search
REKLAMA
Zestawienie

Role, które NIE ZASŁUŻYŁY na Oscara

Które role nie były wystarczająco dobre, by dostać Oscara?

Krzysztof Dylak

15 maja 2022

REKLAMA

Znaczenie oscarowych ról z roku na rok budzi w wielu widzach coraz większe wątpliwości. Niektóre werdykty członków Akademii pozostają kontrowersyjne, a kryteria i powody, przez które aktorskie kreacje zostają nagrodzone najsłynniejszą statuetką X muzy, w ostatnich latach wskazują nierzadko na inne względy niż poziom czy wyjątkowość roli. Do głosu dochodzą inne aspekty, takie jak: równouprawnienie, poprawność polityczna, nazwisko gwiazdy czy ukoronowanie dorobku artysty zmierzającego do kresu swojej kariery, a skoro źle o zmarłych się nie pisze, to pominę w tym zestawieniu np. Jacka Palance’a czy Jamesa Coburna. W moim przekonaniu gra aktorska wyróżniona Oscarem powinna odznaczać się czymś specjalnym i szczególnym. Może to być emocjonalna i psychologiczna prawda. Wiarygodność i wierność w odtworzeniu biograficznej postaci. Zaskakująca metamorfoza lub poświęcenie w imię roli. Siła i moc gry wywołujące reakcje oraz niepozostawiające obojętnym. Dramaturgia, napięcie, tajemniczość, niejednoznaczność krążąca wokół budowania bohatera. Charyzma i charakterystyczność bijąca z postaci. Czyli coś więcej niż tylko solidny warsztat. Poniższe przypadki moim skromnym zdaniem nie w pełni kwalifikują się do powyższych cech.

Jessica Lange: „Tootsie”

Jessica Lange to zasłużona i utytułowana aktorka mającą na koncie kilka naprawdę zapadających w pamięć ról nacechowanych odwagą i wyrazistością. W 1983 roku otrzymała dwukrotną nominację do Oscara za główną rolę w Frances oraz drugoplanową postać w odmiennym obrazie Tootsie. Co ciekawe, znacznie wymagająca i ambitniejsza rola w pierwszym filmie decyzją Akademii ustąpiła przed kreacją Meryl Streep w Wyborze Zofii, a Oscar powędrował do Lange podczas tej samej uroczystości za występ w filmie, który w zasadzie był popisem Dustina Hoffmana i Teri Garr (również nominacja w tej samej kategorii), która błysnęła komizmem i prawdopodobnie to właśnie jej należał się Oscar. Z kolei Jessica Lange poza naturalnością i ładnym uśmiechem nie wniosła do filmu aż tak wiele, żeby ją od razu nagradzać. Sama aktorka ponoć żartowała później w wywiadach, że to wyróżnienie stanowi rekompensatę za przegraną z koleżanką po fachu, czyli właśnie Meryl Streep.

Cher: „Wpływ księżyca”

Cher sprawdziła się jako piosenkarka i aktorka. Wpływ księżyca jest ciepłą i posiadającą skromny urok komedią romantyczną w stylistyce Woody’ego Allena. Zastanawiam się jednak, czy Cher zasłużyła na Oscara za pierwszoplanową rolę zaręczonej Loretty, która obdarza uczuciem brata swojego narzeczonego. Sympatyczne i niepozbawione wdzięku wcielenie Cher to jednak trochę zbyt mało na wygranie Nagrody Akademii Filmowej. Wystarczyła nominacja, gdyż to Glenn Close w Fatalnym zauroczeniu wykazała się większym ładunkiem emocjonalnym, talentem i umiejętnościami. Czyżby Akademia z obawy przed nagrodzeniem postaci psychopatki zdecydowała się wybrać inny typ bohaterki?

Tommy Lee Jones: „Ścigany”

Parę razy wspominałem w swoich zestawieniach o roli Gerarda w kinowej wersji serialu Ścigany, dzięki której Tommy Lee Jones awansował do pierwszej ligi Hollywood. Nieustępliwy i twardy łaps w wykonaniu tego aktora to z pewnością solidna, dobra i fachowa robota. Jednak Oscar za drugi plan na tle ról Ralpha Fiennesa, Leonarda DiCaprio czy Johna Malkovicha z tamtego roku pozostawia znak zapytania. Akademia nie chciała wyróżnić Fiennesa za rolę nazisty? Czy DiCaprio faktycznie był za młody na Oscara, skoro w tym samym roku Anna Paquin wygrała nagrodę? Czy Malkovich jako zamachowiec nie był ciekawszy i bardziej niejednowymiarowy? Kwestia gustu, lecz chyba bardziej już Harrison Ford zasługiwał na nominację w tym samym filmie za rolę niesłusznie oskarżonego zbiega, którego śladem podąża Samuel Gerard.

Kim Basinger: „Tajemnice Los Angeles”

Kim Basinger przeważnie kojarzyła mi się z bardziej luźnymi rolami, nie traktowałem jej jako aktorki dramatycznej w pełnym znaczeniu tego słowa. Miałem wrażenie, że jej powab i uroda nieco wyprzedzały jej ekranowe możliwości. Z biegiem lat troszkę się moje spostrzeżenia w tej kwestii zmieniły, choć nie ze względu na film Tajemnice Los Angeles. Akademia zdecydowała przyznać jej nagrodę Oscara za drugoplanową rolę divy lekkich obyczajów zamieszanej w intrygę w skorumpowanym świecie stróżów prawa w Mieście Aniołów. Muszę przyznać, że jej rola nie robi na mnie dużego wrażenia, przynajmniej nie na tyle, żeby zgarnąć statuetkę. Zauważam stylizację i powściągliwość postaci wraz z dopasowaniem do dekady, jednak jako femme fatale Basinger wypada dosyć blado w tej produkcji w porównaniu chociażby z Patrycją Arquette w Zagubionej autostradzie z tego samego roku. Niestety, Kim nie jest tutaj tak elektryzująca i przyciągająca, jak może się wydawać. Oscar zdecydowanie na wyrost.

Sandra Bullock: „Wielki Mike”

Podobny komentarz dotyczy również Sandry Bullock. To sympatyczna aktorka kojarzona raczej z lekkimi, niezobowiązującymi rolami. Nawet bardziej poważny gatunek w jej dorobku nie wymazuje tego efektu. Bullock bardziej nadaje się do komedii niż dramatów, pomimo ambitnych prób odzwyczajenia od nich publiczności. Być może w filmie Wielki Mike próbowała odnaleźć kompromis między dwoma stylami, tak jak we wcześniejszym komediodramacie 28 dni. To się udało, ale raczej nie na miarę Oscara. Rola, owszem, szlachetna. Sandra jest naturalna i swojska nawet jako milionerka w eleganckich ubraniach i utlenionych włosach. Babka z charakterem i zarazem z sąsiedzkim luzem typowym dla emploi Miss Agent. Po prostu udana kreacja, lecz na Oscara za mocno standardowa, można nawet stwierdzić, że zbyt łatwa do zagrania. Za mały kaliber. Warto dodać, że Bullock w tym samym roku odebrała Złotą Malinę za udział w innej produkcji pt. Wszystko o Stevenie. Brawo za dystans.

Brad Pitt: „Pewnego razu… w Hollywood”

UWAGA: SPOILER.

Mam nadzieję, że redaktor naczelny, zwolennik ostatniego jak dotąd filmu Tarantino, nie będzie miał mi za złe, ale nie podzielam zachwytów nad tym obrazem. Ot, taka pozbawiona polotu laurka epoki dzieci kwiatów i złotej ery kina bez asa w rękawie w związku z wątkiem zabójstwa Sharon Tate przez bandę Charlesa Mansona. Wielu kinomanów sądzi, że Oscar dla DiCaprio za kreację w Zjawie był przyznany niesłusznie jako rezultat jego poprzednich ról i wysiłków w wyścigu do zdobycia upragnionej statuetki. U Iñárritu popularny Leo przynajmniej poświęcił się dla roli, pracując w mocno niesprzyjających warunkach, przy ograniczonych dialogach zaś aktor wyrażał emocje, nie szarżując i omijając przesadną brawurę, jaka miała miejsce choćby w Wilku z Wall Street. Tymczasem Brad Pitt wygrał Oscara za drugoplanową rolę w Pewnego razu… w Hollywood chyba tylko z powodu poczekalni. Po pierwsze, jego czas ekranowy wcale nie był mniejszy od DiCaprio grającego tutaj jego przyjaciela, lecz to rola Pitta została uznana jako drugi plan. Żeby nie przegrał z Phoenixem pod postacią Jokera? Po drugie, Pitt zagrał swojego bohatera bardzo powierzchownie i pretensjonalnie. Cliff Booth w zasadzie jeździ, rozmawia, szuka, szarpie się z Bruce’em Lee, karmi psa, jeździ, rozmawia, śledzi i na koniec daje wycisk wyznawcom Mansona. Wszystko na jednej nucie, w sposób zblazowany z cyklu: jestem gwiazdorem kina i nie muszę się starać, bo Oscara mam tak czy siak w kieszeni. Osobiście nie dostrzegam w tej kreacji niczego nadzwyczajnego ani olśniewającego, być może tego wymagał scenariusz, że Brad Pitt poszedł na łatwiznę. Paradoksalnie DiCaprio wypadł w tym tytule nieco bardziej przekonująco, nie mówiąc już o roli w Django, co sprawia, iż zarzuty w kwestii jego nagrody za Zjawę znacznie bardziej pasują do Pitta i jego zwycięstwa w 2019 roku, bez przyznanej nawet nominacji do Oscara dla Willema Dafoe za udział w Lighthouse

Laura Dern: „Historia małżeńska”

Laura Dern, utożsamiana przede wszystkim jako aktorka z filmów Davida Lyncha, dała radę wyjść spod jego skrzydeł i zabłysnąć również innymi kreacjami. Oscar za postać prawniczki Scarlett Johannson w Historii małżeńskiej trafił w jej ręce chyba przez pomyłkę. Zbyt słaba konkurencja? Dlaczego Ray Liotta nie został nawet nominowany za rolę prawnika Adama Drivera w tym samym filmie? Zbyt mocna konkurencja? A może chodziło o coś jeszcze innego? Na pewno nie zagrał gorzej od pani Dern. Tymczasem odtwórczyni roli Luli z Dzikości serca pokazała dystyngowany, nieco teatralny manieryzm w obrazie na temat rozwodu małżonków. I tyle. Nic ponad to. No może poza ładnymi, długimi włosami, talią osy i stylowym odzieniem. Czy to naprawdę wystarczyło na Oscara?

REKLAMA