ONO (2004)
Czekałem na ten film. Głównym powodem był pomysł wyjściowy, jaki obrała sobie Szumowska, aby zastanowić się nad problemem aborcji, a właściwie powolnym “dochodzeniem” do tego problemu, rozważaniem “za” i “przeciw”, rozpatrywaniem problemu życia już “po fakcie”, po poczęciu – mówiąc najkrócej. Otóż postawiła swoją bohaterkę – Ewę – zastanawiającą się nad usunięciem ciąży, przed faktem, iż płód w pewnej fazie rozwojowej (drugi miesiąc) słyszy. Jest to tylko pretekst, by przeprowadzić wywód na temat dialektyki macierzyństwa, plusów i minusów, a także pokazać świat widziany oczyma kobiety ciężarnej, znacznie odbiegający od stereotypów. Jej przemianę moralną i duchową w podejściu do życia, do najbardziej banalnych spraw. Wątkiem równie ciekawym jest fakt, iż ten sam temat podjęła niedawno zmarła matka reżyserki, słynna polska pisarka, śp. Dorota Terakowska (Poczwarka). “Pożyczyła” od córki główną bohaterkę, okoliczności, w jakich się znalazła, acz poprowadziła jej historię inaczej niż Szumowska. Zarówno film, jak i książka to ciekawy akcent w dyskusji na temat aborcji, jaka się ostatnio w Polsce odnowiła przy okazji próby złagodzenia ustawy antyaborcyjnej. Głos matki i córki, dwóch kompletnie różnych pokoleń, acz najważniejsze – głosy kobiece, głosy jednoczące się…?
Ewa (22 lata) pracuje na stacji benzynowej, mieszka w Krakowie z rodzicami. Zachodzi w ciążę z przygodnie poznanym chłopakiem, którego nie poznajemy, nawet nie widzimy. Z racji kiepskiej sytuacji materialnej postanawia usunąć płód. W drodze na zabieg zostaje okradziona. Jednak zdeterminowana jedzie do kliniki, by dokonać wstępnych badań. Przypadkowo słyszy rozmowę lekarza, który tłumaczy innej pacjentce, iż płód w pewnym stadium rozwojowym słyszy. Moment przełomowy, graniczny. Ewa przechodzi ze strony “nienawiści” do “miłości”, “niechcianego” do “chcianego”. Odkrywa, jak wielki skarb nosi w sobie; skarb, który będzie mogła kochać, o którego będzie mogła się troszczyć, z którym będzie mogła rozmawiać. Pojmuje to dosłownie, gdyż od tego momentu zaczyna wygłaszać monologi na każdy możliwy temat, kierując je do dziecka, niby zwyczajnie rozmawiając z nim. Każdy kolejny dzień to nowe oglądanie, a przede wszystkim słuchanie świata, rzeczy już doskonale znanych, ale odkrywanych jakby na nowo, z racji “błogosławionego” stanu, w jakim jest. Rozkwita, dojrzewa…
Początek i koniec filmu zbudowane są w większości ze zbliżeń twarzy Ewy. Odzwierciedla to konstrukcję emocjonalną filmu, gdzie widać, iż reżyserka jedynie w tych momentach (przed decyzją i po urodzeniu) skupia się na Ewie, tworzy wokół niej intymną atmosferę, wchodzi w jej świat, w jej uczucia. Kadry szczelnie wypełnione jej oczami, policzkami, ustami… zbliżają do niej, pozwalają zauważyć każdy grymas, ból, smutek, ale też radość, szczęście. Każde skrzywienie, każda rysa, zmarszczka zdają się więcej mówić aniżeli słowa. Bardzo przekonywujące, a na pewno zadowalające szczerością, a przede wszystkim uczciwością. W warstwie kolorystycznej dominują barwy “brudne”, mające czynić świat brzydkim i okrutnym, a na pewno nieprzyjaznym, “zniechęcającym” – przynajmniej na początku filmu. O wiele gorzej wygląda środek (który jest najważniejszym, najbardziej interesującym etapem filmu, mającym pokazywać drogę przejścia od decyzji do narodzin – przynajmniej tak można by zakładać), gdzie Ewa ma się rozwijać, gdzie ma się stać matką, a w rzeczywistości nic nie widać, jest pusto (!) – istna wyrwa, którą wypełniają w dużej części monologi Ewy, wygłaszane głównie do dziecka, ale także i po części do napotkanych osób, traktujące o wyglądzie i budowie chmur itp. Ważną niby to rolę spełniają rozmowy, jakie prowadzi główna bohaterka z nowymi przyjaciółmi (jeśli można tak powiedzieć) – dziwką i ćpunem. Kontrastowe zestawienie, mające z jednej strony uwidaczniać przepaść pomiędzy nimi, ale jednak chyba ważniejszym celem jest pokazanie, iż zarówno im, jak i Ewie, brakuje jednej wspólnej rzeczy: miłości. Nieważne, kim się jest, co się robi. Zamierzenie piękne, ale zmarnowane; zmarnowane w dialogach, które drażnią brakiem konsekwencji, brakiem rozwoju, postępu emocjonalnego, drażnią wstecznictwem, drażnią naiwnością dwunastolatki.
Podobne wpisy
Bardzo ciekawie jednak zbudowała Szumowska “otoczkę ochronną” wokół Ewy, obudowując ją różnymi napotkanymi ludźmi, znajomymi, najbliższymi. Pierwszy krąg stanowią rodzice: dwójka wypalonych z uczuć, totalnie oziębłych wobec siebie staruszków, zamkniętych w swoich światach – matka – telewizja, ojciec – muzyka. Jeszcze z ojcem jakoś córka potrafi porozmawiać spokojnie, poradzić się, zrozumieć, pograć razem na pianinie. Drugi krąg – znajoma prostytutka: niezwykle ciekawe to zestawienie, gdyż to właśnie ona uczy, opowiada Ewie o miłości w życiu, o zdobywaniu i kształtowaniu jej. Opowiada o własnych doświadczeniach, o przeżyciach, a jednocześnie snuje marzenia o wielkiej miłości, o domu, o dzieciach. Kontrast niezwykle piękny, kiedy mówi to stojąc na poboczu drogi, czekając na klienta. Wreszcie trzeci krąg – ćpun: tutaj można odnieść wrażenie, iż Ewa znajdzie w nim chłopaka, ojca dla swojego dziecka. Jednak znajduje coś cenniejszego – oparcie psychiczne i moralne, mimo wielu kłótni między nimi. Wbrew temu, czym się zajmuje, wbrew jego społecznemu statusowi “wyrzutka”, a raczej “odrzutka” (podobnie jak i w przypadku prostytutki), otrzymuje od niego akceptację i zrozumienie, w przeciwieństwie do własnej matki i reszty – normalnie sytuowanych, a jednak “obdartych” i nietolerancyjnych ludzi.
Jako przedstawiciel płci brzydkiej, jestem chyba najlepszym typem widza dla tego filmu z racji kompletnego braku wiedzy i doświadczenia, niczym biała kartka do zapisania, co jednak nie oznacza, że jestem głupi i naiwny. Ciężko określić, czego się można spodziewać po filmie o takim temacie, takich sprawach, gdyż raczej niemożliwe jest skonstruowanie niepodważalnej teorii, z jednej strony na temat aborcji, z drugiej na temat dojrzewania do roli matki, którą można by zastosować w każdym przypadku. Absurd! Oczekiwałem po Szumowskiej, w pierwszej kolejności jako KOBIECIE, a dopiero później jako reżyserce, że jednak przybliży po trosze portret i sytuację kobiety, jej emocje i odczucia, strachy i lęki, odciśnie “to” w obrazach, słowach, dźwiękach filmu. Prosto tak powiedzieć… lecz po to chyba żyją i tworzą artyści, by przybliżać, opowiadać właśnie o takich sprawach. Czy czuję się oświecony? – ciężko mi powiedzieć. Po wyjściu z kina czułem się nijako, niczym kobieta w ciąży po porannych nudnościach, jeśli wolno mi użyć takiego porównania. Nie byłbym w stanie powiedzieć zdecydowanie TAK lub NIE, zresztą nie o to tak do końca chodziło w tym filmie…
Ksiądz Józef Tischner na pytanie “Jakie jest zdanie księdza na temat aborcji?” odpowiedział: “Takie, jak zdanie kobiety, która przychodzi do spowiedzi”. Szumowska właśnie tak się zachowuje – nie chce radzić, nie chce się wdawać w żadne dyskusje czy polemiki. Pokazuje po prostu, co Ona by zrobiła, jakby się zachowała w takiej sytuacji. Wskazuje, o czym pomyśleć, jak to zrobić, zanim podejmie się taką decyzję. Unika jednak konkretów, unika precyzji, przez co momentami staje się niewyraźna, jakby mówiła do siebie, tylko do siebie, a nie do widza…
Tekst z archiwum film.org.pl (21.02.2005).