9 i 1/2 twarzy MICKEYA ROURKE’A. Subiektywny ranking ról
W filmach najczęściej mówi bardzo cicho, co sprawia, że czujemy się, jakby szeptał tylko do nas – a mimo tego doskonale sprawdza się w rolach twardzieli. Jest aktorem wybitnym – a jednak nie sposób nie mieć do niego żalu, że nie wycisnął ze swojego talentu wszystkiego, co mógł. Niegdyś jeden z największych przystojniaków Hollywood, czarujący łagodnym uśmiechem i ciepłem czekoladowych oczu – a dzisiaj groteskowe, uzależnione od operacji plastycznych stworzenie, przypominające bardzo brzydką i tanią zabawkę z odpustowego straganu. Na jakiś czas rzucił aktorstwo dla boksu, a Amerykę dla Rosji. Ekscentryk, kobieciarz, gwiazdor, ikona. Ile twarzy ma Mickey Rourke?
Rok smoka (1985, reż. M. Cimino)
Nie jestem Włochem, jestem Polakiem – mnie nie kupisz.
Serce rośnie, gdy patrzymy na Rourke’a wypowiadającego podobne kwestie. Kolejny – obok Łowcy jeleni – film, w którym Michael Cimino dał wyraz swojej sympatii dla słowiańszczyzny, obsadzając Mickeya w pierwszoplanowej roli Polaka, Stanleya White’a, ostatniego sprawiedliwego gliny w skorumpowanym Chinatown. Mimo kilku słabszych punktów (Ariane jako Tracy) ten ponury, skąpany w strugach deszczu obraz świetnie się broni po latach: trzyma w napięciu i zaskakuje. Najlepszy ze wszystkiego jest jednak Mickey, bezbłędnie oddający całą gamę skomplikowanych emocji swojego bohatera: od wściekłości i zaślepienia po zmęczenie i rezygnację. Aktor jest w tym filmie celowo „postarzony” charakteryzacją – patrząc na jego posiwiałe włosy i sfatygowany kapelusz, trudno uwierzyć, że ledwie rok po Roku smoka Mickey zagrał młodego i pięknego maklera giełdowego w słynnym erotyku Adriana Lyne’a, o którym jeszcze tutaj napiszę.
Ćma barowa (1987, reż. B. Schroeder)
Chociaż należę do osób, które po wyjściu z liceum przestały zachwycać się prozą Charlesa Bukowskiego, to Mickey Rourke wcielający się na ekranie w alter ego tego pisarza zachwyca mnie nieodmiennie. Jego pełna pasji i rozpaczy gra aktorska ratuje od pretensjonalności postać Henry’ego, alkoholika, outsidera i poety uwikłanego w romans z pijącą nałogowo Wandą. Bukowski, który napisał scenariusz do filmu, bardzo wysoko cenił występ Rourke’a, chociaż o samym dziele Barbeta Schroedera wypowiadał się raczej chłodno. Pisarza irytowały m.in. sceny, w których Henry i Wanda wstają od baru, zostawiając przy nim niedopity alkohol… Żaden alkoholik nie zrobi czegoś takiego, ci idioci z Hollywood nie mają o niczym pojęcia – irytował się Bukowski. No, miał facet rację.
Diner (1982, reż. B. Levinson)
Błyskotliwe początki kariery Mickeya – a także Kevina Bacona i kilku innych znanych dziś aktorów. Klasyka filmów „gadanych” i jeden z lepszych buddy movies: grupka kumpli wchodzi w dorosłość, a kamera śledzi ich codzienne perypetie, miłostki i rozmowy. Świetnie uchwycona esencja młodości, jej ulotność, banalność, witalność i beztroska. Rourke wciela się w Boogiego, nonszalanckiego chłopaka, który nawet chłepcząc mleko, wygląda i zachowuje się jak książę. To w Diner wrodzona elegancja i niewymuszona „arystokratyczność” tego aktora po raz pierwszy zajaśniała tak mocnym blaskiem.
Sin City – Miasto grzechu (2005, reż. R. Rodriguez, F. Miller, Q. Tarantino)
Takich adaptacji komiksów poproszę więcej. Najlepsza, najmocniejsza, najsprawniej zrealizowana ze wszystkich trzech nowel tworzących Sin City to właśnie ta o Marvie. Jakże to się ogląda! – świetne, zwarte tempo narracji, czarny humor, przewrotna stylistyka noir, trochę horroru, no i Mickey jako Marv – obdarzony nadludzką siłą i zbyt twardy nawet na krzesło elektryczne brzydal, gotowy iść aż do piekła za kobietą, która ofiarowała mu odrobinę uczucia. Destylat z testosteronu i wcielenie komiksowości w najlepszym tego słowa znaczeniu. Jest coś wzniosłego i tragicznego w tej krwawej historii o facecie, który rusza na straceńczą wojnę z brudem wielkiej polityki. Mój pierwszy obejrzany film z Mickeyem, chyba najczęściej też powtarzany.
Bullet (1996, reż. J. Temple)
Sponiewierany życiowo Butch to jedna z bardziej osobistych ról Rourke’a. Aktor – będący współtwórcą scenariusza – sam wymyślił tę postać. Napisał ją od siebie, ponieważ tak naprawdę pisał o sobie. Trudno tego nie dostrzec, oglądając wypełnione marazmem i beznadzieją sceny z życia Butcha „Bulleta” Steina, faceta, który zmarnował młodość i zaprzepaścił sportowy talent. Ledwo wiążący koniec z końcem recydywista w depresji, co i rusz rzucający ripostami i onelinerami gangster bujający się w rytmie rapu – Bullet to postać, której się nie zapomina.