstwa, laureat konkursu krytycznofilmowego Krytyk Pisze (2022). Da radę obejrzeć wszystko, choć zwykle woli arthouse od Marvela.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA