search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

BROŃ SIĘ, KINO! Historia i rola oręża w filmie

Jacek Lubiński

30 września 2020

REKLAMA

Smith & Wesson

Ręka Mela Gibsona w kadrze <em>Godziny zemsty<em> 1999

Smith & Wesson to amerykański producent broni palnej, z tradycją sięgającą połowy XIX wieku. Przez dziesięciolecia, jakie minęły od założenia spółki dwóch panów z Massachusetts, powstało pod tym szyldem całe multum rewolwerów o różnorakim kalibrze. Jednak tylko jeden z nich zdołał wejść na rynek z przytupem godnym gwiazdy – Model 29, kaliber 44 Magnum. Produkowany bezustannie od 1957 roku także w innych, różniących się długością lufy i materiałem wariantach, pistolet ten był odpowiedzią na eksperymenty niejakiego Elmera Keitha – ranchera z Idaho, który swoimi próbami podkręcenia klasycznej 44. chciał powołać do życia podręczną broń dla myśliwych. Traf chciał, że grupa docelowa okazała się ostatnią wśród zainteresowanych nowym cackiem zdolnym wystrzelić taką petardę. Zresztą początkowo nic nie zapowiadało większej popularności Modelu 29, który… cóż, trafił, ale tylko pod strzechy grupki entuzjastów.

Wszystko zmieniła druga seria tego modelu, która weszła do produkcji w 1961 i pozostała w niej aż do roku 1982. Chociaż i ona zapewne nie zawojowałaby świata, gdyby nie pewien przystojny blondyn, który w grudniu 1971 roku wycelował długaśną lufą swojego magnum wprost w kamerę (a w domyśle: w przestępcę), spokojnie mówiąc przy tym:

Wiem, o czym myślisz: „Strzelił sześć razy czy tylko pięć?”. Szczerze mówiąc, w tym całym podekscytowaniu sam straciłem rachubę. Ale zakładając, że to Magnum 44, najpotężniejszy pistolet na świecie, który może elegancko odstrzelić ci głowę, musisz sobie zadać pytanie: „Czy mam dziś szczęście?”. A więc, masz, śmieciu?

Clint Eastwood jako Brudny Harry 1971

Brudny Harry z Clintem Eastwoodem zarobił w kinach masę szmalu i przerodził się w całą serię filmów o nieustraszonym bohaterze, którego społeczeństwo wtedy bardzo potrzebowało. Z Clinta uczynił jeszcze większą gwiazdę, niż tą, którą był już wcześniej dzięki westernom. A z Modelu 29 sprawił idealny prezent na gwiazdkę każdemu, kto chciał być taki jak Eastwood. A ponieważ wszyscy chcieli być jak Eastwood, to widzowie bez zastanowienia przeszli z kin wprost do sklepów, gdzie w kolejnych miesiącach radośnie dołączyli do nich również mundurowi, których aktor w końcu reprezentował. No i myśliwi, którzy wybudzili się z letargu, nie chcąc zostawać w tyle tego wyścigu zbrojeniowego (w imię zasady: lepiej mieć niż nie mieć). Dość napisać, że Magnum 44 z miejsca stało się najpopularniejszą bronią lat 70., a sprzedawało się tak dobrze, że hurtownie miały bezustanny problem z zaopatrzeniem. Dosadnie przysłużyły się temu kolejne części brudnego cyklu, w którym Clint cały czas trzyma Model 29 u boku (wyjątkiem był finał Nagłego zderzenia, w którym nosi .44 Auto Mag, ale kto by się takimi detalami przejmował). Drugą zatytułowano nawet wprost jako Siła magnum, zatem trudno było o lepszą dźwignię handlu.

Żeby było śmieszniej, pistolet ten na kartach oryginalnego scenariusza Brudnego Harry’ego… nie występował. Był to wkład zatrudnionego do poprawek Johna Miliusa – jednego z enfant terrible Hollywood, a prywatnie wielkiego miłośnika broni, przez przyjaciół nazywanego Wikingiem. Jako jedna z tych osób, które „w tańcu się nie pierdolą”, Milius dosłownie wstrzymał prace nad skryptem, domagając się od studia Warnera własnego egzemplarza tego rewolweru. Reszta jest historią. Historią, która radośnie uczyniła z magnum pierwszą – i z uwagi na moc oraz wysoką skuteczność pistoletu najczęściej także jedyną – linię obrony osobistej, po jaką sięgali wszyscy mogący opanować silny odrzut pistoletu. W owym czasie była to bowiem de facto najpotężniejsza dostępna na rynku broń krótka (choć wcześniej istniało kilka eksperymentalnych kalibrów o większej mocy), dwukrotnie przewyższająca siłę dotychczasowego rekordzisty – 357 Magnum. A zatem chociaż raz film nie kłamał…

Magnum 44 po prawej kontra kilka innych pistoletów kadr z <em>Taksówkarza<em> 1976

Pomijając jednak modę na Clinta, który do Magnum 44 wrócił po latach w prześmiewczym Żółtodziobie, S&W Model 29 już wcześniej pojawił się na dużym ekranie – w Zbiegu z Alcatraz (z)biegał z nim nie mniejszy twardziel danej ery, Lee Marvin. Po nim za spust pociągali też: Robert De Niro w Taksówkarzu (także rzucając do kamery niezapomnianymi one-linerami), Andrew Robinson w Charle’em Varricku, Laurence Fishburne w Życzeniu śmierci 2, Nick Nolte w 48 godzinach i ich sequelu od Waltera Hilla (wykorzystał on później ten pistolet na planie Nienawiści – nie mylić z filmem o takim tytule z 1995, gdzie również się pojawia), Chuck Norris w Samotnym wilku McQuade i Porządnych facetach ubierających się na czarno, Judge Reinhold w drugiej i Eddie Murphy w trzeciej części Gliniarza z Beverly Hills, Arnold Schwarzenegger w Czerwonej gorączce, Ron Silver w Błękitnej stali, Chow Yun-Fat w Płatnym mordercy, Gary Busey w Firmie, Stuart Wilson w Zabójczej broni 3, Bruce Willis w Sin City i Mel Gibson w Godzinie zemsty. Ten lub inne modele, w które 29. z czasem wyewoluowała, dostrzec można jeszcze w Kuffs, Autostopowiczu, Nikicie, xXx, Dobermanie, Leonie zawodowcu (pukawka Stansfielda), cyklu Piła oraz serialach: Drużyna A, Fargo, Rodzina Soprano. Uff…

Wersję 629 z doczepionymi doń celownikami nosił też Snake w Ucieczce z Los Angeles, usilnie próbując być cool – jakby chciał zatrzeć wrażenie po fatalnej prasie, jaką stworzył niewyjaśniony do dziś incydent na planie Kruka (1994). To ten właśnie, feralnie załadowany, srebrny rekwizyt zabił Brandona Lee podczas zdjęć. Szczęśliwie to jedyna czarna karta w filmowej historii tego modelu, który poza tym kojarzy się dość optymistycznie. Wszak to z 629. u boku sypiał (i przemawiał do niej!) inspektor Sledge Hammer w prześmiewczej serii o takim tytule – innej chodzącej reklamie magnum, które zajmuje dla siebie całą czołówkę tej telewizyjnej quasi-parodii Harry’ego Callahana. Koniec końców bezwzględny policjant z San Francisco wpłynął też chwilowo na przyzwyczajenia Jamesa Bonda, który w finale Żyj i pozwól umrzeć paraduje w gustownym, czarnym golfie i z pokaźną kaburą. Wcielający się w niego Roger Moore nie był chyba zbyt zadowolony z tego rozwiązania, bo po oddaniu standardowych sześciu strzałów swój nowy pistolet po prostu… wyrzuca. Och, James…

Bond jak Brudny Harry w <em>Żyj i pozwól umrzeć<em> 1973

Smith & Wesson przez dekady radośnie kontynuowało sprzedaż swojego cacuszka w kolejnych odsłonach, które nierzadko były limitowanymi seriami o wyróżniających się funkcjach bądź specjalnym zdobieniu. Żadna z nich nie powtórzyła jednakże sukcesu oryginalnego Modelu 29, który z czasem stracił swój tytuł na rzecz jeszcze potężniejszych kalibrów (454 Casull i 50 Action Express), a pod koniec lat 90. stał się ofiarą cięć budżetowych spółki. Legendarna sława pozwoliła mu jednak przetrwać i producenci co jakiś czas wznawiają go w okolicznościowych, rocznicowych konfiguracjach (50-lecie w 2006, klasyczna linia rewolwerów z 2007).

I trudno im się dziwić. W końcu ikoniczna pukawka lat 70., wybrana na drugą najlepszą broń filmową wszech czasów (zaraz po mieczu świetlnym) oraz jedyny pistolet, który dostał się do pierwszej piątki ekskluzywnej branżowej listy najlepszej broni palnej w historii, to sprawa, nad którą nie trzeba się specjalnie zastanawiać w kontekście szczęścia. W kinie wyraźnie sprzyjało ono magnum, pozwalając dodać mu własną cegiełkę do relacji pomiędzy ekranową fikcją a bezlitosną rzeczywistością.

Strzelba „pompka”

Brad Pitt w <em>Zabić jak to łatwo powiedzieć<em> 2012

Czyli pump-action shotgun aka najlepszy przyjaciel każdego mężczyzny/kobiety i podstawowa broń każdego filmu sensacyjnego/akcji. Do tej kategorii uzbrojenia zaliczamy wszystkie strzelby (oraz, w mniejszym stopniu, karabiny i granatniki) przeładowywane za pomocą przesunięcia mechanizmu umieszczonego w przedniej części broni (stąd nie do końca trafiona językowo „pompka”). Jest to najszybszy z ręcznych sposobów przeładowania, którego efektowność polega na tym, że w tym czasie nie zdejmujemy palca ze spustu ani też ręki z mechanizmu, którym tak czy siak podtrzymujemy lufę. Wynalezienie tego systemu przypisuje się Brytyjczykowi Alexandrowi Bainowi, lecz na dobre rozwinięty został w Ameryce, gdzie pod koniec XIX wieku tego typu strzelby po raz pierwszy zaprezentowali, niezależnie od siebie, Spencer i Burgess (ten ostatni nawet składaną!). Niestety historia oraz konkurencja nie były dla nich łaskawe i dziś ich sprzęt jest praktycznie zapomnianą muzealną relikwią.

Monica Bellucci ze swoim przyjacielem w <em>Dobermanie<em> 1997

Natomiast w ekranowej akcji regularnie obserwujemy XX-wieczne wynalazki, których w kinie oraz kulturze narosło tyle, że stanowią naturalny element filmowego krajobrazu, równie codzienny co, dajmy na to, kosiarki lub noże. Z tej zabójczej flory wyodrębnia się cztery główne rodzaje, bez których sporo fabuł nie wypaliłoby jak trzeba:

  • Remington – dziecko Eliphaleta Remingtona, czyli największego i najstarszego jankeskiego wytwórcy broni, którego marka po blisko 205 latach od założenia nadal dobrze prosperuje. Jego najpopularniejszym modelem jest 870, który z 11 milionami egzemplarzy utrzymuje rekord najlepiej sprzedającej się strzelby pump action w historii Stanów Zjednoczonych. Bright, Detroit, Elizjum, Szklana pułapka 5, Księga ocalenia, Miasto złodziei, Bogowie ulicy, prolog Mrocznego Rycerza – to tylko garstka filmów, w jakich występuje.
  • Winchester (do którego jeszcze wrócimy) – ulubieniec kowboi i stróży prawa, serca których kupił model 1901 (widziany w filmach: Zawodowcy, Jumanji, Ghost Rider, Mumia powraca, Rango, Sędzia z Teksasu…). Jego produkcja została przerwana w 1920 i oryginały są niezwykle trudne do zdobycia, więc filmowcy zaopatrują się w reprodukcje u chińskiego Norinco lub włoskiego Uberti.
  • Mossberg 500 – po raz pierwszy zaprezentowany w 1960 roku przez firmę Oscara Fredericka Mossberga, jest ponoć jedyną strzelbą tego typu, która przeszła rygorystyczne testy amerykańskiej armii. Weszła do podstawowego wyposażenia policji, również polskiej. Bardzo popularna także wśród cywili, niejako wyparła nadal używaną…
  • Ithaca 37 – najdłużej, bo od 1937 roku, nieprzerwanie produkowany shotgun w Ameryce, zaprojektowany przez Johna Browninga. Często używany w filmach z epoki jako zamiennik dla starszych, coraz słabiej dostępnych modeli Remingtona, konkretnie numeru 31 i 17, na którego projekcie został oparty. Zyskał uznanie wśród osób leworęcznych, gdyż jako jedyny wyrzuca łuski z dołu, nie na bok, jak w przypadku większości broni palnej w ogóle. Na wypadek bliskich spotkań nosi ją Hicks w sequelu Obcego, widać ją także w Swobodnym jeźdźcu, Nieugiętym Luke’u, Coś czy Cop Land.
Różne oblicza shotgunów w Terminatorze 2 (powiększ obrazek).

Każdy z tych producentów ma po kilkanaście różnych modeli tej broni oraz ich wariantów (w przypadku Remingtona liczba ta idzie w setki), no i kopii oczywiście. Wszystkie one są proste w obsłudze oraz w miarę łatwe w utrzymaniu i czyszczeniu. Większość jest również dość wytrzymała i ma podobną pojemność, jak i moc rażenia. Dostępne w tych samych kalibrach (z reguły można je zapełnić jednakową amunicją), a nawet kolorach. Co więcej, każda wykorzystywana jest w równym stopniu przez wszystkie grupy docelowe – od policji po kółka strzeleckie i zdesperowanych bankrutów gotowych obrobić lokalny bank. Zatem nie dziwne, iż dość równomiernie rozeszły się po całym świecie, nierzadko dzieląc ze sobą ekran czy nawet kadr. Ale jak je od siebie odróżnić?

Cóż, pomijając klasycznego, mocno opartego na drewnie Winchestera oraz Ithacę, która dzięki innemu układowi mechanizmu jeszcze się jakoś wyróżnia z tłumu, to względem pozostałych trudno jakkolwiek zagłębiać się w wyliczankę pomniejszych detali w rodzaju długości kolby czy poziomu zabezpieczeń, jakich i tak nie widać w filmie, zwłaszcza w ruchu. Najlepiej będzie zatem odnieść się do konkretnych przykładów.

Javier Bardem w <em>To nie jest kraj dla starych ludzi<em> 2007

I tak też Llewelyn Moss w To nie jest kraj dla starych ludzi robi sobie tak zwany obrzyn z Winchestera 1897 (pierwszy shotgun, który odniósł komercyjny sukces i nawet trafił na front I wojny światowej, zmuszając Niemców do otwartego protestu przeciwko jego użyciu w okopach), podczas gdy jego nemezis, Chigurh, używa Remingtona 11-87 z potężnym tłumikiem (swoją drogą, jak sam numer wskazuje, niedostępnego w okresie akcji filmu). Jeszcze lepszą ilustracją jest Terminator 2 – na jego plakacie oraz w fabule Arnold Schwarzenegger używa modelu Winchester 1901, kozacko przeładowując go za pomocą młynków; natomiast Linda Hamilton w finale tegoż korzysta już z policyjnego Remingtona 870. W międzyczasie na pustyni Enrique wita ich swoim Mossbergiem 590.

Ta ostatnia spluwa – widziana jeszcze choćby w takich filmach jak: Noc oczyszczenia, ostatni Shaft, Max Payne, Szybcy i wściekli, S.W.A.T. Jednostka Specjalna, Armageddon, Mortal Kombat, Speed, Dzieci triady oraz w finale Gorączki, gdzie Al Pacino wyrywa ją z rąk jakiegoś krawężnika i w Predatorze 2, jako futurystyczna odmiana „Bullpup” – doczekała się później nie lada promocji, jakiej konkurencja zazdrościć może do dziś. Jej krótsza wariacja, Compact Cruiser, miała bowiem szczęście trafić do rąk Moniki Bellucci, która… oblizuje jego lufę we francuskim Dobermanie, rozsławiając zarówno broń, jak i sam film. Z kolei za swoistą antyreklamę można uznać pierwszych X-Menów, w których już na samym początku Wolverine jednym szybkim ruchem przepoławia Winchestera 1200. Bywa i tak…

Arnold Schwarzenegger jako T 800 w <em>Terminatorze<em> 1984

Niejako w opozycji i uzupełnieniu do powyższych shotgunów trzeba pokrótce wspomnieć o specyficznym i rozpoznawalnym włoskim modelu Franchi SPAS-12. „Special Purpose Automatic Shotgun” (strzelba automatyczna do zadań specjalnych) powstał z przeznaczeniem wojskowo-policyjnym i produkowany był w latach 1979–2000. Charakteryzuje się nieco potężniejszą budową, która jest odporna na uszkodzenia i trudne warunki zewnętrzne oraz ostrym wykończeniem i rozkładaną metalową kolbą z dodatkowym hakiem na ramię, dającym możliwość strzelania jedną ręką (przynajmniej w teorii, bo w praktyce nie jest to polecane). W akcji pozostają one na szczycie broni, podkreślając jej złowrogi wygląd…

To właśnie narzędzie spustoszenia Rutgera Hauera w Autostopowiczu, a także m.in. Arnolda Schwarzeneggera w pierwszym Terminatorze i Kevina Costnera w 3000 mil do Graceland. Często pokazywana w filmach jako policyjne wyposażenie (co jest mało zgodne z prawdą, gdyż mundurowi byli jej raczej nieprzychylni), giwera ta nie doczekała się podobnie imponującej reprezentacji. Ale być może właśnie dlatego zwraca na siebie uwagę w Parku Jurajskim (broń Muldoona) i futurystycznym Hardware. Cieszyła także oko w: sequelach Gliniarza z Beverly Hills i Byle do jutra, Zabójczej perfekcji, Matriksie, Przekręcie („jebane działo przeciwlotnicze”) oraz pojedynczych scenach Ja, robot.

Jej krótki żywot spowodowany był głównie biurokracją rynku amerykańskiego, na którym zaistnieć musiała jako „Sporting Purpose Automatic Shotgun” (strzelba automatyczna do zadań sportowych), aby ominąć prawa, które normalnie zakwalifikowałyby ją jako broń nielegalną. Nie pomogło to na długo, bo w 1994 roku wprowadzono nowe przepisy, na mocy których SPAS 12 zaliczono do strzelb szturmowych i zakazano importu nowych egzemplarzy do USA. Był to duży cios dla producenta, ponieważ Ameryka stanowiła główny rynek zbytu. W 2000 roku strzelba oficjalnie dokonała więc żywota. Jej następca, SPAS-15, doczekał się podobnego losu, jednocześnie prawie w ogóle nie zaznaczając swojej obecności w kinie.

C Thomas Howell w <em>Autostopowiczu<em> 1986

Niemniej X muza bez popularnych shotgunów praktycznie nie miałaby prawa bytu – przynajmniej w swojej czysto rozrywkowej wersji, bo wiadomo, że taki Bergman w ogóle z nich nie korzystał (a mógł). Pomimo kilku tytułów jawnie hołdujących samemu wynalazkowi (Włóczęga ze strzelbą aka Hobo with a Shotgun, Shotgun Stories, kilka różnych Shotgunów jako takich), strzelby tego typu nigdy nie były specjalnie gloryfikowane przez filmowców. Traktowane bardziej na zasadzie oczywistego niezbędnika do obrony (nawet Kevin sam w domu ma swoją własną, stylizowaną na shotguna wiatrówkę) i stałego towarzysza różnych form przemocy, „pompki” zdołały się jednakże zapisać w historii kina. Wszystko za sprawą jednego, prostego i dość błahego, ale dosadnego tricku, jakim jest z miejsca przyciągający uwagę i wywołujący dreszcze… dźwięk przeładowania. Czasem tyle wystarczy.

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA