search
REKLAMA
Zestawienie

Twórcy, którzy OBWINIALI AKTORÓW za porażkę filmów

Do grupy twórców należą reżyserzy, scenarzyści i producenci. Krytykować filmy, które nie osiągnęły sukcesu, zdarzało się również aktorom.

Odys Korczyński

8 października 2024

REKLAMA

Do grupy twórców należą reżyserzy, scenarzyści i producenci. Krytykować filmy, które nie osiągnęły sukcesu, zdarzało się również aktorom. Przyjmowali wtedy trochę rolę zawiedzionych reżyserów oraz widzów, bo z pewnych względów łatwiej im było takie niepochlebne opinie wypuścić w przestrzeń medialną. Takie utyskiwanie zawsze balansuje na granicy sensowności, bo twórcy powinni być świadomi jeszcze w czasie castingów albo podczas kręcenia filmów, że dana aktorka / dany aktor nie nadają się do roli; albo się nadają, lecz się nie starają. Zawsze jest jednak to bezgraniczne zaufanie do artystów, że wszystko wyjdzie albo widzowie i krytycy czegoś nie zauważą. Wtedy wszystko jest w porządku. Natomiast jeśli film okaże się klapą, to zaczyna się wyciągać problemy, które powinno się rozwiązać o wiele wcześniej. Trochę to nieuczciwe w stosunku do krytykowanych aktorów. Poniżej 10 takich sytuacji, które można oceniać różnie. Z pewnością nie we wszystkich to aktorzy byli winni, a już na pewno nie, jeśli w ogóle w danej produkcji nie zdecydowali się zagrać, jak np. Will Smith.

Roland Emmerich i Will Smith, „Dzień niepodległości: Odrodzenie”, 2016

Wersji jest kilka. Will Smith był po prostu zbyt zajęty w tym terminie, kiedy Emmerich kręcił Dzień niepodległości. Will Smith nie miał ochoty wracać do tego uniwersum i się w nim szufladkować, dlatego postarał się być zajęty w tym terminie. Will Smith od czasu pierwszej części uzyskał wyższy status aktorski i chciał obiektywnie taką gażę, której Emmerich nie mógł zapłacić. We wszystkich tych przypadkach są to jednak niezależne decyzje aktora, który nie chce wchodzić drugi raz w coś, co już zna. Niezależnie od powodów, Emmerich uznał, że klapa filmu została spowodowana brakiem Smitha w obsadzie, więc to przez niego. Niestety filmowi nawet Smith by nie pomógł, ale reżyser tego dystansu do swojego dzieła nie miał, więc uskutecznił taką krytykę.

Ron Hutchinson i Marlon Brando, „Wyspa doktora Moreau”, 1996

Przyznam, że nie rozumiem niskich ocen tej produkcji. To bardzo klimatyczny, interesujący film ze wspaniałymi aktorami, których osobowości jednak łatwe we współpracy nigdy nie były. Pogodzenie ich nie udało się jeszcze zbyt wtedy niedoświadczonemu Richardowi Stanleyowi. Chodzi o Marlona Brando i Vala Kilmera. Na planie pojawił się więc John Frankenheimer, ale niczego to nie zmieniło. Według krytyków i widzów film okazał się niewypałem. Można by sądzić, po wyczynach Kilmera, że to on powinien być obwiniony, jeśli już ktokolwiek, o porażkę produkcji. Ron Hutchinson upierał się jednak, że większą winę ponosił właśnie Brando. Nazwał go nawet potworem, który sabotował produkcję, jak tylko mógł, odmawiając czytania kwestii napisanych przez Hutchinsona, zamiast tego improwizując. Zamykał się w swojej przyczepie i zajadał pizzą. To było podobno piekło.

Otto Preminger i Marilyn Monroe, „Rzeka bez powrotu”, 1954

W jednym z wywiadów Otto Preminger jasno określił Marilyn Monroe jako artystkę kompletnie pozbawioną talentu, ale za to urodzoną do bycia gwiazdą, co czasem przybierało formę tzw. gwiazdorzenia, a tego reżyserzy nie lubią. Z powodu tej oceny Monroe jako słabej aktorki Preminger postanowił się zabezpieczyć. Chociaż zgodził się na obsadzenie Monroe w głównej roli kobiecej, niemal natychmiast pokłócił się z aktorką na planie, ponieważ nalegał, aby jej trener aktorstwa był przez cały czas obecny. Sam sobie zgotował ten los, gdyż nie spodziewał się, że trener aktorstwa będzie sugerował Monroe coś przeciwnego do sugestii reżysera. Wyszedł z tego niezły ambaras, bo aktorka zagroziła, że nie ukończy filmu bez trenera. Do problemów przy produkcji doszła jeszcze kontuzja Monroe i nadużywanie alkoholu przez Mitchuma. Preminger długo jeszcze obwiniał Monroe za brak sukcesu filmu, ale spektakularnej klapy również nie było.

Kevin Smith i Bruce Willis, „Cop Out”, 2010

Kevin Smith nie tak od razu odkrył karty, co było nie tak podczas kręcenia filmu. Złość jednak narastała, aż w końcu wybuchła. Smith opowiedział o relacji z Bruce’em Willisem, określając ją jako „niszczącą duszę”. Mocne stwierdzenie, może nawet mocniejsze niż publiczne określenie Willisa jako „cholernego kutasa”. Smith skarżył się poza tym, że Willis odmówił wzięcia udziału w zdjęciach promocyjnych i w zasadzie robił tak mało, jak to możliwe, aby wesprzeć film w czasie pokazów prasowych. Cop Out, chociaż zarobił trochę milionów ponad budżet, mógł zarobić więcej, jeśli wierzyć sugestiom reżysera. Mam jednak wątpliwości, bo krytyka Willisa to raczej oczyszczenie psychologiczne reżysera, a nie opisanie racjonalnych przyczyn, z powodu których film nie stał się hitem.

Kevin Reynolds i Kevin Costner, „Wodny świat”, 1995

Kilka razy już pisałem o tym filmie, opisując jego zalety i tłumacząc, jak bardzo hejt na tę produkcję jest idiotyczny, niemniej to, co działo się na planie, to zupełnie inna sprawa, bo relacja dwóch Kevinów, reżysera i aktora z reżyserskimi ambicjami, okazała się wybuchową mieszanką. Tak naprawdę nie jest tajemnicą, że Costner przejął ostatnie etapy produkcji po odejściu Reynoldsa, rozwścieczonego natręctwem Costnera w niemal każdej scenie. Co ciekawe, kilka lat wcześniej – podczas kręcenia filmu Robin Hood: Książę złodziei – doszło do takich samych napięć, a mimo to Kevin Reynolds znów wszedł do tej samej rzeki, współpracując z Costnerem na planie Wodnego świata. Reżyser wprost powiedział, że w przyszłości Costner powinien grać tylko w filmach, które sam reżyseruje. Wtedy zawsze będzie mógł pracować ze swoim ulubionym aktorem i ulubionym reżyserem.

Joss Whedon i reszta aktorów, „Obcy: Przebudzenie”, 1997

Tłumaczenia Whedona są trochę nieprawdopodobne, a przynajmniej z lekka naciągane. Przyczyna złej recepcji 4. części Obcego leży w czymś innym. Było oczywiste, że skoro Fincher uśmiercił Ripley, jej przywrócenie do życia okaże się kontrowersyjne i podzieli fanów. Scenarzyście filmu – Whedonowi zebrało się na refleksje dopiero wiele lat później. Oskarżył aktorów o złe wypowiadanie kwestii. Co ciekawe, Whedon nie narzekał podczas produkcji na majstrowanie przy scenariuszu. Trudno więc jego tłumaczenia, tak w czasie opóźnione, wziąć teraz na poważnie.

Kathleen Kennedy, Harrison Ford i Alden Ehrenreich, „Han Solo”, 2018

Takie wypowiedzi zawsze kładą się cieniem na kreacji aktora, który zastępuje jakąś gwiazdę lub gra np. młodszą wersję kultowej postaci. Trudno jednak oczekiwać, że w prequelu zatrudni się tego samego artystę, by sztucznie odmłodzony grał tylko na zasadzie wzbudzania w widzach sentymentu. W tym sensie wypowiedź Kathleen Kennedy jest bezsensowna, bo podważa talent Aldena Ehrenreicha. Obciąża go jakąś irracjonalną winą za to, że nie jest Harrisonem Fordem. Kennedy bowiem stwierdziła, że kręcenie filmu o Hanie Solo bez Harrisona Forda nie ma sensu.

Taylor Hackford, Meg Ryan i Russell Crowe, „Dowód życia”, 2000

Stało się tak, że media były bardziej zainteresowane romansem Meg Ryan i Russella Crowe niż samym filmem. Reżyser najwidoczniej pozazdrościł i zbudował na tej kanwie wytłumaczenie, dlaczego Dowód życia okazał się klapą finansową. Wszystko przez zaloty aktorów, a właściwie skandal tabloidowy. Odciągnął on uwagę od filmu. Wszyscy bardziej interesowali się tym, co ze sobą robią Ryan i Crowe, niż co robili jako bohaterowie na ekranie. Powinno być właściwie odwrotnie. Taki skandal raczej przyciąga widzów do produkcji, bo chcą zobaczyć te wszystkie momenty, w których aktorzy grają tak, jakby zatarła się już dla nich granica między światem przedstawionym filmu a rzeczywistością.

Guy Ritchie, Charlie Hunnam i Annabelle Wallis, „Król Artur: Legenda miecza”, 2017

W tym przypadku dobrze, że Guy Ritchie jednak milczał. Najwidoczniej dokonał jakiejś sensownej autorefleksji nad swoim „dziełem” w postaci Króla Artura. Charlie Hunnam za to poszedł w jakieś kuriozalne wytłumaczenia i zarzuty. Opowiadał o błędzie castingowym, który spowodował zaburzenia w głównej linii narracji filmu, ale nie podał konkretnego nazwiska. Niektórzy sądzą, że mówił o Annabelle Wallis.

Paul Schrader i Lindsay Lohan, „The Canyons”, 2013

Paul Schrader zbyt dużo oczekiwał od aktorów, ale i od siebie. Sądził, że w chwale powróci, lecz nie z tym tematem i z tymi aktorami. Jako doświadczony reżyser i scenarzysta powinien to wiedzieć. The Canyons to wątpliwej jakości erotyczny thriller, w którym wystąpił także porno gwiazdor James Deen. Krytyka jednak nie bazowała tylko na aktorach lub ich rodowodzie, ale wytykano braki w scenariuszu i reżyserii. Schrader mimo to obwinił Lohan za tzw. brak zaangażowania w występy promocyjne i odmowę spotkań z dziennikarzami. Nie obchodziło go już, co się działo na planie i jakie problemy miała aktorka z Jamesem Deenem. Poza tym głupotą jest sądzenie, gdyby Lohan się bardziej udzielała, film osiągnąłby jakikolwiek sukces.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA