BROŃ SIĘ, KINO! Historia i rola oręża w filmie
P08 Parabellum
Czyli tak zwany Luger. Klasyczna broń Cesarstwa Niemieckiego, produkowana w latach 1900-1942. Swą oficjalną nazwę wzięła od łacińskiego powiedzenia „si vis pacem, para bellum”, któremu niedawno hołdował John Wick 3. Potoczna wywodzi się natomiast od nazwiska austriackiego konstruktora Georga Johanna von Lugera. Zaprojektował on swój pistolecik na bazie istniejących już modeli, jednakże w porównaniu z nimi znacząco go „odchudził”, co zaowocowało jedną z najbardziej poręcznych broni krótkich swoich czasów (pewnym novum było umieszczenie magazynka bezpośrednio w rękojeści oraz, w zależności od modelu, możliwość doczepienia do niej bębenka o pojemności aż 32 naboi). Niewolną od wad, bo luger był m.in. bardzo podatny na zanieczyszczenia, wypadki i często odmawiał posłuszeństwa (o czym przekonał się Amon Goeth, który w Liście Schindlera nie może wykonać egzekucji). Ale za to posiadającą niezaprzeczalny charakter kryjący się w jej unikalnym wyglądzie, jaki zdecydowanie przysłużył się ogólnej popularności. Ta poniekąd dojrzewała wraz z rozwojem kina, mimo iż zdołał się on wypromować sam jeszcze przed wojną, dzięki wydajnemu eksportowi stając się przepisowym wyposażeniem także innych niż niemiecka armii (dlatego też na dużym ekranie używa go na przykład grający włoskiego oficera Nicolas Cage w Czasie zabijania).
Oczywiście prawdziwą sławę, zwłaszcza wśród alianckich żołnierzy, pistolet zyskał na froncie II wojny światowej (choć z sukcesem używany był również w trakcie pierwszej, a ogółem także w kilkunastu innych konfliktach, wliczając w to nawet… wojnę w Wietnamie). Trafił tam w różnych odmianach, nierzadko wręcz ekskluzywnych, na które chętnie „polowano” lub odkupywano za grube pieniądze z drugiej ręki bądź na czarnym rynku – co możemy zobaczyć chociażby w serialu Kompania Braci, gdzie zdobycie lugera jest jednym z powracających motywów. Do najrzadszych odmian tej broni zalicza się tą wyprodukowaną na potrzeby Luftwaffe, noszoną przez nie mniej elitarne grono spadochroniarzy i do dziś stanowiącą prawdziwą gratkę dla kolekcjonerów. Swoją własną, pozłacaną i ręcznie zdobioną sztukę posiadał też Hermann Göring (oraz Dorian Gray z Ligi niezwykłych dżentelmenów). Ta fascynacja prowadziła do tego, że Niemcy często zastawiali pułapki z wykorzystaniem lugerów bądź ich imitacji. Jak nietrudno się domyślić, tych ostatnich narosło przez lata kilka na całym świecie – jak chociażby japońskie Nambu Typ 14 czy amerykański… Ruger.
Rzecz jasna X muza dodatkowo wypromowała lugera za pomocą filmów stricte wojennych lub jakkolwiek do wojny się odnoszących, podtrzymując powstały w okopach mit o broni idealnej oraz stereotyp niemieckiego oficera z taką właśnie bronią w ręku, chociaż wielu z nich używało wizualnie odrobinę zbliżonego przez podobnie krótką lufę Walthera P 38 (przy czym warto zauważyć, iż poszczególne modele lugerów posiadały też lufę podłużną). Kino jednakże sprawiło, iż taki wizerunek stał się jedynym słusznym. Czemu w sumie trudno się dziwić, gdyż, co by o Niemcach nie pisać, to mundury mieli pięknie skrojone, a te z kolei doskonale uzupełniały się z iście paradnym, jakże ozdobnym lugerem w ręku – zwłaszcza gdy na głowie spoczywała też czapka z czaszką i piszczelami. Taki zestaw składał się na perfekcyjny obraz diabła w ludzkiej skórze, działający na widza niezależnie od kraju. Major Von Hapen z Tylko dla Orłów, major Dieter Hellstrom z Bękartów wojny i „nasz poczciwy” Hermann Brunner ze Stawki większej niż życie to trzy takie klasyczne przykłady wspaniale wyglądających zwyroli, których kochamy nienawidzić, a którzy bez lugera byliby nie tylko jak bez ręki, ale nawet bez jajec.
Naturalnie nie są oni jedynymi, gdyż lugery występują w filmie praktycznie od początku istnienia obu tych rzeczy. Jednym z pierwszych ruchomych obrazów, gdzie pistolet ten wydatnie zaznacza swoją obecność, jest niema propaganda The Heart of Humanity z 1918 roku – z kolei jednym z ostatnich świeżutki Diabeł wcielony z Tomem Hollandem i Robertem Pattinsonem. Pewnym standardem parabellum stało się w latach 50. i 60., kiedy to nastąpił wysyp klasycznego kina wojennego (Kanał, Pokolenie, Młode lwy, Wielka ucieczka, Działa Nawarony, Najdłuższy dzień), ale i w kolejnych latach/gatunkach miał się dobrze. Rififi, Blues Brothers, Taksówkarz, przygody Indiany Jonesa (to nim Indy został postrzelony), Wichry namiętności, King Kong (2005), X-Men: Pierwsza klasa, Wonder Woman i nawet Hanna, gdzie znalazł się w rękach nieletniej Saoirse Ronan – lista filmowych lugerów właściwie nie ma końca.
Podobne wpisy
To samo zresztą na małym ekranie, gdzie dojrzeć można go w Doktorze Who, szpiegowskich The Man from U.N.C.L.E. i Mission: Impossible, Columbo, Rodzinie Soprano, cyklu CSI, Z archiwum X, Peaky Blinders oraz w Zagubionych. Z ciekawszych użyć tej broni należy wymienić też czołówki 007 – Szpieg, który mnie kochał oraz GoldenEye, gdzie luger paraduje pośród zgliszcz komunizmu. W samej serii pistoletu używa Topol w Tylko dla twoich oczu. Także przyszły (teraźniejszy, a wkrótce i przeszły) Bond, Daniel Craig, paradował z lugerem w Przekładańcu. Ze zmodyfikowanych pod swoje potrzeby modeli korzystali również Johann Schmidt w Captain America: Pierwsze starcie i bohater wiele mówiącego tytułu Guns (1990). A Egon Olsen posiadał nawet wersję… na wodę.
Wielkim miłośnikiem lugera był w końcu jeden z najbardziej niesfornych reżyserów Hollywood – Samuel Fuller, który swoim wojennym souvenirem lubił strzelać na planie zamiast krzyczeć „akcja!”. Od której by jednak strony na lugera nie spojrzeć, stanowi on ewidentny przykład przebrzmiałej i zarazem przereklamowanej broni, jaką kino mimowolnie pomogło wynieść na piedestał, również ten kulturowy. I utrwalić jako pewien niepodważalny symbol zła wcielonego – a przynajmniej jako jego kluczowe narzędzie mordu i zniszczenia.
Pistolet maszynowy Thompson
Jedna z najbardziej rozpoznawalnych giwer w historii ludzkości i wielkiego ekranu, nazywana pociesznie „Tommy Gun” (choć doczekała się też innych przydomków, jak Chicago Typewriter, Chicago Piano, Drum Gun czy Street Sweeper). Prasa okrzyknęła ją mianem „broni, która sprawiła, że lata 20. zaryczały”, ale w podobnych stwierdzeniach była sama przesada. Niemniej pierwszy w dziejach pistolet, który oficjalnie sklasyfikowano jako maszynowy, wyraźnie odcisnął swoje piętno na XX wieku, a co za tym idzie również na kulturze. Skonstruowany przez oficera Johna T. Thompsona w trakcie I wojny światowej, na której front nie zdążył jednak trafić, i produkowany przez jego firmę Auto-Ordnance w latach 1921–1944 Anihilator (taką nazwę otrzymał prototyp) był prawdziwą gwiazdą w czasach amerykańskiej prohibicji. Rozsławiły go zwłaszcza gazety, dla których młynem na wodę okazało się jedno kluczowe wydarzenie – Masakra w dniu świętego Walentego z 1929 roku (sfilmowana w cztery dekady później przez Rogera Cormana), kiedy to ludzie Ala Capone do wymordowania konkurencji użyli dwóch egzemplarzy Thompsona, do dzisiaj zresztą zachowanych (można je obejrzeć w jednostce szeryfa Hrabstwa Berrien, stan Michigan).
Incydent ten w prostej linii doprowadził do uchwalenia ogólnokrajowych regulacji i pierwszego powszechnego ograniczenia dostępu do broni palnej w Ameryce. Lecz nie powstrzymał popytu na Tommy’ego, w który zaczęli zaopatrywać się dosłownie wszyscy – od pozostałych przy życiu gangsterów, przez siły porządkowe, a skończywszy na FBI, które używało tej broni aż do roku 1976 (potem niemal wszystkie egzemplarze posiadane bądź przechwycone przez Biuro zniszczono). Korzystała z niego IRA w swych najlepszych latach, a także polska policja i służby graniczne, dzięki którym Tommy Gun trafił potem do rąk powstańców. Łącznie wyprodukowano blisko dwa miliony sztuk tej broni w różnych wariantach i odmianach, do których dochodzą jeszcze liczne imitacje (Spitfire Carbine, Ingram Model 6, Commando Mark III). Różnią się one detalami, wizualnie pozostając takie same, czyli niezwykle drapieżne i atrakcyjne.
Podobne wpisy
M1921 to ten najbardziej klasyczny „Tomek”, a więc z drewnianymi elementami, charakterystyczną rączką przy lufie oraz bębnowym magazynkiem, który skopiowali potem Rosjanie na potrzeby swojego pistoletu maszynowego PPSz, czyli „pepeszy” (nie przeszkadza to jednak Jerzemu Stuhrowi w komedii Deja Vu korzystać właśnie z amerykańskiego importu, mimo iż przebywa na wygnaniu w Odessie). Pozbawiony tych wszystkich dodatków był M1928A1, a więc ten, który poleciał na pola II wojny światowej (używa go m.in. kapitan Speirs w Kompanii Braci i Tom Hanks w Szeregowcu Ryanie), także do Brytyjczyków i innych sił alianckich. Tak szerokie pole popytu spowodowane było nie tylko wspomnianą już atrakcyjnością, która nadal sprawia, że Tommy’ego chce się powiesić nad kominkiem choćby dla samej ozdoby (acz jest to droga przyjemność, bo oryginalny i sprawny model z 1928 kosztuje obecnie od 25 do 45 tysięcy dolarów), ale też kilka innych czynników.
Choć w trakcie premiery był to sprzęt dość wartościowy, bo ze względu na wysokiej jakości drewno użyte przy produkcji i wykończenia trzeba było za niego zapłacić około 200 dolarów (kilka tysięcy w dzisiejszych pieniądzach), to jednocześnie lekki, łatwy w obsłudze i rozkładaniu na części, których posiada niewiele. Łatwo go było zatem transportować i ukrywać. No i był w pełni samoczynny oraz diablo skuteczny przy bliskich porachunkach – zwłaszcza takich na wielu uczestników zabawy. Kolejnym plusem była też jego odporność na różnorakie zjawiska pogodowe w porównaniu z ofertami konkurencji. Niemniej Thompson wymagał regularnego czyszczenia, a wymiana magazynków prowadziła do częstych zacięć. Narzekano również na dużą wagę bębnów oraz ich głośność w transporcie, a samemu pistoletowi wojsko zarzucało kiepską celność na dalszy dystans. Wszystko to sprawiło, że pomimo częstej obecności Thompsona w kinie jako takim szybko i trwale zapisał się w pamięci widzów jako nieodłączny element filmów gangsterskich, głównie z lat 30. i 40., z którymi nadal jest nierozerwalnie kojarzony.
Mały Cezar, oryginalny Człowiek z blizną, Dawno temu w Ameryce, Bonnie i Clyde (oraz jego uzupełnienie w postaci Netflixowego The Highwaymen), Krwawa mamuśka, Machine-Gun Kelly (1958), Nietykalni, Wrogowie publiczni, Ostatni sprawiedliwy, Gangster z 2012, nieco bardziej współczesne Tak to się robi w Chicago…, segment fałszywego filmu Aniołowie o brudnych duszach z Kevina samego w domu, a nawet stylizowana scena w Star Trek: Pierwszy kontakt stanowią w tym przypadku obowiązkowe seanse. Choć lista ta rozszerza się też na inne gatunki osadzone w danej epoce, żeby wymienić tylko: adaptacje komiksowego Dicka Tracy i Cienia, Bracie, gdzie jesteś?, Indianę Jonesa i Świątynię Zagłady oraz Królestwo Kryształowej Czaszki, Mumię: Grobowiec cesarza smoka czy King Konga z 2005 roku. Trudno zapomnieć też Jima Carreya, który w Masce w kilka sekund składa sobie w pełni sprawnego Tommy’ego z… balona.
Prawdziwymi popisówkami możliwości Tomcia Karabinka jest przy tym niezapomniana egzekucja drogowa z pierwszej części Ojca chrzestnego, a w dalszej kolejności retro nostalgia o tytule Droga do zatracenia (ponownie Hanks) oraz Ścieżka strachu – jeszcze jedna, obok Ostatniego sprawiedliwego, gangsterska wariacja na temat Straży przybocznej. Odpowiedzialni za nią bracia Coen pozwolili odegrać Albertowi Finneyowi prawdziwy koncert na jeden spust, przy okazji jako żywo uwypuklając największą bolączkę w przedstawieniu Tommy Guna na ekranie – niekończącą się amunicję. Wbrew pozorom jest to broń przeznaczona do krótkich serii, w zwykłym magazynku bowiem mieści się od 18 do 30 nabojów, a w bębnowym 50 lub 100. Wypluwanie z nich niemal nieprzerwanie amunicji w takim tempie, jak przedstawiono to choćby w rzeczonym dziele, skończyłoby się zatem po kilkunastu sekundach i bez uzupełnień bohater zostałby całkowicie bezbronny. C’est la vie!
John Thompson zmarł jeszcze przed końcem ery swojego dzieła. Nie stworzył wspaniałej arii, nie napisał książki i nie namalował pięknego obrazu, lecz z pewnością dostarczył światu sporo niezapomnianych przeżyć i zmienił bieg historii oraz dał X muzie niemałą pożywkę na lata. Kino sprawiło, że Tommy Gun przeżył nie tylko swojego stwórcę, ale także przekroczył wszelkie oczekiwania, pozwalając podtrzymać pewien mit współtworzony przez popkulturę.
Trudno dziś wyobrazić sobie wszak wizerunek żołnierza bez pistoletu maszynowego, a tym bardziej gangstera pozbawionego towarzystwa Tommy Guna. Taki obrazek byłby niekompletny z samej zasady, wręcz niewybaczalny i zwyczajnie fałszywy. I to nie tylko dlatego, że zostaliśmy do niego przyzwyczajeni przez filmy – tradycyjnie wyolbrzymiające rzeczywistość, w której Thompsona używano dość oszczędnie (preferowano krótkolufowe strzelby i rewolwery, gdyż można je było ukryć pod płaszczem, na bliski dystans oferowały potężną siłę ognia i spory rozrzut oraz nigdy się nie zacinały). Jako reprezentant nowego gatunku był pierwszą bronią zdolną do ciągłej, bezwarunkowej erupcji przemocy, co zrobiło z niego nieodłączny symbol bezprawia danej ery, jednocześnie będąc jej zapowiedzią i gloryfikacją. Nadal produkowany dla cywili w wersji półautomatycznej – 1927A1, które od roku 1999 powstaje pod szyldem Kahr Arms – swój status utrzymuje, nawet jeśli tylko na zasadzie skojarzenia z fikcją i hasełkami w stylu „kiedyś to było…”.