10 filmów, które każdy POWINIEN zobaczyć chociaż raz
W internecie powstają dziesiątki list najważniejszych filmów, które trzeba obejrzeć przed śmiercią. Najczęściej autorzy zestawień wybierają tytuły z najprostszego klucza, to znaczy szukają tych produkcji, które ich zdaniem są najlepsze. Mimo oczywistego subiektywizmu takich list, nie ma sensu odbierać im wartości, ponieważ najczęściej składają się z kanonicznych produkcji, najważniejszych dla tej gałęzi sztuki. Przesuńmy jednak odrobinę środek ciężkości i poszukajmy filmów uniwersalnych, mówiących niezwykle istotne rzeczy na konkretny temat. Nie muszą to być od razu wybitne dzieła, niekiedy może im brakować bardzo wiele do ideału, niemniej jednak zawierają w sobie niezwykle istotny pierwiastek, bez którego rozmowa o kinie czy po prostu człowieku byłaby niepełna. Mówiąc wprost, poszukajmy takich filmów, które każdy powinien zobaczyć chociaż raz.
1. Obywatel Kane
Nie bez przyczyny dzieło Orsona Wellesa jest często wybierane jako najważniejszy film w historii sztuki. Historia wzlotu i upadku potężnego magnata prasowego to pod każdym względem wybitna robota. Począwszy od fenomenalnej roli reżysera, przez niezwykły sposób prowadzenia narracji, a skończywszy na wydźwięku, Obywatel Kane jawi się jako źródło rewolucji, bez której kinematografia dłużej walczyłaby o uznanie. Nie dość, że Wellesowi udało stworzyć się dzieło aktualne, a zarazem uniwersalne, o komercyjnym potencjale, a zarazem ambitne, to w dodatku posłużył się tyloma trikami, że na temat jego filmu powstały kilometry prac naukowych.
Welles zrozumiał, jaki potencjał drzemie w kamerze. Udowodnił, że osiągnięty obraz, między innymi dzięki różnemu rodzajowi kadrowania, może być innym sposobem opowiadania historii. W pełni wykorzystał moc, jaka drzemie w zaburzeniu chronologii wydarzeń. Wprowadził tajemnicę, której nie chciało mu się specjalnie rozwiązywać. Doprowadził do perfekcji stronę techniczną widowiska, a w dodatku przedstawił wiarygodną sylwetkę bohatera, dla którego pieniądze i władza były jedynie pomocą w walce z bólem istnienia. Nie jest wielkim nadużyciem stwierdzenie, że można podzielić historię kina na tę sprzed Obywatela Kane’a i po jego premierze. Może film Wellesa nie został doceniony podczas oscarowej gali, przegrawszy z filmem, o którym nikt obecnie nie pamięta, niemniej jednak nie da się prowadzić dyskusji o kinematografii bez odniesienia do tej wspaniałej produkcji.
2. To wspaniałe życie
Każdy człowiek w swoim życiu ma takie chwile, w których po prostu nie chce mu się żyć. Rodzina dokucza, miłość nie dopisuje, pieniądze uciekają niczym kolejne chwile życia, a starość powoli zagląda w oczy. Film Franka Capry jest niezwykle skutecznym remedium na te bolączki. Nie trzeba zapoznawać się z receptą bądź konsultować z lekarzem lub farmaceutą. Wystarczy dwugodzinna dawka arcydzieła To wspaniałe życie, a wrócą siły, odejdą troski i pojawi się chęć do rywalizowania z okrutnym fatum.
Bohater grany przez Jamesa Stewarta też ciągle męczy się z rozterkami. Mimo że ma kochającą żonę i dzieci, to wydaje mu się, że ugrzązł w małej mieścinie. Ma trudną, nie za dobrze płatną pracę, wszyscy się go czepiają, a w dodatku nie wykorzystuje potencjału, za pomocą którego miał robić wielką karierę. To właśnie wtedy, gdy mężczyzna jest na samym dnie, pojawia się okazja do przepracowania traum i zrozumienia, na czym polega istota egzystencji. To wspaniałe życie jest niezwykle ciepłym i poruszającym filmem. Fabularnie prostym, acz tak fantastycznie zrealizowanym, że nawet najtwardsze, najbardziej doświadczone serca muszą zmięknąć i poddać się fali pozytywnej emocji, jaka płynie ze strony dzieła Capry. Nie ma lepszej kinematograficznej propozycji, dzięki której można zwalczać trudne emocje. Skuteczność gwarantowana!
3. Okno na podwórze
Oczywiście w takim zestawieniu mogłoby się pojawić znacznie więcej filmów Alfreda Hitchcocka, aczkolwiek wydaje się, że ten tytuł jest niezwykle istotny dla całej formacji twórców, jaka się później pojawiła w grze. To Okno na podwórze jest jednym z pierwszych, a na pewno najważniejszych filmów, które sprawiły, że widzowie przestali być niewinnymi obserwatorami tego, co się dzieje na wielkim ekranie. Hitchcock fantastycznie udowodnił, że nić łącząca reżysera z odbiorcą jest znacznie silniejsza, niż mogłoby się wcześniej wydawać. Okazało się, że ta relacja jest na swój sposób perwersyjna, niezwykle istotne bowiem okazują się wewnętrzne potrzeby oglądających, które domagają się realizacji.
Z tego też względu historia zamkniętego w domu fotografa (kolejna wielka rola Jamesa Stewarta) podglądającego sąsiadów nie jest tylko thrillerem. To nie tylko perypetie podglądacza, który przez przypadek zauważył dokonywane morderstwo. To także niezwykle istotny esej o ontologicznych podwalinach obrazu. Mimo sensacyjnej, komercyjnej (w dobrym tego słowa znaczeniu) fabuły Brytyjczykowi udało się odsłonić fetyszyzację tego, co widzowie odbierają. Okno na podwórze stało się nie tylko pasjonującą rozrywką, ale także przyczynkiem do akademickich dyskusji trwających do dnia dzisiejszego.