AVATAR: ISTOTA WODY – PRZEDPREMIEROWE rozważania, WĄTPLIWOŚCI, oczekiwania, PRZEWIDYWANIA
Trzynaście lat, dokładnie tyle kazał nam czekać król świata na sequel Avatara. James Cameron przespał epokę Marvela i trzech Batmanów. Stwierdzenie to brzmi jak przytyk do twórcy Terminatora, bo w dobie filmów komiksowych on znów wyskakuje ze swoimi Na’vi w niezmienionej formule. Możliwe jednak, że przespanie kina superbohaterskiego może… wyjść Cameronowi i sequelowi dzieła jego życia na dobre. Przede wszystkim twórca Prawdziwych kłamstw nie ogląda się na panujące w kinie sezonowe trendy, nie mizdrzy się do widza, tylko robi kino po swojemu, długo i dokładnie, poświęcając każdemu projektowi należytą uwagę, co jak na razie za każdym razem przekładało się na sukces artystyczny i komercyjny jego filmów. Ten filmowy wizjoner nie musi sprawdzać, co robi konkurencja, bo jest w pełni świadomym, pewnym siebie i od dawna spełnionym artystą-rzemieślnikiem. Mistrz kina nikogo się nie boi, gdyż od lat gra w zupełnie innej lidze, swojej własnej, w której konkurencji po prostu nie ma.
Pierwszy Avatar powstawał mniej więcej od roku 1997 – a w głowie Camerona znacznie wcześniej – do roku 2009, czyli równe 12 lat. Ta formalna perła to innowacyjny sposób kręcenia scen w spektakularnym i absolutnie niepodrabialnym 3D powstałym przy wykorzystaniu systemu kamer PACE Fusion 3-D (wynalazek samego Camerona i Vince’a Pace’a). Wpływ dzieła Camerona na technologiczną stronę filmów był ogromny, nowe tytuły w 3D zaczęły powstawać jak grzyby po deszczu, a pod strzechy wkrótce trafiły telewizory obsługujące trójwymiar. Pieczołowitość, z jaką Cameron wyczarował głębię, przestrzenność, prawie namacalność pięknej planety Pandora, oraz fakt dopieszczenia Avatara w każdym detalu (wreszcie oczy w CGI były takie, jakie być powinny – ŻYWE, a emocje na twarzach cyfrowych postaci – NATURALNE) okazały się nie do pobicia przez żadną inną produkcję. I tak wkrótce 3D, w szczególności to domowe, od którego bolała głowa, znudziło się, a moda na nie zwyczajnie się skończyła. Avatar wciąż pozostaje samotnym przedstawicielem swojego gatunku, autorskim dziełem jedynym w swoim rodzaju oraz najbardziej dochodowym filmem wszech czasów, z krótką przerwą na pocieszenie się najwyższym miejscem na pudle przez Avengers: Koniec gry. Gdy proekologiczny Avatar w 2009 roku święcił w kinowych kasach triumfy, za jego plecami rodziło się coś nowego, co wkrótce miało zmienić bieg historii kina rozrywkowego, a co nazwano uniwersum Marvela, choć Martin Scorsese twierdzi uparcie, że to park rozrywki. Począwszy od roku 2008, czyli premier Incredible Hulka i Iron Mana (do filmowej sztafety dopiero pięć lat później – za sprawą Człowieka ze stali – dołączy wydawnictwo DC), trykociarze niepodzielnie władają dziś sercami i umysłami masowej widowni oraz ich portfelami of kors. Ale ich tłuste lata zdają się powoli dobiegać końca…
Powiedziałbym jeszcze kilka lat temu bez chwili namysłu, że gdyby Cameron wyskoczył z sequelem Avatara w momencie prime time’u Marvela, czyli jakoś mniej więcej w końcówce fazy trzeciej (zobacz nasz Ranking wszystkich faz Marvela) zwieńczonej dwoma mega blockbusterami w postaci Wojny bez granic i Końca gry, jego sequel „o smerfach w kosmosie” przepadłby z kretesem. Uwaga popcornowej publiczności, czyli tej, która – nie oszukujmy się – przynosi do kinowych kas pieniądze, skierowana była bowiem wszędzie, ale nie w kierunku dalszych losów niebieskich mieszkańców Pandory. Świat po prostu o Jake’u Sullym zapomniał, a na sequel nikt jakoś szczególnie nie liczył ani nań nie czekał. Cameron nie kalkulował zapewne intencjonalnie, żeby tak długo, bo przez bite 13 lat, pracować nad Istotą wody, aż hype na Marvela i DC nieco przygaśnie. Być może więc grudniową premierą drugiego Avatara, twórca Głębi absolutnym przypadkiem wykorzysta przestrzeń, którą zostawią jego filmowi wyhamowujące komiksowe uniwersa. Natłok słabych seriali, nowi bohaterowie czwartej fazy, którzy nie kupili serc widzów tak, jak Iron Man i ekipa Avengers, sprawiły, że temat przebierańców o mocach takich i srakich powszechnie zaczyna się przejadać, więc siłą rzeczy widzowie będą rozglądać się za czymś świeżym, nowym, innym. Tylko czy sequel Avatara zagwarantuje im tę odskocznię w sposób zadowalający? I czy przykuje uwagę współczesnego widza na tyle, by ten zaczął czekać na odsłony 3, 4 i 5?.
Ja osobiście, choć obejrzałem wszystkie części kinowych przygód trykociarzy (zarówno te Marvelowe, jak i DC), mam kina komiksowego dość, czemu dałem wyraz w artykule… Dlaczego mam dość kina komiksowego, do którego lektury zachęcam. Co więcej, przeglądając doniesienia medialne i rozmawiając ze znajomymi, przekonuję się, że coraz bardziej nie jestem w tym przejedzeniu tematem odosobniony. Jeżeli masowy widz równie mocno jak ja zechce chwilę odetchnąć od kina komiksowego, Avatar: Istota wody będzie jak odtrutka na superbohaterskie filmy i po prostu bezbłędnie wstrzeli się w swój czas niczym strzała Robin Hooda w środek strzały tkwiącej w samym środku środka tarczy. Dodatkowo James Cameron zapowiada, że fabuła będzie bardzo zaskakująca, a to bardzo dobra zapowiedź, o ile nie jest li tylko chwytem marketingowym. Bo to właśnie fabuła, jej nieprzewidywalność i iskrzące relacje między postaciami muszą być tym razem koniem pociągowym filmu, inaczej niż w pierwszej odsłonie, która stała innowacyjną stroną wizualną, a fabule zarzucano, i słusznie, szablonowość scenariusza opartego luźno na kręgosłupie Pocahontas czy Tańczącego z wilkami.
Pierwsze trailery nie wzbudziły jakiegoś wielkiego szału oczekiwania wśród widzów. Zapowiedzi były raczej ascetyczne, niemal sentymentalne, nostalgiczne, prezentujące florę i faunę Pandory z pietyzmem Elizy Orzeszkowej w Nad Niemnem, choć migawki ze scen akcji (miotacz płomieni zrywa czapki z głów!) wyglądają obłędnie. Cameron trailerami zdaje się mówić, że jest tak bardzo pewien jakości i ogromnego ładunku emocji oraz atrakcji zawartych w swoim filmie, że nie potrzebuje stroszyć piórek przed przyszłymi widzami, pokazując im bombastycznie zmontowany zlepek scen akcji. Warto w tym miejscu cofnąć się do roku 2009, kiedy to trailery pierwszego Avatara także nie robiły na widzach jakiegoś szczególnego wrażenia. Opierając się na zajawkach Istoty wody, widzowie zaczęli wręcz kręcić nosami, że w sumie to wygląda jak powtórka z rozrywki… tylko pod wodą i w wyższej rozdzielczości. Przyznaję, że nieco podzielam te obawy, ale jednocześnie wierzę w Camerona i jego talent do robienia kina epickiego, widowiskowego, pomysłowego i przede wszystkim wytaczającego w kinie nowe szlaki pod względem technicznym, kina dla którego trailer jest po prostu przestrzenią zbyt ciasną by rozprostować skrzydła. Ponoć reżyser pracował przez te 13 lat nad nową technologią, która pozwoliła mu na kręcenie podwodnych scen w motion capture. Dodając do tego fakt, że Cameron nakręcił Głębię, badał wrak Titanica, wyreżyserował dokument Aliens of the Deep i wyprodukował film Sanctum 3D z fantastycznymi podwodnymi zdjęciami, możemy być pewni, że sekwencje zlokalizowane w sequelu Avatara pod lustrem wody urwą nam w kinie to i owo.
Istota wody ze względów technicznych powinna być oglądana, w miarę możliwości i miejsca zamieszkania, w kinie IMAX, albowiem to właśnie tam w pełni rozwinie wspomniane skrzydła wizja Camerona i wybrzmi efekt 3D. Do tego jedynie na wielkim ekranie IMAX-a doświadczymy aspektu obrazu 1,90:1, dzięki czemu zobaczymy, mówiąc wprost… więcej Pandory niż w tradycyjnych kinach, gdzie będzie to stosunek 2,39:1 na salach 2D oraz 1,85:1 w wersji trójwymiarowej (polecam w tym miejscu mój artykuł: Czy format obrazu ma znaczenie). Istota wody nakręcona została kamerą Sony CineAlta VENICE 3D z rozwiązaniami ponoć tak innowacyjnymi, że o mój boże! I tutaj mała dygresja, bo na Oscarach 2023 dojdzie do prawdziwego starcia tytanów; Istota wody będzie przecież rywalizować o statuetki za Najlepsze efekty i Najlepsze zdjęcia z obłędnie zrealizowanym Top Gun: Maverick. Niezależnie od wyniku tego przyszłorocznego pojedynku, techniczną stroną sequel Avatara z pewnością wywali nam bluescreena, a szczęk na podłodze będziemy szukać długo po seansie wśród rozsypanej z wrażenia prażonej kukurydzy i podeptanych naczosów. Tylko czy po 13 latach produkcji filmu zdjęcia podwodne, choćby nie wiem jak zapierające dech, będą tym wielkim czymś, na co warto było tak długo czekać, a aktorów tak długo moczyć?
Mieliśmy przecież stosunkowo niedawno Aquamana z parku rozrywki DC, który pod względem ujęć podwodnych ładnie narozrabiał i przyznać trzeba, że wrażenie robił, więc mokre zdjęcia w kinie akcji nie będą już dziś jakąś oszałamiającą nowością. Że będzie pod wodą pięknie, nie wątpię, jeśli jednak zdjęcia podwodne w Istocie wody nie porwą nas tak, jak mistrz zakłada, to co jeszcze mu pozostanie? Moim cichym marzeniem związanym z obietnicą Camerona, że zostaniemy w kinie zaskoczeni, jest taki przebieg fabuły, że oto wkurzona inwazją ludzi społeczność Pandory w końcu łapie potężnego nerwa (nie napisałem wkurwa, bo ograniczam przeklinanie w tekstach), porywa statki kosmiczne najeźdźców i… udaje się na Ziemię, by rozpocząć działania odwetowe na naszym terenie, i zacznie się epicka walka Na’vi z armią USA. Pierwsze recenzje mówiące o tym, że ostatnia godzina Istoty wody to czysta akcja, dają maleńką nadzieję na taki przebieg akcji, ale trailery sugerują raczej, że będzie to prowadzona symultanicznie bitwa podwodna i nawodna, czyli w sumie lądowa, obie na Pandorze. Nie wiem jakiego, ale mam nadzieję, że Cameron trzyma w rękawie jakiegoś asa, którego ani nam nie pokazał, ani się go nie domyślamy.
W obsadzie widnieje zarówno Stephen Lang, jak i Sigourney Weaver, którzy jakby nieco umarli w pierwszym filmie. Zastanawiałem się, czy jakoś cudownie zostaną wskrzeszeni, czy może Istota wody będzie w jakimś stopniu prequelem niczym Ojciec chrzestny II opowiadającym równolegle historie na dwóch liniach czasu. Okazuje się jednak, że już w materiałach promocyjnych zdradzono nam, że CHYBA LEKKI SPOJLER nie będzie to prequel; w necie znalazłem bez większego szperania zdjęcie awatara Sigourney Weaver, a Stephen Lang tak mówi o powrocie do roli: „Quaritch 2.0 to genetycznie zmodyfikowany autonomiczny awatar, który został pobrany wraz z umysłem, emocjami i, co jeszcze bardziej interesujące, być może duchem Quaritcha”. Aktor przyznał, że to ezoteryczne rzeczy, ale ujawnił, że w nowym filmie Quaritch nie będzie pamiętał swojej śmierci. Powiedział, że w sumie gra tę samą postać, ale z różnicami. KONIEC CHYBA LEKKIEGO SPOJLERA.
Ile zarobi Istota wody? Możliwości są trzy, pierwsza to: film okaże się totalną klapą finansową (mało realne), a James Cameron po raz pierwszy w karierze poczuje gorzki smak porażki – miałby srogą pigułę do przełknięcia. Opcja druga to zarobki… letnie, ot pokryły budżet i film wychodzący bez straty, może nawet z jakąś lekką górką, która jednak pozostawi wrażenie niedosytu ambitnego reżysera, bo nie po to te 13 lat siedział z aktorami pod wodą, żeby zadowolić się byle zwrotami kosztów. I w końcu opcja trzecia, czyli spektakularny sukces finansowy, ludzie walący do IMAX-a drzwiami i oknami po kilka razy, żeby móc przebywać na pięknej Pandorze i w jej oceanie jak najdłużej i jak najczęściej, jak czynili niemal fanatyczni wielbiciele oryginalnego filmu, napełniając ponad dekadę temu worek producentów pieniędzmi. Cameron mówi, że budżet sequela był tak duży, że aby (jedynie) wyjść na zero, Istota wody musiałaby znaleźć się w piątce najlepiej zarabiających filmów wszech czasów…
…a zerkając na szybko w Box Office Mojo, widzimy, że pierwszą piątkę najlepiej zarabiających filmów zamyka Avengers: Wojna bez granic, przekraczając 2 mld dolarów. Biorąc więc pod uwagę słowa Camerona, można spróbować oszacować, że skoro Istota wody musi się znaleźć w TOP 5, by zwrócić koszty produkcji, to jej budżet wynosił, zaraz, moment, liczę, dwa, czterdzieści osiem, dwa tysiące sto trzydzieści siedem, produkcja plus promocja, do tego catering dla ekipy filmowej… wychodzi jakieś 1–1,3 mld dolarów! Inne źródła donoszą, że film musi zarobić zaledwie 1 mld, żeby koszty się zwróciły; oficjalnie na IMDb w pozycji budżet (szacunkowo), co nieco studzi szacunki, widnieje mało spektakularne 350 mln (część pierwsza kosztowała około 240 milionów), a w sieci krąży kwota 400 mln dolarów. Prawda o budżecie leży zapewne daleko stąd, ale trzymając się słów Camerona, produkcja musiała kosztować obłędnie dużo i na pewno daleko więcej niż wspomniane 350 mln. Dlaczego więc jeszcze nie trąbi się o tym, że mamy do czynienia z nowym najdroższym filmem w dziejach, zostawiającym w tyle dotychczasowego rekordzistę, czyli Piratów z Karaibów: Na nieznanych wodach?
Jeżeli tylko w eter pójdzie, jak miało to miejsce przy pierwszym Avatarze, wieść, że film jest ucztą dla zmysłów (a już takie sygnały słychać), nie boję się o zarobki Istoty wody. Czy sequel ma szansę przebić oryginał pod względem widowiskowości? Tak, i na pewno to zrobi, co widać już na trailerach i słychać w pierwszych hurraoptymistycznych reakcjach dziennikarzy branżowych, którzy mieli już okazję sequel obejrzeć. Praca, jaką przy efektach wizualnych wykonała WETA Effects miażdży realizmem wszystko co zrobiło Industrial Light & Magic dla MCU, włącznie z okrzyczanym Thanosem (mówił o tym sam James Cameron w jednym z najnowszych wywiadów. Jasne, Avatar: Istota wody powstawał przez 13 lat, a taśmowo produkowane filmy Marvela w jakieś… 13 tygodni, ale kto im się każe tak spieszyć i zajeżdżać swoich grafików, którzy nie dopracowują efektów? Wracając do tematu, czy Avatar 2 przebije jedynkę pod względem finansowym? Nie sądzę, wszak Avatarowi brakuje zaledwie niecałych 100 mln do przekroczenia magicznej bariery 3 (TRZECH!) mld. dolarów, a taki pułap wydaje się już nieosiągalny dla nikogo, nawet dla króla Świata. Osobiście obstawiam, że Avatar: Istota wody zarobi, powiedzmy, jakieś 1,5-1,7 mld. zielonych. A jakie są Wasze typy?
Reakcje szczęśliwców po pierwszych zamkniętych pokazach Avatara: Istoty wody są bardzo entuzjastyczne. Tutaj posilę się fragmentem newsa, który ukazał się u nas kilka dni temu: „Dziennikarze zgodnie piszą, że kontynuacja jest lepsza od pierwowzoru i że stanowi jedno z najlepszych kinowych doświadczeń od lat, a od strony wizualnej zwyczajnie zachwyca każdym kadrem. Perri Nemiroff z portalu Collider zauważa przy tym, że Cameron nie zapomniał o postaciach i budowaniu świata, a strona techniczna służy ich rozbudowie. Z kolei Erik Davis z Fandango pisze, że Istota wody jest »fenomenalna, większa, lepsza i bardziej emocjonalna« niż oryginał i stanowi przykład szczytowego poziomu tworzenia filmów. Kevin McCarthy z Reelblend dodał, że oglądając nowego Avatara, poczuł się znowu jak dziecko wpatrzone w Terminatora 2”.
W opiniach dziennikarzy znajdziemy powtarzające się stwierdzenia, że choć od strony wizualnej film jest petardą na pełnym wypasie, to najważniejsi pozostają bohaterowie, a szczególne wrażenie robi ostatni akt. Jeśli pojawiają się zarzuty, to dotyczą zbyt dużej liczby postaci oraz czasu trwania. Z opinii wyłania się jednak ogólny obraz bardzo udanej, zachwycającej stroną techniczną kontynuacji. Jak stwierdził Jake Hamilton z JakesTakes – „James Cameron to BÓG sequeli”. Z jednej strony takie doniesienia cieszą i napawają ogromnym optymizmem, nakręcając, przynajmniej mnie, na seans Istoty wody (bilety do IMAX-a już kupione, 19 grudnia się przekonam). Z drugiej jednak, jeśli ktoś pisze o filmie Camerona, że „stanowi jedno z najlepszych kinowych doświadczeń od lat”, to jakby powiedzieć swojej dziewczynie, że jest jedna na miliard, na co ona odpowie, i słusznie, pytaniem-zabójcą: „Czyli uważasz, że takich jak ja jest na Świecie jeszcze siedem?”.
James Cameron spytany ostatnio podczas wywiadu w którym momencie jego nowego filmu (przypominam, że sequel ma trwać ponad trzy godziny) najlepiej wyjść do toalety na przysłowiowe siku, aby nie przegapić czegoś ważnego, odpowiedział, że… w dowolnym, a potem kupić bilet jeszcze raz i obejrzeć film ponownie bez utraty żadnej sceny. To oczywiście żartobliwa odpowiedź, ale nie pozbawiona sensu, ja bowiem poszedłszy do kina na Pearl Harbor Michaela Baya, z bólem brzucha wytrzymałem dzielnie dwie godziny filmu, po czym zmuszony siłami natury poszedłem w końcu do toalety i przegapiłem atak na Pearl Harbor. Żarty żartami, nie wątpię, że jeśli Istota wody zachwyci masową widownię równie mocno jak część pierwsza, mnóstwo osób faktycznie wybierze się do kina drugi, a pewnie i trzeci raz bez względu na to, czy sikali na pierwszym seansie. Czy to pomoże w doskoczeniu do wyniku blockbustera wszech czasów z 2009 roku? Z jednej strony Cameron nie musi się o to martwić, bo czy przeskoczy poprzeczkę Avatara, czy nie, to wciąż jego film będzie stał na najwyższym stopniu podium. Ważne jedynie, żeby nie zaliczyć sequelem wielkiej wtopy, bo jeśli na dwójkę widownia machnie ręką w geście braku zainteresowania, to z jeszcze mniejszą ochotą ktokolwiek będzie w kolejnych latach czekał na zapowiedziane części 3, 4 i 5 z premierami zaplanowanymi odpowiednio na rok 2024, 2026 i 2028. Sequel ma więc przed sobą nie lada zadanie i aż pcha się na język parafraza powiedzenia wujka Petera Parkera: „Z wielkim budżetem wiąże się wielka odpowiedzialność”.
Cameron ma jednak w zanadrzu, z czym się szczególnie nie kryje, plan awaryjny w przypadku porażki lub niezadowalającego wyniku finansowego Istoty wody. Zrezygnuje po prostu z realizacji odcinków 4 i 5, finalizując całą opowieść w części trzeciej, do której zdjęcia są już podobno niemal ukończone, z franczyzy Avatara czyniąc trylogię. Szczerze powiedziawszy mnie osobiście losy mieszkańców Pandory, i mogę to powiedzieć jeszcze przed premierą sequela, nie interesują na tyle, żeby czekać aż na cztery filmy, i nieważne, jaki będzie wynik dwójki, wolałbym, aby ta seria zakończyła się właśnie częścią trzecią, klasyczną trylogią, po bożemu, z klasą i przytupem, bez rozwlekania tematu na kolejne lata i w sumie pięć odsłon. A Wy drodzy czytelnicy film.org.pl jakie macie oczekiwania względem Istoty wody? Jak obstawiacie, Cameron skończy z tarczą czy na tarczy? Będzie ogromny sukces, 3D nami ponownie zamiecie podłogę i oszołomi zmysły, czy raczej dostaniemy odgrzewanego kotleta wrzuconego do wody i w kinie się po raz pierwszy u Camerona wynudzimy? Czekacie w ogóle na ten sequel? Zachęcam do dyskusji w komentarzach.