search
REKLAMA
Recenzje filmów, publicystyka filmowa polska, nowości kinowe

W SAMO POŁUDNIE

Tekst gościnny

14 grudnia 2012

REKLAMA

Autorem tekstu jest Adam Namięta.

Western nie mógł ostać się w swojej tradycyjnej formie surowego moralitetu, w którym dobrzy są oddzieleni grubą kreską od tych złych. Takie jest prawo współczesności, która niczemu nie wierzy (a przynajmniej gorąco wierzy w to, że już nie wierzy), a już szczególnie tym, którzy są dobrzy. Zanim jednak zostaliśmy uraczeni dziełami pokroju Dzikiej bandy, w których dobro staje się już tylko jednym z odcieni zła, szlak przecierano przy pomocy środków mniej radykalnych… Mniej radykalnych z perspektywy czasu, bo wtedy budziły one niemało kontrowersji. Tak się działo m.in. ze słynnym W samo południe Freda Zinnemanna. Oczywiście w przypadku tego dzieła swoje zrobił kontekst historyczny (działanie antykomunistycznej komisji MacCarty’ego), ale w obrębie politycznego i propagandowego sprzeciwu znalazło się też miejsce dla przekształcenia znanej dotąd konwencji westernu. 

Główną postacią W samo południe jest szeryf Will Kane (Gary Cooper). Mężczyzna zamierza się właśnie rozstać z odznaką, bowiem na widoku ma już coś zupełnie innego. Oto bierze ślub z kwakierką Amy (Grace Kelly) i ani myśli o kontynuowaniu dotychczasowego życia. A nawet jeśli myśli, to surowa, acz niezwykle piękna, żona widzi go raczej za sklepową ladą, aniżeli z rewolwerem w dłoni. Film nie jest jednak dramatem obyczajowym. Z więzienia wypuszczony zostaje groźny przestępca, Frank Miller (Ian MacDonald) – człowiek, którego zapuszkował nie kto inny, jak właśnie Kane. W miasteczku szeryfa czekają już na przestępcę jego kamraci przy pomocy których zamierza się zemścić na stróżu prawa. Ten ostatni zaczyna szukać “chętnych rewolwerów” do pomocy. I tu pojawia się problem, nikt bowiem nie śpieszy z pomocą Kane’owi. Miasteczko odwraca się od niego. Nie inaczej postępuje jego młoda żona. Kane zostaje sam, sam nie tylko naprzeciw bandytów, ale również sam ze swoimi lękami.

Już ten krótki opis jest dowodem na rewizjonistyczny charakter filmu. Pierwszy z nich dotyczy postawy mieszkańców miasteczka. Można się domyślić, że aspekt ten nosi przede wszystkim piętno polityczno-społecznego kontekstu. W rzeczywistości sytuacja tak radykalnego osamotnienia byłaby jednak niemożliwa, a szeryfowi pośpieszyłoby z pomocą przynajmniej kilka osób. A jak nie kilka, to jedna, bo przecież można zarzucać nieskazitelnym charakterom powierzchowną sztuczność pod osłoną której kryją się różne uchybienia i moralne dwuznaczności, ale odwagi ciężko odmówić ludziom tamtych czasów, tymczasem strach odgrywa w filmie sporą rolę. Obawy ma sam Kane, ale to jest akurat niezwykle sugestywnym i wartościowym elementem tego dzieła. Jest on z ducha rewizjonistyczny, ale przecież na tym większe uznanie zasługuje postawa szeryfa. Wahał się, obawiał, miał świadomość ewentualnej śmierci i był o krok od ucieczki, ale ostatecznie pozostał wierny zasadom i poczuciu sprawiedliwości.

To dlatego W samo południe znalazło niebawem uznanie także w gronie konserwatystów i republikanów. Owszem, John Wayne nazywał dzieło Zinnemanna “najbardziej niepatriotycznym filmem, jaki widział”, ale przecież później znalazło ono gorącego zwolennika m.in. w osobie Ronalda Reagana.

W samo południe zrobiło jednak wyłom jeszcze w innym miejscu. Nie jest on może zauważalny na pierwszy rzut oka, szczególnie z naszej perspektywy, ale znaczący w konsekwencjach. Zinnemann oddzielił prawo i moralność od instytucji i urzędu. Jest to rys na wskroś współczesny. To w imieniu prawa (rozumianego jako działanie instytucji) Frank Miller zostaje wypuszczony na wolność. Jeszcze wymowniejszy jest finalny gest Kane’a (rzucenie odznaki w piach). Oprócz nagany udzielonej społeczności miasteczka, jest on także wyrazem odseparowania się od prawa instytucjonalnego i urzędowego. Postać grana przez Coopera zdaje się mówić: “to tylko kawałek blachy, tyle jest wart! Gdzie jest moralność i sprawiedliwość?”.

Otóż “moralność” po chwili wsiada na bryczkę i odjeżdża z kwakierską żoną. I od tej pory, ta blacha będzie leżeć w piachu, a po szeryfie pozostanie puste miejsce. Owszem, niektórzy będą starali się reaktywować urząd szeryfa (np. Howard Hawks i John Wayne w Rio Bravo, skądinąd świetnym filmie), ale zmierzch klasycznego westernu będzie nieunikniony. Po tym znaczącym geście krok dzielił reżyserów od przekazania prawa, racji i sprawiedliwości w ręce łowców nagród, a skoro oni mogli stanowić o kształcie rzeczywistości, to i bandyci też mogli to robić. Każdy doszedł do głosu. A nawet więcej, bo tradycją stało się już piętnowanie klasycznego westernu z pozycji realizmu i prawdopodobieństwa, chociaż w rewizjonistycznych westernach jest nie mniej przejaskrawień. W rezultacie tych “dobrych” całkiem zabrakło w niektórych filmach. I z namaszczeniem przyznaje się im walor autentyzmu!

Pomijając ideowy i polityczny wydźwięk oraz rewizjonistyczne zapędy – z jednymi łatwiej jest mi się zgodzić, inne puszczam mimo uszu, a jeszcze inne budzą moje mieszane uczucia, jak wspomniane rzucenie odznaki w piach – filmu Zinnemanna, należy wyraźnie stwierdzić, że stoi on na wysokim poziomie pod względem wykonania. Gary Cooper dokonał rzeczy bardzo ważnej. Zagrał w westernie rewizjonistycznym szeryfa, który szuka pomocy wszędzie, włącznie z kościołem; szeryfa, który się obawia i, pomimo tego, wcale nie odjął tej postaci swoją grą powagi, wręcz przeciwnie uczynił ją bardziej ludzką i szlachetną. Dlatego też W samo południe jest dwuznaczne. Wielu ludzi, nieświadomych kontekstu i intencji reżysera, a także niezainteresowanych szczegółami, umiejscawia obecnie ten film w gronie klasyków westernu. Dzieło Zinnemanna okazuje się w rezultacie bardziej budujące, aniżeli dekonstruujące. Wartości nadal są mocno zarysowane, a postawa bohatera jednoznacznie pozytywna, pomimo bogatej skali emocji i pietyzmu, z jakim Cooper oddał osamotnienie Kane’a (pewnie po części to zasługa pękniętego woreczka żółciowego, z którym przyszło aktorowi grać). Ten film dopiero otworzył pewną drogę. Jego owocami są inne dzieła, już dalekie, zarówno w treści, jak i formie,  od klasycznego westernu.

Na obowiązkowe wspomnienie musi liczyć także muzyka Dmitrija Tiomkina ze słynną piosenką napisaną przez Neda Washingtona i wykonywaną przez Texa Rittera. Dodajmy do tego perfekcyjny montaż. Reżyser pokusił się o skorelowanie czasu filmowego z czasem rzeczywistym. Film trwa około osiemdziesięciu minut i w tym samym czasie rozgrywa się fikcyjna akcja W samo południe. Dzięki temu wprowadzony został nastrój stopniowo narastającego osamotnienia bohatera. Postępująca izolacja swój finał znajduje w pięknej i wymownej scenie, przedstawiającej Kane’a stojącego samotnie na opuszczonym przez wszystkich placu miasteczka. Szeryf niepewnie pociera rękoma o spodnie, a kamera unosi się w górę, co także nas stawia w bezpiecznej odległości. Kane jest naprawdę sam, opuszczony przez wszystkich. Warto nadmienić, że w W samo południe swoje pierwsze kroki stawiali wymieniona już wcześniej Grace Kelly (przyszła zdobywczyni Oscara za rolę w Dziewczynie z prowincji i księżna Monaco) oraz Lee Van Cleef znany przede wszystkim z późniejszej współpracy przy spaghetti westernach Sergio Leonego.

W samo południe nie da się pominąć bez względu na to, czy ktoś uważa się za fana westernów, czy też za kinomaniaka. To dzieło niezwykle ważne, stanowi wyraźną cezurę w historii gatunku, ale jest również – pomimo politycznego uwikłania – obrazem niezwykle pięknym. Dzisiaj ten polityczny kontekst nie jest już tak wyraźny, pozostała przede wszystkim postawa głównego bohatera, wiernego do końca zasadom. Ten koniec przyszedł wraz z zakończeniem dzieła. Miejsce po szeryfie zwolniło się i chociaż źródeł można szukać w tym filmie, to jednak rzecz dotyczy już innych historii. W samo południe jest wspaniałym zachodem tamtego świata.

 

REKLAMA