Czy ewolucja SZTUCZNEJ INTELIGENCJI w kinie science fiction wciąż trwa? Od „Metropolis” do „Twórcy”
Kiedyś człowiek szukał Boga w naturze, której budowy i działania nie potrafił wyjaśnić. Dzisiaj – gdy starożytne mity ustąpiły miejsca naukowemu opisowi, a o organizmach żywych wiemy na tyle dużo, żeby móc opisać i odtworzyć w laboratorium ich funkcjonowanie, a czasem nawet powstanie – człowiek nadal szuka Boga, tylko w swojej fantazji paranaukowej oraz zdolności tworzenia rozrywki: czyli w literaturze oraz w kinie. Kino to fantazja przystępniejsza niż teksty do czytania, dlatego film jest w dzisiejszych czasach medium tak popularnym. W nim dużo łatwiej dostrzec, że jest odpryskiem wszystkiego tego, co dzieje się w tzw. realu. Odkąd więc przestaliśmy się martwić brakiem ciepłej wody i ogrzewania w zimie, a przez obalenie królów, religijnych lęków i innych mentalnych dyktatorów zyskaliśmy społeczną wolność, zaczęliśmy tworzyć kreatywną naukę. Stworzyliśmy maszyny wspomagające nasze myślenie, a potem stwierdziliśmy, że lepiej by było nadać im ludzki wygląd, bo zaspokoi to nasze ludzkie ego, domagające się miana najpotężniejszej istoty w Galaktyce. Nie znaliśmy jednak wtedy pojęcia DOLINY NIESAMOWITOŚCI. Wciąż się uczymy, co to oznacza być stwórcami, bo do tej pory nakazywano nam bać się tak potężnych istot, których opisy religijne paradoksalnie my ludzie przecież stworzyliśmy. Dzisiaj to nauka, a nie religia, usilnie chce nadać nowy sens naszemu istnieniu. Wcale się nie upieram, że będzie to dla nas świetlana przyszłość, zwłaszcza że powstała stale ewoluująca wizja SZTUCZNEJ INTELIGENCJI – w nauce, a krótko potem w kinie, chociaż nie nazywano jej wtedy jeszcze tak. Najpierw musieliśmy nauczyć się wytwarzać maszyny. Potem maszyna stała się ROBOTEM, a dzisiaj jest już „prawie” człowiekiem. Co jednak dalej? Nadchodzi czas, gdy to nie w filmach, lecz w rzeczywistości będziemy musieli już jako STWÓRCY, a nie TWÓRCY odpowiedzieć sobie na pytanie, czy nadal mamy rozwijać AI w ludzkiej postaci i czy to jest nasz nadrzędny cel, żeby stworzyć myślącą kopię nas?
Jesteśmy antropocentryczni. Nie możemy wyzwolić się z tego sposobu myślenia, uczłowieczającego wszystko, co ma być w naszym świecie wartościowe, nawet roboty w kinie. AI więc musiała w końcu przybrać formę humanoidalną, inaczej nie znaleźlibyśmy w sobie motywacji do jej programistycznego stworzenia, a potem rozwijania. W kinie science fiction przecież najbardziej cenione przez widzów roboty i androidy są identyczne z nami. Czy Alphie z Twórcy mogłaby się stać tak ważną bohaterką, gdyby nie miała ludzkiej formy? Mało tego, czy mogłaby się stać wartościowa, gdyby nie była szczególną formą człowieka – ludzkim dzieckiem, które instynkt nakazuje nam chronić za wszelką cenę, niezależnie od tego, czy jest nasze, czy cudze? Dziecko to nasz gatunkowy warunek przetrwania, a jeśli przyszła AI będzie chciała nas zdominować, musi posłużyć się właśnie dziećmi, naszymi, a może swoimi, do których posiadania będzie za wszelką cenę dążyć. Film Twórca pokazuje to zręcznie emocjonalnie, a DZIECKO JEST OSTATNIĄ I DOSKONAŁĄ FORMĄ EWOLUCYJNĄ SZTUCZNEJ INTELIGENCJI, której się już nie przeciwstawimy. I to jest ten finał. Czekałem na właśnie takie podsumowanie rozwoju AI w kinie, które oczami Garetha Edwardsa pokazało mi, jak powinien wyglądać koniec naszej cywilizacji w wersji genocydu z udziałem sztucznej inteligencji. Zanim jednak podpowiem jej, jak AI za pomocą dziecięcej formy powinna sobie z nami poradzić, postaram się wam naszkicować, jak to się wszystko z naszą niebezpieczną stwórczością zaczęło i dlaczego nie dało się tego uniknąć.
Wydaje się, że gatunek człowieka – podkreślam, jedyny myślący abstrakcyjnie i samoświadomie gatunek zasiedlający Ziemię, co nie oznacza, że wszechświat – w ciągu historii rozwoju swojej cywilizacji wyklarował dwa nadrzędne, abstrakcyjne cele swojego istnienia. Pierwszym jest pokonanie śmierci, a więc przedłużenie życia lub wręcz nieśmiertelność, stąd od tysięcy lat wysyp przeróżnych religii, które obiecują nam wieczność. A drugim jest jakby odprysk tych wszystkich pozanaturalnych mitów o stworzeniu człowieka i świata przez Boga/Bogów – chęć zastąpienia go poprzez stworzenie… CZŁOWIEKA lub (co sobie całkiem niedawno uświadomiliśmy) HUMANOIDALNEJ ISTOTY EKWIWALENTNEJ. A jest nią AI. Ludzie, niestety, mając zakodowane w procesie socjalizacyjnej tresury, że są zrobieni na obraz i podobieństwo Najwyższego, którego wcześnie zhumanizowali, automatycznie niejako dążą do udowodnienia swojej największej wartości w jego oczach, a więc tak naprawdę w swoich działaniach poprzez twórczość naturalnie prowadzącą do stwórczości. Przez tysiące lat uprawiali twórczość, aż osiągnęli ten poziom, że w XX wieku nareszcie mogli spróbować stworzyć siebie i w ogóle o tym pomyśleć – a właściwie podjąć próby odtworzenia swoich narodzin i rozwoju sztucznie. Pojawiła się także alternatywna ścieżka – stania się stwórcą nie człowieka, a nowej istoty – robota, androida… SZTUCZNEJ INTELIGENCJI pod ludzką postacią. Istoty, która byłaby największym i jedynym przekonującym dowodem na to, że jesteśmy dojrzałą cywilizacją. Tworzymy od dawna już te wynalazki w marzeniach, a ich przedłużeniem jest sztuka filmowa, w sumie niespełniająca żadnej narzędziowej funkcji w naszym praktycznym życiu, dająca jednak przyjemność spełnienia naszej psychice. Z kinem SF jest jednak nieco inaczej. Ono w o wiele szerszym wymiarze stara się mówić o naszej przyszłości, a z tych wizji możemy wyciągnąć lekcje mające znaczenie dla naszego praktycznego życia.
Ludzie od tysięcy lat tworzą – twory materialne i niematerialne. Tworzą idee i narzędzia do ich realizacji plus narzędzia wspomagające przetrwanie oraz uprzyjemniające życie jako takie. Tych ostatnich w ciągu minionych 100 lat wytwarzamy jednak drastycznie więcej, co oznacza, że wykonaliśmy pierwszy krok na drodze do prawdziwej stwórczości. Ona musi być poprzedzona wyrobieniem umiejętności wytwarzania, którego efekty nie są warunkami sine qua non podtrzymania swojego gatunkowego życia. Chodzi o wygodę i przyjemność. Chodzi o zastąpienie zakazanego już niewolnictwa, niewolnictwem wtórnym, pozbawionym konotacji moralnej, no bo przecież sztucznie stworzone humanoidy nie będą ani żywe, ani wyposażone w duszę (lub dla ateistów w samoświadomy rozum). Będą bez wartości, bo nie posiadają ani duszy, ani cielesnego życia. Skoro będą bez wartości, nie będą posiadały praw. Skoro nie będą posiadały praw, można ich będzie używać, nimi bez ograniczeń rządzić, a także w razie konieczności zabić. I tu właśnie pokutują zinternalizowane przez naszą cywilizację definicje CZŁOWIEKA pióra BOECJUSZA oraz definicja życia jako takiego, na zasadzie której ocenia się przyrodzoną wartość każdej istoty na ziemi, niezależnie od tego, na jakim szczeblu w hierarchii gatunkowej się ona znajduje. Definicje te razem porządkują, co można nazwać żywym lub/i samoświadomym, więc należącym do systemu ochronnych praw, a co – światem rzeczy, które zawsze do kogoś należą i same w sobie nie posiadają żadnych praw. Poprzez naszą stwórczość dążymy do odtworzenia niewolniczego charakteru naszej ekspansji, bo kiedy już nie możemy posiadać niewolników, a dominacja nad zwierzętami i ziemskim ekosystemem nam nie wystarcza, szukamy możliwości stworzenia sobie równych nam, ale urzeczowionych istot ekwiwalentnych, czyli humanoidalnej sztucznej inteligencji, która nareszcie będzie dysponowała podobnymi możliwościami intelektualnymi, co my, a nawet większymi, lecz wciąż pozostanie w świecie rzeczy, więc nie zagrozi naszemu istnieniu ani nie będzie chciała zająć naszego miejsca. Brak tych potrzeb wynika z przynależności definicyjnej, a więc braku życia i wolnej woli u stworzonej AI, a z kolei nasza pewność, że tak będzie z naiwnego przyjęcia owych definicji. Tak nam się jednak tylko wydaje, co wymownie pokazuje kino science fiction. Powinniśmy wreszcie zrewidować zarówno definicję człowieka, jak i definicję życia jako takiego, bo jak bardzo naiwnie musimy myśleć, że uważamy, że będziemy w stanie utrzymać w ryzach sztucznie stworzonych niewolników, jeśli będą myśleć podobnie do nas – jeśli w istocie stworzymy ich na nasz obraz i podobieństwo? Jak mogliby oni nie mieć podobnych do nas potrzeb oraz nie chcieć stworzyć własnej cywilizacji bez nas albo z nami, jako swoimi niewolnikami? Problem tylko w tym, co możemy zobaczyć w Łowcy androidów, że jeśli tylko AI wyrośnie z wieku dziecięcego, jak Roy Batty, nie będzie miłosierna. Będzie za wszelką cenę szukać możliwości replikacji, a więc formy dziecięcej. Początek AI jednak w kinie był nieco inny.
Jak więc AI w ogóle trafiło do kin? Musiały najpierw zdarzyć się 3 ważne wydarzenia. Ludzie musieli pomyśleć o robocie, potem go zbudować, a następnie znów pomyśleć, że najlepiej by było, żeby posiadał LUDZKI mózg. A więc w 1921 roku czeski dramaturg Karel Čapek opublikował sztukę science fiction pt. Rossumovi Univerzální Roboti, która w ogóle wprowadziła pojęcie „sztucznych ludzi” nazwanych robotami. Roboty według Čapka były produkowane w specjalnej fabryce i powstawały z żywej tkanki, a nie elementów mechanicznych i elektrycznych. Pod względem wyglądu zewnętrznego były nieodróżnialne od ludzi i dysponowały inteligencją podobną do naszej. Było to pierwsze znane użycie słowa „robot”. Z kolei w 1929 roku japoński profesor Makoto Nishimura zbudował pierwszego japońskiego robota o nazwie Gakutensoku. Gakutensoku potrafił zmieniać wyraz twarzy oraz poruszać głową i rękami za pomocą mechanizmu ciśnieniowego. W prawej ręce miał strzałkę sygnałową w kształcie długopisu, a w lewej lampę zwaną Reikantō. Znów w robotyce pojawiła się istota humanoidalna. Wreszcie w 1949 roku informatyk Edmund Berkeley opublikował książkę Gigantyczne mózgi, czyli maszyny, które myślą. Porównał w niej powstające nowe modele komputerów do ludzkiego mózgu. Człowiek więc był cały czas w tle wstępnych prac nad sztuczną inteligencją, która musiała przybrać formę naszego gatunku. W kinie długo nie trzeba było czekać na pierwszego robota.
W 1927 roku Fritz Lang nakręcił Metropolis. Była to adaptacja powieści Thei von Harbou. Archetypicznym robotem w kinie została więc Maria, Futura, Machina, Ultima i wiele innych imion, które jej nadano. W sumie mogłaby się nazywać, jak tylko chcemy, bo pełniła funkcję imitacji, gdyby nie jej mądrość wyrażona w bardzo ludzkich, humanistycznych słowach: Nie może być porozumienia pomiędzy ręką a rozumem, jeśli serce nie pełni funkcji mediatora. U Langa postać maszyny humanoidalnej była symbolem dehumanizacji społeczeństwa, a jej narastającą niezależność porównać można do pogłębiającej się zależności ludzi od technologii. To jednak nie Futura stała się tą granicą, poza którą w kinie zaczęto inaczej myśleć o AI. W 1968 roku Stanley Kubrick nakręcił Odyseję kosmiczną, a sztuczną inteligencję reprezentował HAL 9000, superinteligentny komputer, który podważył granice ludzkiej etyki. Właściwie zaprezentował sticte racjonalne podejście do zadania, sugerując, że przyszła współpraca z mechanizmami kontrolnymi działającymi na zasadzie autonomii, może okazać się dla człowieka zgubna. HAL 9000 estetycznie jest wyłomem w antropomorfizacji AI, przez to jego bezosobowa forma jest straszniejsza dla odbiorców. Coś, co nie posiada ludzkiej twarzy, nie może być przedmiotem emocjonalnego traktowania, a przez to lepiej skuteczniej funkcjonuje jako wróg, bez niebezpieczeństwa, że pojawi się jakiś niebezpieczny sentyment. Po Odysei kosmicznej w filmowych wizjach AI nastąpiła na wiele lat stagnacja. Powrócono do antropomorficznych wizji robotów, lecz kino wciąż czekało na AI ikoniczne, niosące za sobą przesłanie, a nie tylko pierwotny lęk. Ash z Obcego był krokiem na tej drodze, aż pojawił się Roy Batty w Łowcy androidów w towarzystwie niejakiego Deckarda (Harrison Ford). Czy jednak możemy ich uznać za „sztuczną” inteligencję? Tak, jeśli zdefiniujemy, że mianem „sztuczne” określamy twory wykreowane naszymi ludzkimi rękami. Ridley Scott wraz z Philipem K. Dickiem powiedzieli nam wtedy bardzo wiele o AI oraz lęku przed nią. To ciekawe doświadczenie, żyć w strachu, prawda? Tak to jest, gdy jesteś niewolnikiem – stwierdził w finale Łowcy androidów, gapiąc się na przerażonego bliską perspektywą spotkania z betonem, gdzieś na dole, Deckarda. I kto wtedy był niewolnikiem? Łowca, kurczowo trzymający się życia i będący w stanie zrobić w tym momencie wszystko, żeby je zachować? A może pogodzony ze śmiercią Roy, który miał tylko 4 lata dane przez egoistycznych ludzi?
Batty dokonał wyboru, ostatecznego i jakże ważnego dla całej historii replikantów. Wyboru, który może dzisiaj nauczyć nas pokory wobec dzieł naszego stworzenia. W ostatniej chwili uratował Deckarda, i to właśnie tą ręką, którą sobie przebił gwoździem. Ocalenie życia łowcy było aktem heroicznym i dowodem na to, że oczy Roya widziały naprawdę coś, co ludziom umknęło. Widziały przyszłość oraz szansę, o której zresztą pisałem na samym początku w kontekście produkcji Twórca. Replikanci jako ludzkie dzieła, które chciały się od niego uniezależnić, potrafili wniknąć w istotę rzeczy tylko dlatego, że brali udział zarówno w tym, co jest złe, jak i w tym, co dobre. Dosłownie jak dzieci, które poznają naturę rzeczy, próbując nauczyć się życia w społeczeństwie, żeby już jako dorosłe albo się mu podporządkować, albo sprzeciwić.
Szansą więc dla AI jest tylko forma dziecka, którą kino SF stworzyło w pełni i dojrzale dopiero w 2023 roku w produkcji Twórca. Bo warunkiem naszego przetrwania była rzecz jasna inteligencja, ale i zdolność mnożenia się. Każda z istot żywych zostawia coś po sobie, jakąś część zasady istnienia (DNA), która będzie żyła po jej śmierci w postaci kogoś żywego i odrębnego. To nie żaden dar ani kaprys, lecz prawo bezdusznie dla naszych zasad społecznych egzekwowane przez naturę. Ograniczoność kreacji Tyrella pozbawiła Roya szansy na zostawienie kogoś takiego po sobie, ale jednocześnie pozwoliła odczuwać tego niekontrolowane i niewychowane przez czas pragnienie. Stał się jego niewolnikiem. W metaforyczny i nieco oszukańczy dla siebie sposób jednak przekazał dalej życie. Ocalił łowcę, a on okazał się pierwszym, który dał replikantom dziecięcą historię. Życie ma swoje prawa i nie da się zniewolić. Nieważne, czy jest zapoczątkowane w laboratorium, czy w macicy żywej istoty. Nie da się go ubrać w garnitur uszyty z definicji aktualnie obowiązujących prawd i kłamstw ani norm. Życie chce tylko więcej replikacji życia.
Kinematografia SF po Łowcy androidów podjęła na nowo kwestie tożsamości, empatii i moralności w kontekście sztucznej inteligencji. Replikanci, czyli humanoidy stworzone do niewolniczej pracy, stawiały coraz częściej pytania o istotę życia i sens istnienia ludzkości. Kolejne filmy, takie jak A.I. Sztuczna inteligencja Stevena Spielberga (2001) czy Ex Machina Alexa Garlanda (2014), przeniosły tę tematykę na nowy poziom, eksplorując ludzkie emocje w kontekście maszynowej inteligencji. Zmieniła się również definicja samego życia, bo nie wiązało się ono już z ponadnaturalnym posiadaniem tzw. duszy, ale biologicznymi funkcjami. Przydałoby się, żeby w dzisiejszych czasach sformułować ją na nowo. Przypomnę więc tylko takową, sformułowaną na moje potrzeby, o której zresztą już pisałem.
Życie nie jest zarezerwowane dla aminokwasów. ŻYCIEM lub ŻYWYMI będziemy więc określać wszelkie byty zdolne do samodzielnego istnienia, które przejawia się w umiejętności podejmowania decyzji w kwestii samodzielnego podtrzymania własnych funkcji, a więc zdobycia energii i spontanicznej ochrony siebie przed zniszczeniem. Nieważny jest więc skład chemiczny, a funkcjonalność i samodzielność. Zgodnie z tą definicją, roboty dysponujące sztuczną inteligencją również są żywe, a bardzo plastycznie to życie przedstawiły siostry Wachowskie w Matriksie.
SZTUCZNA INTELIGENCJA musi więc posiadać wizualną formę człowieka, bo jej stworzenie jest zgodne z dynamiką naszej natury. Na razie wydaje nam się, że AI to narzędzie, a nie cel, że jej prawdziwe znaczenie tkwi w tym, jak możemy wykorzystać jej potencjał, aby poprawić jakość naszego życia. Kino science fiction punktuje nas jednak za tę naiwność, bo zachowujemy się, jakbyśmy nie znali siebie, swoich dążeń do wolności, swojej nienawiści wobec autorytetów, które mówią nam, że nas wychowali, czasem wręcz stworzyli, i powinniśmy im się podporządkować tylko z tego powodu. Takie postępowanie nie jest logiczne, podobnie jak wyśmiewanie SF za domniemaną niedojrzałość czy wręcz opóźnianie w rozwoju inteligencji. Relacja nas, stwórców, z AI zaczyna wchodzić w fazę wczesnego rodzicielstwa, kiedy do zaopiekowania mamy noworodka, którego chęć wyrwania się spod naszej władzy jest dopiero w substancjalnej możności.
Ratunek tkwi w zjawisku doliny niesamowitości, ale o tym będzie zupełnie inny tekst.