Dyliżansem do chwały. JOHN WAYNE i jego 15 celnych strzałów
115 lat temu przyszedł na świat Marion „Duke” Morrison (1907–1979), który zyskał międzynarodową sławę pod pseudonimem JOHN WAYNE. Nowe personalia wymyślił dla niego Raoul Walsh, reżyser Drogi olbrzymów (1930), będący pod ogromnym wpływem biografii bohatera amerykańskiej wojny o niepodległość, Anthony’ego Wayne’a. Od wczesnych lat przylgnęło do niego określenie DUKE, które zawdzięcza pewnemu psu rasy airedale terrier. Był rekordzistą pod względem liczby głównych ról – zagrał ich ponad 140 w ciągu 46 lat kariery. Co jest jeszcze bardziej imponujące, 25 razy filmy z jego udziałem zajmowały wysokie miejsca w boxoffice’owym rankingu, co czyni go jednym z najpopularniejszych gwiazdorów Hollywood.
Nie sądzę, że zrobiliśmy źle, zabierając Indianom ten wspaniały kraj. Przywłaszczenie tych ziem było dla nas tylko kwestią przetrwania. Było wielu ludzi, którzy potrzebowali nowej ziemi, a Indianie egoistycznie starali się zachować ją dla siebie.
> John Wayne (wypowiedź z 1971 dla magazynu „Playboy”)
Podobne:
Mocno był zaangażowany w politykę – choć sam nie uczestniczył w wojnie, brał udział w projektach propagandowych, popierających działania amerykańskiego rządu, zarówno podczas II wojny światowej, jak i konfliktu w Wietnamie. Radykalny republikanin i antykomunista. Popierał działania komisji McCarthy’ego prowadzące do umieszczenia na czarnej liście wielu utalentowanych twórców. Co ciekawe, znajdująca się na czarnej liście scenarzystka Marguerite Roberts napisała dla niego rolę, która przyniosła mu jedynego Oscara (mowa o Prawdziwym męstwie).
Nie był aktorem, od którego oczekiwano mistrzowskich i zróżnicowanych ról dramatycznych. Wraz z coraz większą popularnością pojawiła się jednak u niego ochota na ciekawsze wyzwania aktorskie i eksperymentalne role, ale w ostatecznym rozrachunku należy je uznać za nieudane. Najczęściej jako przykład takiej przestrzelonej kreacji wyróżnia się mongolskiego przywódcę Czyngis-chana w produkcji Howarda Hughesa pt. Zdobywca (The Conqueror, 1956). Ten kuriozalny obraz nie powinien oczywiście znaleźć się w niniejszym zestawieniu, ale warto o nim wspomnieć, bo na jego temat powstało kilka mitów. Wbrew powszechnej opinii („Komercyjna katastrofa, która doprowadziła do upadku wytwórni RKO”) film nieźle poradził sobie w kinowych kasach – przy budżecie 6 milionów zarobił 9 i zajął jedenaste miejsce w rocznym podsumowaniu zysków (to lepszy wynik od Poszukiwaczy, uznawanych dziś za arcydzieło). Ponadto często wspomina się o tym, że produkcję kręcono w pobliżu aktywnego poligonu jądrowego, co spowodowało że plan był tak skażony, że wielu członków ekipy, w tym John Wayne, zmarło na raka. W rzeczywistości Duke’a powalił rak żołądka, który zdiagnozowano u niego dopiero zimą 1978/79, dwa lata po nakręceniu ostatniego filmu. 15 lat wcześniej – w 1964 – aktor przeszedł sześciogodzinną operację usunięcia płuca, pokonując w ten sposób nowotwór, który powstał wskutek nałogu tytoniowego (Duke potrafił wypalić pięć paczek papierosów dziennie).
Z okazji rocznicy jego urodzin prezentuję osobisty ranking 15 najlepszych ról Johna Wayne’a. Oczywiście w jego przypadku nie można uniknąć dominacji jednego gatunku, dlatego – co na pewno nie jest zaskakujące – niniejszym zestawieniem rządzą westerny.
15. Pułkownik David Crockett w „Alamo” („The Alamo”, 1960, reż. John Wayne)
Już w latach 40. Wayne wraz z ulubionym pisarzem, Jamesem Edwardem Grantem, studiował bitwę o Alamo, kreując w swojej głowie konkretną wizję przełomowych dla historii Stanów Zjednoczonych wydarzeń. Pokłócił się jednak z producentami o budżet i wrócił do projektu po założeniu własnej wytwórni (Wayne/Fellows Productions, przekształconej później w Batjac Productions). Zaangażowany był w to przedsięwzięcie do tego stopnia, że gotów był zrezygnować z roli, by skupić się na pracy reżysera i producenta. Jednakże inwestorzy (firma United Artists) byli w stanie włożyć odpowiednią ilość pieniędzy tylko w przypadku gwarancji sukcesu pod postacią czołowej gwiazdy kina w obsadzie. W związku z tym John Wayne musiał nieskromnie przyznać, że sam jest taką gwarancją sukcesu i musiał zagrać główną rolę, by film miał szansę powalczyć o wysoką pozycję w box offisie (ostatecznie zajął piąte miejsce w podsumowaniu roku).
Choć recenzje były mieszane, film uznawany jest powszechnie za udane dzieło, a potwierdzeniem wysokiej jakości jest przyznanie siedmiu nominacji do Oscara, w tym w kategorii najlepszy film, czyli dla Wayne’a w roli producenta. Jako reżyser Wayne sprawnie poprowadził Laurence’a Harveya i Richarda Widmarka, dając im spore pole do popisu. Rola pułkownika Davida Crocketta, w którą wcielił się Wayne, nie była tak złożona jak postacie Williama Travisa i Jima Bowiego, ale ożywiała legendę w sposób ciekawy i wiarygodny, stanowiąc przy okazji platformę polityczną do wygłoszenia antykomunistycznych poglądów, z jakich aktor był powszechnie znany. O potędze filmu i autorytecie Wayne’a świadczy też fakt, że mimo iż pamięć Amerykanów o Alamo jest silna, to do dziś nie wyprodukowano lepszego filmu na ten temat. To także jedyne dzieło, które Duke samodzielnie wyreżyserował (chociaż John Ford próbował wywrzeć wpływ). Doświadczenie na najważniejszym stanowisku wykorzystał potem kilkakrotnie, jednak był już „tylko” współreżyserem. Współtworzył dwa westerny – W kraju Komanczów (1961) i Wielki Jake (1971), zastępując schorowanych twórców (Michael Curtiz i George Sherman) – oraz produkcję wojenną o konflikcie w Wietnamie pt. Zielone berety (1968, współreż. Ray Kellogg).
14. Gwiżdżący Dan w „Nocy nad Pacyfikiem” („The High and the Mighty”, 1954, reż. William A. Wellman)
Kino katastroficzne prekursorskie dla filmów z lat 70. typu Port lotniczy (1970, reż. George Seaton). John Wayne w roli drugiego pilota gwiżdżącego nagrodzoną Oscarem melodię skomponowaną przez Dimitri Tiomkina. Jak to zazwyczaj bywa u Williama Wellmana, fabuła jest pretekstem dla przedstawienia zróżnicowanej galerii ludzkich charakterów. Wielu aktorów z obsady otrzymało przynajmniej jedną scenę, w której mogli zaprezentować swój warsztat, i dwie aktorki wykorzystały okazję na tyle dobrze, że wyróżniono je nominacją do Oscara. Mowa o Jan Sterling i Claire Trevor, ale reszta zespołu aktorskiego także stanęła na wysokości (nomen omen) zadania. Na czele obsady – „wysoki i potężny” („the high and the mighty”) John Wayne, którego postać jest najbardziej rozbudowana. Dan Roman za sterami samolotu spędził ponad 30 lat życia, ale od czasu tragicznego wypadku, w którym był jedyną ocalałą osobą, stał się kulawym i zgorzkniałym facetem, który szuka w chmurach zapomnienia albo wręcz przeciwnie – tylko na tak dużej wysokości czuje, że jest blisko żony i syna, będących ofiarami katastrofy. Gdy pilotowana przez niego maszyna ma problem z silnikiem i dochodzi na pokładzie do dramatycznych wydarzeń, staje przed nim ogromna szansa, by zrehabilitować się za swoją przeszłość i sprowadzić pasażerów żywych na ziemię. William „Dziki Bill” Wellman – autor pierwszego oscarowego dzieła (Skrzydła, 1927), pasjonat lotnictwa i doświadczony w boju awiator – nakręcił Noc nad Pacyfikiem jako psychologiczną opowieść o pasażerach uwięzionych w dusznej klatce Faradaya, nieświadomych, że w kokpicie pilotów panuje wcale nie mniejszy stres i niepokój.
13. Hondo Lane w f. „Hondo” (1953, reż. John Farrow)
W pierwszej połowie lat 50. widać, że Wayne chciał odpocząć od westernów – między ostatnią częścią kawaleryjskiej trylogii, Rio Grande (1950), a Poszukiwaczami (1956) nie planował występów w tym gatunku. I kiedy trafił w jego ręce scenariusz Hondo, zamierzał tylko wyprodukować film, obsadzając w głównej roli Glenna Forda. Ale Ford miał złe doświadczenia w pracy z reżyserem Johnem Farrowem, dlatego odmówił. Wayne przejął tę rolę, bo spodobała mu się postać szlachetnego kawalerzysty broniącego kobiety i jej syna przed atakiem Apaczów. Hondo Lane pojawia się nagle na farmie prowadzonej przez kobietę Angie Lowe (nominowana do Oscara debiutantka Geraldine Page). Jest zmęczony wędrówką, ale nie jest sam – towarzyszy mu wierny pies, a względne bezpieczeństwo zapewnia mu szybkostrzelny winchester. Celem jego marszu jest fort, w którym stacjonuje oddział kawalerii, gdzie ma dostarczyć meldunek.
Materiałów do scenariusza dostarczył Louis L’Amour, który za pośrednictwem magazynu Collier’s zaprezentował swoje opowiadanie The Gift of Cochise (1952). Tekst przerobiono na scenariusz przypominający nieco kręconego w tym samym czasie i cieszącego się większym powodzeniem Jeźdźca znikąd (1953). Hondo Lane nie jest jednak człowiekiem znikąd, a w momencie, gdy go poznajemy, nie jest nawet jeźdźcem, bo stracił konia wskutek ucieczki przed Indianami. W jego żyłach płynie indiańska krew – kilka lat spędził, poznając kulturę Apaczów Mescalero, poślubił także squaw, którą szybko utracił. Ale utracił też dawne życie na korzyść służby w kawalerii brutalnie zwalczającej rdzennych mieszkańców, nawet mimo podpisanych traktatów. Choć rozumie motywacje czerwonoskórych, decyduje się stanąć przeciwko nim, gdy zagrożone jest życie białej kobiety i jej dziecka.
12. Porucznik Lon McQ w f. „Samotny detektyw McQ” („McQ”, 1974, reż. John Sturges)
John Wayne mógł zagrać Brudnego Harry’ego, ale reżyser Don Siegel uważał, że jest za stary do tej roli. Innego zdania był John Sturges, który dał mu do odegrania podobną postać niekonwencjonalnego policjanta. I chociaż aktor zdawał sobie sprawę, że najlepsze lata ma już za sobą, w dodatku mocno dawały się we znaki problemy zdrowotne, to podobnie jak postać kapitana Brittlesa (Nosiła żółtą wstążkę, 1949) nie wyobrażał sobie siebie siedzącego w bujanym fotelu i opowiadającego wnukom bajki na dobranoc. Dlatego rzucił się w wir pracy, w efekcie czego widzowie w latach 70. zobaczyli go dwukrotnie w rolach policjantów (drugi to chicagowski porucznik Brannigan udający się w pościg za przestępcą aż do Londynu – Brannigan, 1975, reż. Douglas Hickox).
Policjant z Seattle, Lon McQ, prowadzi dochodzenie w sprawie śmierci swojego najlepszego przyjaciela, ale zostaje szybko odsunięty od śledztwa, więc zmuszony jest działać nieoficjalnie, na krawędzi prawa. Gliniarz z czasem zauważa, jak cienka jest granica między dobrem i złem, gdy znajduje brudy w policyjnych kręgach i wśród ludzi, którym ufał. John Wayne uczestniczy (oczywiście z pomocą kaskaderów) w pościgach samochodowych Pontiakiem Firebird Trans Am, a w finale pędzi po plaży i wodzie Plymouthem Belvedere. Natomiast jeśli chodzi o użytą w filmie broń, to wyróżnia się wyjątkowo śmiercionośny pistolet maszynowy Gordona Ingrama (MAC-10), który w półtorej sekundy wystrzeliwuje 30 pocisków. Nie jest to rola, która mocno zapada w pamięć, ale dla aktora i jego fanów stanowi całkiem solidny most łączący Dziki Zachód ze współczesnym miastem.
11. Szeryf John T. Chance w „Rio Bravo” (1959, reż. Howard Hawks)
Gdy podczas ceremonii oscarowej w 1953 wyczytano nazwisko najlepszego aktora – Gary’ego Coopera za występ w westernie W samo południe (1952, reż. Fred Zinnemann) – nagrodę odebrał w jego imieniu John Wayne. On jednak osobiście uważał, że ten film może zakończyć karierę Coopera ze względu na antyamerykański wydźwięk. Pod koniec dekady Duke połączył siły z Howardem Hawksem, by nakręcić film polemiczny wobec scenariusza Carla Foremana do filmu W samo południe. Ale powstanie tego dzieła miało też inny cel – John Wayne potrzebował hitu, aby powrócić do łask po pięciu chybionych projektach, jakie mu się przytrafiły w latach 1956–58 (Zdobywca, Na skrzydłach orłów, Legenda zaginionego miasta, Barbarzyńca i gejsza oraz nakręcony siedem lat wcześniej Pilot odrzutowców). Te niepowodzenia nakierowały go na właściwą drogę. Doszedł do wniosku, że widzowie nie oczekują od niego różnorodności, lecz odgrywania ciągle tej samej postaci – klasycznej figury z Dzikiego Zachodu, której domeną są koń, rewolwer i karabin winchester.
W czołówce można przeczytać, że scenariusz powstał na podstawie opowiadania niejakiego B. H. McCampbella. Pod tym pseudonimem ukryła się córka reżysera, Barbara Hawks-McCampbell. W przeciwieństwie do wspomnianego dzieła Zinnemanna nikt tu nie wyrzuci na ziemię blaszanej gwiazdy, bo jest ona symbolem prawa, porządku i tego, co w kulturze nazywa się amerykańskim stylem życia. Odkąd człowiek zsiadł z konia, by zbudować na dzikich preriach aglomerację miejską, wzrosło zapotrzebowanie na szeryfów, których zadanie polegało na utrzymywaniu dyscypliny za pomocą cywilizowanych metod, czyli zapewniając uczciwy proces bez niepotrzebnego rozlewu krwi. Przed szeryfem Johnem T. Chance’em stoi niezwykle trudne zadanie. Po pierwsze dlatego, że jego przeciwnikiem jest bogaty właściciel ziemski zatrudniający czterdziestu ludzi, którzy tylko czekają jak psy na wypuszczenie ze smyczy. Po drugie, sojusznikami szeryfa są moczymorda, kuternoga, nowicjusz i hazardzistka – osobliwa ekipa, z którą chętnie wypilibyśmy piwo, pograli w karty lub pośpiewali przy ognisku, ale raczej nie powierzylibyśmy im zadania obrony miasteczka przed bandytami.
10. Cole Thornton w „El Dorado” (1966, reż. Howard Hawks)
Leigh Brackett, współscenarzystka Rio Bravo, wzięła rzekomo na warsztat powieść Harry’ego Browna pt. The Stars in Their Courses, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że był to tylko pretekst, by powtórzyć sukces Rio Bravo, opowiadając podobną historię. W porównaniu z poprzednikiem fabuła jest rozbudowana o wątek przygodowy – akcja toczy się nie tylko w tytułowym miasteczku, ale też na bardziej rozległej przestrzeni. Wayne tym razem w roli najemnego rewolwerowca, Cole’a Thorntona, który otrzymuje propozycję od bogatego ranczera, by rozprawić się z jego konkurentem. Ale za namową dawnego przyjaciela, szeryfa El Dorado, najemnik rezygnuje z tego zlecenia. Gdy dowiaduje się, że do miasteczka zmierza inny płatny rewolwerowiec, Nelse McLeod, postanawia pomóc szeryfowi, który już nie jest tak dobry jak kiedyś, gdyż popadł w uzależnienie od alkoholu.
Ponownie mamy tutaj sympatyczną ekipę zwykłych ludzi pełnych ułomności, ale szanujących takie wartości jak honor i koleżeństwo. Postać Wayne’a jest tu nie tylko trzeźwo myślącym twardzielem, ale jest także pechowcem. Pierwszy zły omen to śmiertelny strzał skierowany w stronę młodego wartownika. Jego następstwem jest zemsta siostry ofiary, w wyniku której Thornton otrzymuje ranę postrzałową powodującą paraliż ręki. To sprawia, że w ekipie stróżów prawa sławny rewolwerowiec jest równie ułomny, co jego koledzy (oprócz pijanego szeryfa grupę stróżów prawa współtworzą jeszcze nożownik nieumiejący posługiwać się bronią palną oraz stary wariat grający na trąbce kawaleryjskie melodie). Ta ułomność odróżnia tę postać od szeryfa Chance’a z Rio Bravo. Reżyser podsumował film krótko, ale trafnie – „żadnej fabuły, tylko postacie”. To właśnie ta galeria zróżnicowanych typów jest kluczem do serc publiczności.
9. Ringo Kid w „Dyliżansie” („Stagecoach”, 1939, reż. John Ford)
Tego klasyka nie mogło zabraknąć w zestawieniu, bo chociaż Wayne nie wspiął się na wyżyny aktorstwa, rola Ringo Kida okazała się przełomem w karierze, sam film zaś – momentem zwrotnym w gatunku westernu. Wayne zagrał wcześniej ważną rolę w jednym wielkim przedsięwzięciu – w widowiskowej, wyprzedzającej swoją epokę Drodze olbrzymów (1930) Raoula Walsha. Jednak po tym występie ugrzązł w niskobudżetowych produkcjach i wyciągnął go z nich dopiero John Ford, gdy kręcił swój pierwszy dźwiękowy western. Producenci chcieli w obsadzie Marlenę Dietrich i Gary’ego Coopera. Reżyser uparł się na charyzmatycznego, lecz mniej utalentowanego Wayne’a i nagłą falę wznoszącą aktor doskonale wykorzystał do zbudowania mocnego wizerunku ekranowego, niesłabnącego aż do połowy lat siedemdziesiątych.
W 1880 wyrusza dyliżans zmierzający do Lordsburga w Nowym Meksyku. Nad pasażerami wisi groźba ataku ze strony Apaczów pod wodzą Geronimo. W podróży uczestniczą zróżnicowane archetypy ludzkie, prezentujące odmienne postawy, zdolne do zmiany swoich przekonań pod wpływem kryzysowych sytuacji. W malowniczej, ukazanej jednak w czerni i bieli, scenerii Monument Valley tworzą się ciekawe relacje między ludźmi, np. między dobrodusznym, szukającym zemsty zbiegiem Ringo Kidem a podążającym jego tropem szeryfem, Curleyem Wilcoxem, który chce schwytać zbiega, by uniemożliwić mu konfrontację z trzema bezwzględnymi zabójcami. Znakomicie obsadzony, ale pozbawiony pierwszoplanowych gwiazd kina western zdobył ogromne uznanie widzów i krytyków, a po latach stał się czołową pozycją w swoim gatunku i niewyczerpanym źródłem inspiracji dla następnych pokoleń reżyserów.
8. Tom Doniphon w „Człowieku, który zabił Liberty'ego Valance'a” („The Man Who Shot Liberty Valance”, 1962, reż. John Ford)
Do miasteczka Shinbone przyjeżdża pociągiem senator Ransom Stoddard (James Stewart) wraz z żoną Hallie (Vera Miles). Celem jego wizyty jest pogrzeb przyjaciela, Toma Doniphona (J. Wayne). Retrospekcja ożywia tę postać, a senator przypomina sobie czasy, gdy nie było tu jeszcze kolei i podróżowało się dyliżansem. Postrachem tutejszych ziem był okrutny herszt bandytów, Liberty Valance (Lee Marvin). Rance Stoddard, będąc młodym prawnikiem, szybko poznał na własnej skórze bezprawie panujące na Dzikim Zachodzie. Wybatożony przez Valance’a, zostaje znaleziony i przywrócony do życia przez Toma Doniphona i jego przyjaciół. W mieście, gdzie nie ma szkoły, a jedyna cela więzienna służy szeryfowi do spania, słowa są niczym wobec przemocy i prawo może być egzekwowane tylko rewolwerem, czyli tym, co służy również przestępcom. Dziki Zachód się nie zmienił, ale zmienił się sposób jego postrzegania. Ford i Wayne, czyli osoby, które współtworzyły filmowy obraz starego Zachodu, kształtują go na nowo, wskazują, jak wielką rolę w historii westernu odgrywa legenda, mająca przewagę nad prawdą. John Wayne w roli człowieka, który rezygnuje z własnego szczęścia i stopniowo traci szacunek do samego siebie, jest tu częścią znakomitego zespołu aktorskiego. Człowiek, który zabił Liberty’ego Valance’a jest ostatnim (albo przedostatnim, jeśli doliczyć Jesień Czejenów, 1964) wybitnym osiągnięciem kodyfikatora westernu, Johna Forda, i zarazem zwiastunem przemian gatunku oraz zapowiedzią zmierzchu Dzikiego Zachodu w jego legendarno-baśniowej formie. To także refleksja nad znaczeniem prawdy, jej ciężarem i dwuznacznością („Taki jest Zachód – kiedy legenda staje się faktem, do druku idzie legenda”).
7. Charles „Pittsburgh” Markham w f. „Pittsburgh” (1942, reż. Lewis Seiler)
Marlena Dietrich, Randolph Scott i John Wayne – ta trójka spotkała się na planie The Spoilers (1942, reż. Ray Enright), a później w filmie Lewisa Seilera pt. Pittsburgh, gdzie Wayne i Scott zagrali górników z kopalni węgla w Pensylwanii. To opowieść o przyjaźni, która jest wystawiana na próbę najpierw za sprawą kobiety, a następnie wskutek pożądania władzy i bogactwa. Dopiero poczucie patriotyzmu ujawniające się w momencie wybuchu wojny jest w stanie zakończyć konflikt i zjednoczyć ponownie dawnych przyjaciół. Już na tym wczesnym etapie kariery John Wayne otrzymał szansę stworzenia pełnokrwistej kreacji aktorskiej wymagającej o wiele więcej niż pomnikowe figury ze sztampowych opowieści o Dzikim Zachodzie. Film przeszedł bez echa i wiele lat po premierze wciąż nie jest zbyt doceniany, ale rola Wayne’a wyróżnia się na tle innych jego dokonań. Postać Charlesa Markhama o pseudonimie Pittsburgh jest w scenariuszu ciekawie podbudowana psychologicznie, co daje aktorowi okazję wyjścia poza swój wizerunek. To rola dynamiczna, nieprzewidywalna, która przechodzi metamorfozę i wzbudza zróżnicowane emocje. Przekaz jest prosty i podany niezbyt przekonująco – wspólny wysiłek na rzecz wojny powinien nas wszystkich zjednoczyć i zmienić nasze priorytety. Szminki i maszyny do pisania zamieńmy na pociski i karabiny, a z samochodów przesiądźmy się w czołgi. Film zawiera kapitalną scenę mordobicia – dwaj protagoniści tłuką się w podziemiach kopalni i w windzie podnoszącej ich na powierzchnię.
6. Reuben J. „Rooster” Cogburn w „Prawdziwym męstwie” („True Grit”, 1969, reż. Henry Hathaway)
John Wayne nie potrzebował Oscara – bez niego radził sobie doskonale, utrzymując się bardzo długo w gronie najpopularniejszych hollywoodzkich gwiazd. Rola Roostera Cogburna była bardziej autoparodią niż pełnokrwistą kreacją aktorską. Dlatego Oscar za ten występ jest traktowany (także przez samego aktora) jako nagroda za całokształt. Wayne przyznał, że spośród nominacji aktorskich w tym roku najbardziej zasłużony byłby Oscar dla Richarda Burtona za rolę króla Henryka VIII w Annie tysiąca dni. Scenariusz autorstwa Marguerite Roberts na podstawie powieści Charlesa Portisa bardzo spodobał się Duke’owi, dostrzegł w tym materiale pole do popisu, pozwalające mu na więcej niż tylko odgrywanie samego siebie.
Rooster Cogburn to zastępca szeryfa federalnego, który zostaje wynajęty przez młodą dziewczynę w celu wytropienia i aresztowania zabójcy jej ojca. Twardy stróż prawa ma swoje słabości – nadużywa alkoholu, jest złośliwy i cyniczny – ale jest bardzo skuteczny w egzekwowaniu prawa. Aktor doskonale sparodiował cnoty bohatera westernów, którego sam uosabiał w wielu filmach, ale mamy tu do czynienia także z przemyślaną kreacją dramatyczną – człowieka niepozbawionego wad, gbura i pijaka, który jednak w krytycznych sytuacjach zdolny jest do poświęceń. Spośród wszystkich ról Duke’a postać Cogburna wyróżnia się przede wszystkim wizualnie. Nosi opaskę na oku, co można potraktować jako ukłon w stronę Johna Forda i Raoula Walsha.
5. Sierżant John M. Stryker w „Piaskach Iwo Jimy” („Sands of Iwo Jima”, 1949, reż. Allan Dwan)
Pierwsza (z dwóch) nominacja do Oscara dla Johna Wayne’a w kategorii najlepszy aktor. W gronie nominowanych znalazł się wśród Kirka Douglasa (Champion) i Gregory’ego Pecka (Twelve O’Clock High). Statuetkę zgarnął jednak Broderick Crawford za rolę w Gubernatorze (All the King’s Men). Zagrana przez Wayne’a postać sierżanta Johna M. Strykera była na ogół chwalona przez krytyków, ale po latach zarówno film, jak i rola zostały zapomniane. Czas pokazał, że dojrzałe i rzetelne kino wojenne powstaje wówczas, gdy opowiada o konfliktach zbrojnych z dystansu, gdy minie czas potrzebny na refleksję. Ale filmy z lat 40. rekonstruujące wydarzenia z II wojny światowej mają ogromną wartość historyczną, pokazują ówczesny sposób myślenia i nastroje panujące w społeczeństwie, są także ciekawym z dzisiejszego punktu widzenia popisem technicznych możliwości kina. Często w hollywoodzkich filmach wojennych tamtych czasów brali udział aktorzy mający bojowe doświadczenie, choć akurat John Wayne (podobnie jak na przykład Errol Flynn) należał do tych gwiazdorów, którzy żołnierzami byli tylko na ekranie.
Bitwa o Iwo Jimę zyskała należną oprawę filmową za sprawą Clinta Eastwooda, który poświęcił jej dwa filmy: Sztandar chwały (2006) i Listy z Iwo Jimy (2006). W XX wieku ten temat podjęli m.in. Allan Dwan w Piaskach Iwo Jimy (1949) i Delbert Mann w The Outsider (1961). To była jedna z najtrudniejszych operacji militarnych podczas walk na Pacyfiku, a zwycięstwo – symbolizowane przez pamiętną fotografię pokazującą wznoszenie amerykańskiej flagi na górze Suribachi – zostało okupione wielkim kosztem: licznymi trupami żołnierzy i psychicznymi urazami ocalałych. Film zawiera, oprócz znakomicie opracowanych scen batalistycznych, także dokumentalny materiał z walk na Pacyfiku. John Wayne w roli twardego sierżanta Johna M. Strykera jest przekonujący – ma w sobie coś z psychopaty, bo aby przetrwać ten wyjątkowo trudny okres, trzeba odnaleźć w sobie odrobinę szaleństwa.
4. John Bernard Books w „Rewolwerowcu” („The Shootist”, 1976, reż. Don Siegel)
Piękny i wzruszający finał kariery Johna Wayne’a. Styczeń 1901 roku, początek nowego stulecia, nowej epoki. Do Carson City w Nevadzie przybywa J.B. Books, osławiony rewolwerowiec, będący jedną nogą w grobie. Wizyta u zaufanego lekarza – doktora Hostetlera (James Stewart) – utwierdza go w przekonaniu, że wskutek nowotworu jego życie dobiega końca. To powoduje, że znany z brawury staruszek może zdecydować, by odejść na własnych zasadach, nie czekając, aż zeżre go choroba. Istnieje plotka, jakoby aktor w trakcie kręcenia filmu cierpiał na raka. Nie jest to prawdą – udało mu się pokonać nowotwór płuc dzięki operacji w 1964 roku. Oczywiście twierdzenie, że był wtedy zdrowy, byłoby przesadą. Doskwierały mu pewne dolegliwości, przez które trzeba było przerywać zdjęcia. Ale nowotwór (tym razem atakujący żołądek) powrócił zimą 1978/79, czyli na krótko przed jego śmiercią. Rewolwerowiec wcale nie był planowany jako ostatni film Wayne’a – pod koniec lat 70. zlecił on napisanie filmowej adaptacji powieści Buddy’ego Atkinsona Beau John, gdzie zamierzał zagrać z Ronem Howardem.
„Moją świątynią są góry i samotność, tam nie ma żadnych drzwi” – mówi J.B. Books, którego czyny były sprawą publiczną, jednak wolałby, aby śmierć pozostała w sferze prywatności. Nie jest to możliwe – człowiek, którego rytm życia wyznaczała melodia rewolwerowych strzelanin, musi ciągle oglądać się za siebie, a fakt, że jest bliski śmierci z powodu choroby, jeszcze bardziej zachęca jego wrogów do działania. Przypomina to nieco psychologiczny western Jim Ringo (The Gunfighter, 1950, reż. Henry King), który powstał z myślą o Johnie Waynie i miał był realizowany dla wytwórni Columbia (aktor był skonfliktowany z szefem wytwórni, dlatego odmówił – ostatecznie projekt trafił do 20th Century Fox, a rolę zagrał Gregory Peck). Film Dona Siegela opowiada o starzeniu się z godnością – bez sentymentalizmu i użalania się nad losem, ale z nostalgią i refleksją. Duke w swojej ostatniej roli prezentuje bardzo dobry aktorski warsztat, raczej intuicyjny niż wyuczony, będący wynikiem wielu lat doświadczenia na planach filmowych.
3. Thomas Dunson w „Rzece Czerwonej” („Red River”, 1948, reż. Howard Hawks)
Epicka opowieść o żmudnej pracy kowboja. Dwóch pionierów z St. Louis – Thomas Dunson (John Wayne) i Nadine Groot (Walter Brennan) – odłącza się od karawany, by założyć własne ranczo w Teksasie, za Rzeką Czerwoną. W ciągu 14 lat są już właścicielami 10 tysięcy sztuk bydła, ale by na nim zarobić, muszą przepędzić stado do stacji kolejowej. Celem jest początkowo Missouri, ale gdy bohaterowie poznają szlak Chisholma wiodący do Abilene w Kansas, zapala się iskra, która zaostrza konflikt w grupie, i w końcu dochodzi do rozłamu. Dunson stopniowo zmienia się w tyrana, a przeciwnikiem jego bezwzględnych metod okazuje się adoptowany syn, Matthew Garth (Montgomery Clift). Kowboje ruszają nowym szlakiem, mając przed sobą niełatwe do przejścia indiańskie terytorium, a za sobą cień wielkiego sukinsyna, Thomasa Dunsona, który pragnie zemsty za podważenie jego autorytetu i przejęcie stada, na które ciężko zapracował.
Fabuła wzięta z opowiadania Bordena Chase’a, opublikowanego w „The Saturday Evening Post”, przypomina słynną historię buntu na okręcie „Bounty”, gdzie Dunson jest odpowiednikiem kapitana Williama Bligha, spełnionego i doświadczonego w swoim fachu, ale przegrywającego jako człowiek. Wielki hodowca bydła, Dunson, to postać niejednoznaczna, samotna, cierpiąca przez wydarzenie z przeszłości, kiedy to zostawił swoją narzeczoną na pastwę losu, przez co kobieta zginęła wskutek ataku Indian. Młody Matt Garth jest dla niego jak syn, którego nigdy nie miał, choć zawsze pragnął. Tym bardziej bolesny jest konflikt, jaki między nimi się wyklarował, ale wraz z każdą kolejną milą rodzi się zrozumienie dla takiej postawy i szacunek za odwagę i pewność siebie. Rola w tym doskonałym westernie Howarda Hawksa (gdzie część trudnych sekwencji z bydłem realizował Arthur Rosson) zaliczana jest do pierwszych wielkich kreacji Wayne’a. Nawet jego ulubiony reżyser, John Ford, uważał go za średniego aktora, ale zmienił zdanie po obejrzeniu tego dzieła.
2. Kapitan Nathan Brittles w f. „Nosiła żółtą wstążkę” („She Wore a Yellow Ribbon”, 1949, reż. John Ford)
Gdy w roku 1950 John Wayne otrzymał nominację do Oscara za występ w Piaskach Iwo Jimy, był nieco zaskoczony i podsumowując rok, przyznał, że bardziej jest zadowolony z roli w westernie Nosiła żółtą wstążkę. Rola w tym obrazie nie była pisana dla niego – w końcu kapitan Brittles to człowiek odliczający dni do emerytury, mający za sobą 40-letnią służbę wojskową, a Wayne wówczas przekroczył dopiero czterdziestkę. Jednak gdy John Ford obejrzał jego znakomity występ w Rzece Czerwonej, nabrał przekonania, że poradzi sobie w dojrzalszej roli starego weterana. Podobnie jak w przypadku dwóch pozostałych części kawaleryjskiej trylogii (Fort Apache – 1948; Rio Grande – 1950), scenariusz powstał na podstawie opowiadania Jamesa Warnera Bellaha publikowanego w magazynie „The Saturday Evening Post”.
Po klęsce generała Custera indiańskie plemiona (m.in. Czejenowie i Arapahowie) jednoczą się w walce przeciwko amerykańskiej kawalerii. Kapitan Nathan Brittles otrzymuje ostatnie zadanie przed przejściem w stan spoczynku – ma odeprzeć atak Czejenów, którzy zapuścili się daleko poza swoje terytorium. Wąs i siwizna to nie jedyne elementy, przez które Wayne wydaje się starszy, niż był w rzeczywistości. W jego aktorstwie wyczuwa się nostalgię i refleksję. Ta postać wyraźnie dźwiga na swoich barkach ciężki bagaż emocjonalny, targają nim wątpliwości co do dalszego kierunku rozwoju, ale i wspomnienia są bolesne, kiedy człowiek sobie uświadomi, że niemal całe swoje życie podporządkował kawalerii, otrzymując w zamian oficerskie szlify i niewiele więcej.
1. Ethan Edwards w „Poszukiwaczach” („The Searchers”, 1956, reż. John Ford)
Postać Ethana Edwardsa wskazywał sam John Wayne jako swoją ulubioną rolę w karierze, a film Poszukiwacze zaliczany jest do największych osiągnięć w historii kina. Wielu reżyserów przyznaje się do ogromnego wpływu, jaki wywarł na nich ten film, a poszczególne sceny są często analizowane pod kątem mistrzowskiej reżyserii i pracy kamery. Scenariusz Franka S. Nugenta jest adaptacją powieści Alana Le Maya z 1954, która najpierw ukazała się w odcinkach w magazynie „Saturday Evening Post” (pod tytułem The Avenging Texans) i jeszcze w tym samym roku została wydana przez Harper & Row jako The Searchers. Historia inspirowana jest dramatyczną biografią teksańskiej dziewczyny Cynthii Ann Parker, porwanej w wieku dziewięciu lat przez Komanczów. Po 24 latach życia wśród Indian kobieta została odbita podczas masakry nad rzeką Pease, którą 18 grudnia 1860 zgotowali Komanczom strażnicy Teksasu. Cynthia Parker nigdy nie odczuła jednak, że została uwolniona – była już tak mocno zasymilowana z indiańskim plemieniem, że zapomniała o swoich korzeniach.
Rola Johna Wayne’a inspirowana jest postacią Jamesa W. Parkera, wuja Cynthii, dla którego odnalezienie porwanych członków rodziny stało się obsesją. W tej postaci aktor połączył charyzmę klasycznego bohatera starego Zachodu z typem człowieka popadającego w szaleństwo, pełnego uprzedzeń, gotującego się z wściekłości, ale te wszystkie cechy są w pełni uzasadnione tragiczną historią jego rodziny. W życiu tego bohatera jest jednak pewna niepokojąca luka – powraca w rodzinne strony dopiero trzy lata po wojnie, nie wiadomo, co przez ten czas robił. W palącym słońcu Teksasu Ethan Edwards błądzi między dziką naturą i cywilizacją, a nienawiść do Indian tak mocno przeżarła jego skórę, że stała się stylem życia. Największy problem w tym, że porwana bratanica, niegdyś niewinne dziecko, jest teraz „jedną z nich”, należy do plemienia znienawidzonych dzikusów. Dlatego wbrew zasadom klasycznego westernu osiągnięcie celu przez poszukiwaczy trudno nazwać happy endem, szczególnie gdy zna się prawdziwą historię, na której oparto scenariusz.