Ave HBO! Ave Ameryka! Deadwood, The Wire i Soprano wielką trylogią Ameryki
Autorem artykułu jest Tomasz Ciesiółka.
UWAGA! SPOILERY!
To, iż seriale przestały być medium dla kobiet z przedmieścia, wiedzą już chyba nawet najzagorzalsi malkontenci. Mimo tego, że żyjemy w dobie Waltera White’a, Franka Underwooda, zombie i smoków, to uważam, iż telewizja jest obecnie w okresie, w jakim kino popularne było w latach 80., czyli świetne, klimatyczne produkcje okraszone jednak sporą dawką kiczu, przesady, nie mówiąc już o przeciąganiu “życia” niektórych tytułów w sztuczny sposób. Są to seriale często gloryfikujące do granic możliwości protagonistów i opierające swoją fabułę właśnie na nich. Jednocześnie są one hołdem dla kina, jego pierwotnej organicznej formy, starając się być młodszym bratem X muzy. Seriale te są znakomicie napisane i zagrane, lecz jednak moim zdaniem telewizja swoje najlepsze owoce zaserwowała nam na początku XXI wieku, za sprawą trzech produkcji: Deadwood, The Wire i Sopranos.
Owa notka nie będzie suchym przekazem faktów na temat wyżej wymienionych produkcji, ale próbą ukazania, że te trzy seriale HBO są tak naprawdę wielką trylogią dotyczącą Ameryki: jej początkach (Deadwood), stanie obecnym (The Wire) oraz niedalekiej przyszłości, gdzie wszystkie standardy moralne upadną poza rodziną i… katolicyzmem (Sopranos). Postaram się pokazać też sposób, w jaki każdy z tych wielkich dramatów poradził sobie z wydarzeniami 11 września.
Deadwood był emitowany w latach 2004-2006. Serial stworzony przez Davida Milcha (zauważcie, że każdy z twórców omawianych tu seriali nosi te same imię – szczerze mówiąc to był pierwszy fakt, który popchnął mnie do szukania powiązań między produkcjami) opowiada o tytułowym historycznym miasteczku, które zasłynęło z powodu złóż złota, które przyciągały żądnych przygód poszukiwaczy, a także znane postacie historyczne (Dziki Bill Hicock, Wyatt Earp, Calamity Jane). Serial opowiada o budowie społeczeństwa i każdego aspektu z nim związanego. Możemy zaobserwować przebieg zmian od małej osady do całkiem nieźle prosperującego miasteczka.
Jednym z największych błędów, jakie można popełnić podczas dyskusji o Deadwood, jest przypisanie mu wyświechtanej łatki gatunkowej – westernu. Owszem akcja serialu toczy się na Dzikim Zachodzie. Mamy szeryfa, konie, i inne niezbędne elementy westernu, jednak serial opowiada o czymś innym. Produkcja Davida Milcha to przypowieść o tym, jak różne sprzeczne elementy zaczynają się łączyć, aby uzyskać idee społeczeństwa. Jest to słodko-gorzka opowieść o śmierci Dzikiego Zachodu i początku wspólnoty. Pierwszy sezon to tak naprawdę obalanie po kolei wszystkich cech gatunkowych kina Dzikiego Zachodu. Następne dwa sezony, z kolei skręcają ostro w stronę rozważań na temat humanizmu, i ceny, jaką człowiek musi poświęcić, aby żyć w zgodzie z innymi. O tym, jak jednostka pomału umiera, a zostaje zastąpiona przez grupę. Więc jeżeli jakiś twórca westernowy odbija się w produkcji HBO, to nieśmiało bym wskazał Sergio Leone. Twórca dolarowej trylogii też miał upodobanie do pokazywania zmierzchu światku westernowego. Myślę też, że częściowo arcydzieło Clinta Eastwooda, czyli Bez przebaczenia, znajduje w pewnych elementach (np. łamanie stereotypów westernowych) wspólny język z Deadwood.
Historia skupia się ogólnie na szerokim społeczeństwie Deadwood. Akcja orbituje głównie wokół trójki głównych bohaterów: Al Swearengen (mistrzowsko grany przez Iana Mc Shane’a) jest właścicielem lokalnego Gem Saloon, który oferuje klientom alkohol i rozrywki cielesne. Swearengen, mimo iż klnie jak szewc, pije na umór i bije swoje podopieczne, to jest też opoką Deadwood oraz pełni rolę patrona miasta, do którego każdy zawsze może przyjść i mimo “zgnojenia” zawsze otrzyma pomoc. Drugą ważną postacią jest Szeryf Seth Bullock, na początku zakochany w ideałach i myślący, iż w miasteczku może zapanować prawo. Z biegiem czasu jednak rozumie, że to jest niemożliwe, a do tego zdaje sobie stopniowo sprawę z ceny, jaką musi zapłacić społeczeństwo, a także on sam, aby utrzymać względny spokój. Trzecią główną postacią jest Alma Garret, wdowa, która posiada działkę pełną złóż złota. Alma jest z kolei zaprzeczeniem stereotypu kobiety, jaką znamy z westernów. Nie czeka za swoim wybawcą, (choć w pierwszym sezonie użyto niezwykle subtelnego wizualnego środka, który pokazuje Almę siedzącą w hotelu, gdzie wygląda przez okno i obserwuje wydarzenia dziejące się w Deadwood) nie jest bierna, sama stoi za wieloma inicjatywami, które zachodzą w obozie (między innymi zakłada bank). Na początku serialu: słaba, uzależniona od męża i laudanum kobieta przeradza się w jeden z filarów obozu. Dlatego kreacji Molly Parker jest bliżej do westernów Leone (Pewnego razu na Dzikim Zachodzie) niż do klasycznych westernów z Johnem Waynem.
Trójka wyżej wymienionych postaci stanowi pewien “błędny trójkąt” serialu. Jeżeli pierwszy raz oglądacie Deadwood, to po kliku odcinkach zapewne myślicie sobie, iż główną osią serialu będą wątki: Bullock vs Swearengen oraz Bullock kocha Garret. Jasne, obydwa wątki występują, lecz kumulują sie i rozwiązują już na początku….. 2. sezonu. Seth oraz Al walczą na pięści przed całym Deadwood, a wątek miłosny zostaje “przytępiony” poprzez pojawienie się Marthy Bullock, która jest żoną zmarłego brata Setha, a Bullock zgadza się nią zaopiekować.
W dalszej części serialu Seth i Al zostaną niejako sojusznikami oraz połączą siły przeciwko wspólnemu wrogowi, George’owi Hearstowi (ojciec magnata prasowego Williama Randolpha Hearst’a, który posłuży jako główna inspiracja dla Orsona Wellesa przy tworzeniu Obywatela Kane’a). Natomiast Alma, która zajdzie w ciążę z szeryfem, będzie musiała chronić dobro wspólnoty Deadwood i wyjść za mąż za swojego pracownika Whitneya Ellswrtoh’a. Mimo iż Seth i Alma nadal się kochają, to muszą “przesunąć” swoje uczucie na dalszy plan.
Tu dochodzimy do jednego z głównych motywów Deadwood, czyli cena, jaką jednostka musi ponieść, aby utrzymać raczkujące społeczeństwo w ryzach. Bullock chcąc nie chcąc musi podać rękę Swearengenowi i przymknąć oko na jego wybryki tylko dlatego, bo wie, że go potrzebuje do zwalczenia większego zła. To i wątek z Almą jest tylko dwoma przykładami. Dalsze postacie drugoplanowe też muszą czasem przymknąć oczy. Na przykład Cy Tolliver, właściciel konkurującego z Alem burdelu. Kiedy geolog Hearst’a, Francis Wolcott, dokonuje brutalnego morderstwa na trzech prostytutkach i niszczy interes podopiecznej, a także ukochanej Tollivera – Joannie Stubbs, Cy wbrew swojej woli, lecz jednocześnie świadomy politycznych koneksji Wolcott’a, pomaga mu zatrzeć ślady morderstwa.
Deadwood opowiada o początkach Ameryki. Opowiada o tym, jak buduje się społeczeństwo pomimo licznych niepowodzeń. Lecz opowiada o tym w sposób iście szekspirowski. Już do legendy przeszły wulgarne, ale zarazem poetyckie dialogi i monologi, jakimi posługują się postacie. Czasem serial nawet zmienia się w teatr, a my mamy wrażenie, że oglądamy sztukę. Produkcja stosuje ujęcia, w których kadrowanie przypomina scenę teatralną. Postacie też często wygłaszają monologi. Przemawiają do: zwierząt, do swoich odbić w kałuży lub też do głowy martwego Indianina. Ale swoją pełną poetyckość ukazuje w tym, iż opowiadając historię o tworzeniu się społeczeństwa, dotyka każdego jej aspektu: od roli prawa, poprzez ekonomię, aż po człowieczeństwo i istnienie Boga. Niesamowity jest sposób, w jaki Milch w 36 odcinkach poruszył wszystkie niezbędne dla konceptu tematy, i jak sprawnie mierzy się z filozoficznymi, socjologicznymi oraz egzystencjalnymi dyskursami, jednocześnie wtłaczając ducha wielkich pisarzy amerykańskich do brudnego i dzikiego Zachodu.
Bo Deadwood jest brudne. Miasto jest pełne oszustów, alfonsów, dziwek, morderców, gwałcicieli, pijaków. Przez cały serial uświadczymy mnóstwo poderżniętych gardeł, wybitych zębów i plam krwi. Można uznać Milcha za szaleńca, iż w tym środowisku poszukuje człowieczeństwa. Jednak z omawianych tu seriali Deadwood jest najbliższy człowiekowi, jego pierwotnej formie. Używa człowieka, by ukazać dylematy moralne i jego rolę w początkowej fazie Ameryki, a także, stosując formę specyficznego meta-komentarza, opowiada o dzisiejszym człowieku, gdy ludzie zaczynają gonić za pieniądzem. Lecz oprócz grzechu zaczyna to przynosić dobra kulturalne i sprawia, że społeczeństwo się zazębia. (Mówiąc o meta-komentarzach: podobno cała oś fabularna 3. sezonu jest tak naprawdę lamentem Milcha i jego republikańskich idei na temat polityki USA po 2001 r. Postać Hearsta to ponoć ucieleśnienie polityki Busha. Nie mnie oceniać trafność tej myśli, ponieważ nie interesuję się polityką amerykańską, ale jest to niewątpliwe wart odnotowania fakt).
Wydarzeniem, które jest katalizatorem i nie jako ustawia cały serial, jest śmierć Dzikiego Billa Hicocka. Postać ta ginie w czwartym odcinku i jej duch wisi nad całym serialem. W serialu ten symbol amerykańskiej kultury Dzikiego Zachodu został przedstawiony jako zmęczony życiem i rozważający swoje dawne czyny alkoholik, który oddaje się całymi dniami grze w karty i piciu whisky. Można uznać, że wręcz specjalnie manipulował głupim Jackiem McCallem, aby pomógł mu w jego śmierci. Duch Billa jako upadłego bohatera, symbolu upadku Dzikiego Zachodu i początku tego nowego “lepszego” jutra odbija się w każdym bohaterze serialu Davida Milcha. Należy zauważyć, że każda postać przedstawiona w Deadwood przechodzi bardzo dynamiczną zmianę przez 3 sezony. Al zaczynając jako alfons, który podrzyna gardła, a kończy jako patron miasta i jego główny obrońca. Kiedy poznajemy Setha, jest gorliwym wyznawcą prawa i porządku, często aż nazbyt gorliwym. Pod koniec serialu widzimy, jak radzi sobie z swoimi emocjami. Więc tu na przykładzie chyba dwóch najbardziej wyświechtanych typów bohaterów, widzimy, jak Dziki Zachód odchodzi do lamusa. Przez to, że do drzwi Deadwood puka cywilizacja, postacie muszą zerwać z duchem Dzikiego Zachodu i przywdziać szaty społeczeństwa.
Postacie, mimo iż są ograniczone przez swoje role w procesie kolektywizacji, mają swoje marzenia i wiarę. Wiele z nich to typowe postacie szekspirowskie, które są świadome swojej niedoli, lecz ślepo wierzą w przyszłość i tam pokładają swe nadzieje. Czasem ich wiara jest uzasadniona, ale w wielu przypadkach nie. Na przykład w finale pierwszego sezonu, gdzie lokalny doktor Amos Cochran musi dokonać eutanazji na umierającym pastorze Smithie. Cochran, który był na wojnie secesyjnej, wygłasza kazanie do Boga, w którym zarzeka się, że więcej cierpienia już nie zniesie, o ile jeszcze Bóg będzie to kontynuował. Smith zostaje uduszony przez Ala, a w finałowej scenie odcinka doktor – pijany i szczęśliwy – tańczy z miejscową kaleką.
Dlatego może to dziwić, ale z produkcji tutaj omawianych to właśnie ta Davida Milcha jest najbardziej optymistyczna Jako że opowiada o początkach, zakłada, że wszystko może się zmienić (najbardziej widać to na przykładzie Ala, który, jak już wspomniałem, z bezwzględnego właściciela saloonu zmienia się w coś na kształt klasycznego romantycznego łotra), a zło może stać się dobrem i na odwrót.
Z Deadwood jest jednak mały problem. Otóż serial jest niekompletny. Został skasowany po 3 sezonach i nigdy nie ujrzeliśmy finałowego czwartego, gdzie Milch miał zamknąć swoją wizję. Uważam, że Deadwood byłby serialem wszech czasów, gdyby został należycie zakończony. A tak po 3 sezonach widz ma ogromne poczucie niedosytu. Tym bardziej, że według wywiadów i faktów historycznych Milch chciał wytoczyć naprawdę ciężką artylerię w finałowym sezonie. (Według prawd historycznych Deadwood nawiedził wielki pożar, w którym całe miasto zostało zniszczone.) No, ale cóż, tak to bywa. I choć po The Wire i Sopranos Deadwood został nieco zapomniany, to dzieło najwyższej klasy i prawdziwy unikat, a może i złoto amerykańskiej telewizji.