NIEDOCENIONE filmy z TOMEM CRUISE’EM
Tom Cruise właściwie nigdy nie zagrał w złym filmie, a nawet jeśli sam film był słabszy niż te najlepsze, co oznacza nadal dobry, to rola Cruise’a była dobra lub znakomita. Tom Cruise jest osobliwą gwarancją dla wszystkich tytułów. Kiedy wchodzi na scenę, rzeczywistość się zagina, jak w Rock of Ages, i chociaż to pozory, widz czuje się z nimi rewelacyjnie, prócz dziennikarki magazynu „Rolling Stone”. Tę scenę trzeba jednak zobaczyć, jak i wiele innych w poniżej zestawionych filmach, mniej znanych, często niżej ocenianych niż superprodukcje w stylu Top Gun lub Mission: Impossible. Tom Cruise wciąż nie zdobył Oscara. Tak tylko przypominam, bo z pewnością wszyscy jesteśmy ciekawi, kiedy i czy to nastąpi, oraz za jaką rolę.
„Mumia”, 2017, reż. Alex Kurtzman
Niewątpliwie największym problemem filmu jest gatunkowa separacja, ale to już wina scenariusza, chociaż to mnie dziwi ze względu na to, kto go pisał. Niemniej jednak stawianie tej wersji Mumii jako radykalnego przeciwieństwa Mumii z 1997 roku jest niesprawiedliwe. Oba filmu są w gruncie rzeczy podobne, z tym że Mumia z Brendanem Fraserem lepiej sobie radzi z wielogatunkowością. Mumia z Tomem Cruise’em za to jest świetna wizualne, perfekcyjnie konstruuje sceny akcji oraz posiada bohatera, którego męskość jest o wiele bardziej konkurencyjna dla Indiany Jonesa niż osobowość ekranowa stworzona przez Frasera. Niewątpliwą zaletą filmu jest również Russell Crowe i z żalem stwierdzam, że bohater ten nie miał odpowiednio dużo czasu, żeby wybrzmieć. Mając u boku tak odurzająco piękną antagonistkę jak Sofia Boutella, mógł skraść cały film. Być może się nie doczekam, ale Mumia Alexa Kurtzmana zasługuje na sequel, również z Tomem Cruise’em, któremu złowroga scjentologia wręcz demonicznie służy.
„Za horyzontem”, 1992, reż. Ron Howard
W 1993 roku piosenka z filmu Book of Days Enyi dostała nominację do Złotej Maliny. Trudno w to uwierzyć, zwłaszcza gdy się słucha tego utworu, a zaraz potem włączy My Heart Will Go On Céline Dion. Wśród 11 Oscarów, jakie dostał Titanic Jamesa Camerona, właśnie ten utwór dostał jednego z nich. Trudno w to uwierzyć, jeśli analizuje się warstwę muzyczną obu utworów. Cała reszta Za horyzontem na szczęście nie dostała żadnych więcej nominacji do Malin, ale dzisiaj jest filmem zapomnianym. Każdy pamięta Wichrowe wzgórza, ale Za horyzontem jest już produkcją wręcz tajemniczą. Ocena na Filmwebie np. faktycznie niska nie jest, ale to zaledwie 11 000 osób. Niewiele jak na tak znakomite połączenie romansu, dramatu, kina przygodowego i westernu. Śmiało można stwierdzić, że to jeden z lepszych filmów w karierach zarówno Toma Cruise’a, jak i Nicole Kidman.
„Legenda”, 1985, reż. Ridley Scott
Młodzież zafascynowana Harrym Potterem nie zna tego filmu, a chyba przypadłby im do gustu. Nie ma tu CGI, lecz charakteryzacja stoi na tak wysokim poziomie, że efektów komputerowych wcale nie potrzeba. Są one, oczywiście, jednak jeszcze w tych czasach nie dominowały jak dzisiaj. W filmografii Toma Cruise’a, ale i Ridleya Scotta Legenda jest mniej popularnym filmem. Obydwaj byli na początku swoich karier. Obydwaj się starali wypaść jak najlepiej, co Scottowi się jednak bardziej udało niż Cruise’owi, niemniej warto go wraz z Legendą bardziej docenić, a nie tylko wytykać, że był młody, wyglądał jak wyjęty dopiero co ze szkoły lub brakowało mu nieco ogłady w momentach, gdy trzeba było pokazać więcej emocji, a nie tylko fizycznej zwinności.
„Szkoła kadetów”, 1981, reż. Harold Becker
To istotnie szaleństwo, żyć godnie w świecie, który ma za nic wszelką godność – to ważne zdanie wypowiada generał Harlan Bache (George C. Scott), człowiek, któremu w życiu nie pozostało nic poza mundurem. Pytanie tylko, czy taki brak alternatywy zadowala jego podopiecznych? Zapewne by tego chciał, takiego radykalnego oddania, ale nie wszystko można przewidzieć w życiu, które nie składa się wyłącznie z chodzenia w mundurze. Szkoła kadetów jest zupełnie nieznanym tytułem w filmografii Toma Cruise’a, ale akurat w tym przypadku nie o niego chodzi. Ważny jest sam film, opowieść o oddaniu graniczącym z szaleństwem, o refleksji amerykańskiego świata filmu, ale i społeczeństwa na temat bycia żołnierzem w czasach pokoju, chociaż jest to stan niezwykle kruchy, bo USA cały czas prowadzą jakąś wojnę.
„Rock of Ages”, 2012, reż. Adam Shankman
Zaczyna się zupełnie nierockowo, a cukierkowo popowo, względnie glammetalowo. Era rocka to przecież efektowny musical, taka nowoczesna opera z przearanżowanymi hitami muzyki rozrywkowej z lat 80. i 90. Jest więc styl, klimat, a nie melorecytacja do monotonnych tematów muzycznych, byle powiedzieć jak najwięcej. Bohaterowie są kolorowi, podobnie jak otoczenie. Wszyscy są jacyś, zostawiają ślad, ale… Wśród nich znajdziemy jednak najbardziej wybijającą się osobowość, chociaż jej pierwsze pojawienie się w osobliwym stroju, zwłaszcza majtkach, które symulują dużego penisa, może niektórym do gustu nie przypadnie, bo tego bohatera gra właśnie Tom Cruise. Stacee Jaxx, którego muzyka koi najlepiej po stracie chomika, jest wyjątkową postacią w karierze Cruise’a. To pastisz rockmana, przedwcześnie stary, zgorzkniały, wiecznie pijany, lecz wciąż ujmujący do tego stopnia, że na jego widok mdleją. Tak działa właśnie legenda, a scena z udziałem dziennikarki „Rolling Stone” powinna być podawana za przykład aktorskiego kunsztu Toma Cruise’a. Niestety produkcja jest zupełnie nieznana w porównaniu z innymi filmami, w których Cruise zagrał. Krytycy nie kwapią się do jej oceniania, a widzowie do oglądania.
„Ukryta strategia”, 2007, reż. Robert Redford
Tematyka oraz forma jej przedstawienia wywarły główny wpływ na oceny i zainteresowanie widzów. Jest ono drastycznie małe, jeśli porównamy je z klasą aktorów – którzy w filmie grają – oraz reżysera, który również jest aktorem, może nawet bardziej niż reżyserem. Robert Redford postawił na kameralność, na doświadczenie rozmowy z nielicznymi wstawkami sensacyjnymi, co w sumie do końca nie pasuje do głównego toku fabuły. A Tom Cruise przyćmiewa swoim aktorskim urokiem nawet Meryl Streep. Kogo jednak z Polskich widzów interesują abstrakcje polityczne zza oceanu? Widać to po niewielkiej licznie ocen.
„Wybuchowa para”, 2010, reż. James Mangold
Nie można absolutnie stwierdzić, że to film nieznany, jak np. Era rocka, ani źle zagrany aktorsko. Może między Cameron Diaz i Tomem Cruise’em nie było tak profesjonalnej, a zarazem emocjonalnej współpracy co między nim a Nicole Kidman, lecz nie da się temu tytułowi zarzucić braku ciekawej akcji, złego wyważenia, a nawet nudy. W produkcji Jamesa Mangolda jest wszystko, co w komedii sensacyjnej być powinno. Produkcja jest jednak oceniania dość nisko, zwłaszcza przez krytyków. Część widzów również jest jakby osobliwie zdziwiona, że nagle w kinie akcji pojawiło się tyle gagów, a tu celowe puszczanie oka do widza, mrużenie oczu, żeby autoparodycznie ująć temat poważnego dramatu sensacyjnego o walce ze złymi, smutnymi przestępcami. Więcej luzu.