Czy FORMAT OBRAZU ma znaczenie?
Pamiętacie te czasy, gdy puszczane w TV filmy z rodowodem kinowym były siłą rzeczy przycinane do formatu 1,33:1 (inaczej 4:3), czyli tak, by wypełniały ekrany ciężkich jak żeliwny kaloryfer telewizorów z dupą stojących w naszych salonach? Podobne pudełka stały na naszych biurkach; przestrzeń zabierały ciężkie monitory o aspekcie obrazu, któremu bliżej było do kwadratu niż znanej dziś powszechnie panoramy. Dochodziło wtedy do takich kuriozalnych sytuacji, że w przyciętym z kinowego aspektu* 2,35:1 do 1,33:1 Czerwonym smoku Michaela Manna w jednej ze scen oglądaliśmy tylko kawałki pleców rozmówców siedzących tyłem do siebie na przeciwległych końcach ławki. Aby uniknąć takich wpadek przy obcinaniu boków filmu, uciekano się do wprowadzania sztucznego panoramowania z jednego rozmówcy na drugiego w obrębie jednoujęciowej sceny dialogowej tudzież do ściskania obrazu, a nawet do pokazywania raz jednego, raz drugiego rozmówcy. W takim przypadku każdy kadr filmu ściętego do węższego formatu był już wytworem widzimisię montażysty telewizyjnego, a więc brutalną ingerencją w artystyczną wizję reżysera i operatora kamery. Generalnie jednak nikt w tamtych czasach (czyli w XX wieku) nie przejmował się tym, że film pokazywany w TV ociosany bywał z dobrych 40% oryginalnego obrazu. Swoją drogą pamiętacie przesadnie szczupłych kowbojów w westernach emitowanych w TVP, gdy zamiast ciąć ścieśniano kinowy obraz, albo nagłą zmianę formatu obrazu zaraz po napisach początkowych?
Sam Quentin Tarantino był ongiś potężnie oburzony na jakąś stację telewizyjną, która nadała jego panoramiczne Wściekłe psy wykastrowane z kinowego formatu do pudełkowego 4:3, wykrzykując ze złością, że zmasakrowali jego dzieło. I miał rację. Nikt przecież nie pokazuje w galeriach sztuki słynnych obrazów dociętych przez wystawców do formatu/wielkości pomieszczenia wystawowego. Wyobraźmy sobie bowiem np. „Bitwę pod Grunwaldem” Jana Matejki zaprezentowaną w aspekcie 1,33:1, bo w galerii nie było szerszej ściany; prawda, że to nie do pomyślenia? A telewizja właśnie robiła to przez całe dekady z filmami, też przecież będącymi sztuką lub niekiedy nawet dziełami sztuki. O ile zatem z sentymentem wspominam lata 80. i 90. XX wieku, wyznając zasadę, że „kiedyś było jakoś fajniej”, o tyle fakt wyrzucenia na śmietnik historii telewizorów i monitorów 1,33:1 i zastąpienia ich formatem 1,85:1 uważam za jedno z najważniejszych wydarzeń w świecie rozrywki, stojące w jednym rzędzie razem z wprowadzeniem do filmu dźwięku, a potem koloru.
Na aspekt 1,85:1 w mozolnym procesie wprowadzania zmian w mediach przesiadły się w końcu wszystkie stacje telewizyjne i dziś już chyba żadna, nawet najbardziej archaiczna i niedofinansowana telewizja nie nadaje już niczego dla pudełek o wymiarach 4:3. Dzięki temu obecnie niemal każdy serial (o ile nie są to powtórki seriali starszych od węgla), wydarzenie sportowe, wiadomości czy najbardziej lipna telenowela wypełniają sobą całą przestrzeń niekiedy sięgających już 60 czy 70 cali przekątnej ekranu, cienkich i lekkich jak piórko telewizorów panoramicznych. Można więc powiedzieć, że osiągnęliśmy pełnię szczęścia… gdyby nie jeden drobny fakt, który uwiera mnie od jakiegoś czasu. Otóż filmy kinowe (nie robiłem badań ani wyliczeń szczegółowych – przyznaję bez bicia) mniej więcej – strzelam – w 60 – 80% przypadków realizowane są w formacie 2,35:1, podczas gdy 1,85:1 stoi w mniejszości. No ok, raz tak, raz siak, ale z czym masz problem, zapytacie.
Nie jest to problem, jednak po prostu zawsze jakoś żałuję, że nie widzę więcej… Oglądając filmy nakręcone w 2,35:1, w domowym zaciszu, na telewizorze czy z rzutnika, około 40% obrazu wypełnia mi czerń pod postacią kaszet. Powiecie, że przecież film w 2,35:1 oferuje więcej (bo szerzej) niż film nakręcony w 1,85:1. Ja odpowiem, że może to jednak właśnie film w 1,85:1 oferuje więcej, bo wyżej; więcej filmowej przestrzeni jest bowiem u góry i dołu ekranu. Można by tak rozciągać obraz w nieskończoność na boki i do góry/w dół i nikt tu nikogo nie przekona, który format ostatecznie pokaże nam więcej. Ale nie o to mi w tym całym, potraktowanym z przymrużeniem oka, rozważaniu chodzi. Przeszkadzają mi wspomniane kaszety, czyli czarne pasy pod i nad filmem 2,35:1, wyświetlanym na telewizorze o stosunku szerokości do wysokości 16:9. I nie zrozumcie mnie źle, nie chodzi mi tu stricte o te pasy, co o niezagospodarowaną przestrzeń mojego telewizora czy rzutnika. Traci na tym widowiskowość, rozmach, epickość oraz głębia i rozległość świata przedstawionego.