REKLAMA
Ranking
NAJLEPSZE SERIALE pierwszej połowy 2024 roku
Sprawdźcie najlepsze seriale pierwszej połowy 2024 roku.
REKLAMA
Po tym, jak podzieliliśmy się naszymi listami najlepszych filmowych produkcji ostatnich sześciu miesięcy, przyszedł czas na seriale. Sprawdźcie, jakie produkcje doceniliśmy. Co spodobało się wam?
Filip Pęziński
- X-Men ’97 – wysokooktanowe, niebojące się ani przesuwania statusu quo, ani swojego komiksowego pierwowzoru kapitalne widowisko superbohaterskie, które zostawia w tyle… większość MCU? Wielka rzecz narysowana na mały ekran.
- Klątwa – wybitna satyra, cudownie autystyczny cringe humor, wspaniałe przekazanie pałeczki w sztafecie, którą w amerykańskiej telewizji zaczął David Lynch. Z absurdalnie dobrą obsadą. Mogliście o tym serialu nie słyszeć, ale musicie go zobaczyć.
- Reniferek – zostawiając na boku kontrowersje, które zebrały się wokół produkcji Netflixa, Reniferek pozostaje porażającym portretem traumy, bólu i samotności. Uderza z zaskoczenia, ale zawsze precyzyjnie.
- Ripley – malownicze Włochy, magnetyczny Andrew Scott i opowieść o kanciarzu, który żyje w popkulturze już od ponad pół wieku. Dolce vita!
- Rojst: Millenium – domknięcie tryptyku stanowiącego być może największe streamingowe dzieło znad Wisły. Najważniejsze wątki i bohaterowie trzech sezonów łączą się tu w ramach mrocznego i emocjonującego thrillera. Nie mam wątpliwości, że będziemy do Rojsta wracać. Tak jak wracamy do innych klasyków rodzimej telewizji (teraz streamingu).
Odys Korczyński
- Ripley – mając w pamięci film Anthony’ego Minghelli, z początku nie zaufałem tej produkcji. Wydawała mi się zbyt rozciągnięta. Ale to wrażenie minęło po pierwszym odcinku, a całość historii Ripleya, tak genialnie zagranego przez Andrew Scotta, nie pozwoliła mi się oderwać od tych wszystkich przemyślanych monochromatycznych kadrów.
- Bracia Sun – nie będzie drugiego sezonu, czego należy bardzo żałować. Spodziewałem się tego jednak, gdyż Bracia Sun to specyficzna komedia gangsterska, zrealizowana z nietuzinkową i nieudawaną dalekowschodnią brutalnością. W europejskiej percepcji filmów ten mariaż czasem nie chwyta.
- The Boys – z odcinka na odcinek robi się coraz eksploatacyjnie. Sądziłem, że poprzednie trzy sezony wyczerpały pomysły na kontrowersje i abstrakcyjną prezentację przygód superbohaterów, ale 4. zupełnie mnie zaskoczył. Na razie scena z lobotomią, której dokonuje Deep, prowadzi, ale to w przypadku The Boys zapewne chwilowe i pojawią się kolejne perełki.
- Fallout – tęsknię za nową odsłoną gier oraz żałuję, że już nie mam na tyle czasu, żeby wrócić do starszych. Sytuacja jest więc patowa. Na szczęście serial pozwolił mi na przypomnienie sobie wszystkich tamtych miłych chwil, bo zaprezentował postapokaliptyczny świat nawet sugestywniej niż każda gra.
- Becoming Karl Lagerfeld – świat mody przedstawiany w kinie nie musi być nudny, nie musi wydawać się niepotrzebny, odczłowieczony oraz przeznaczony wyłącznie dla bogatych. Modę tworzą ludzie z całym bagażem swoich doświadczeń, który starają się przenieść na swoje projekty, jak wszyscy twórcy zresztą. I ta ich walka w Becoming Karl Lagerfeld jest najbardziej warta uwagi.
Jakub Piwoński
- Ripley – inscenizacyjnie i stylistycznie to produkcja najwyższych lotów. Fabuła także do końca pozostaje interesująca, choć nie brak momentów, które sprawiają wrażenie umieszczonych na siłę. Andrew Scott – objawienie. Od tego serialu bardzo trudno jest odwrócić wzrok.
- Shogun – nie warto bawić się w porównania z pierwszym serialem czy z książką. To trochę osobny byt, w którym inaczej rozłożono akcenty. Wyszło z tego coś osobliwego, klimatycznego. Serial sugestywny, trafiający w punkt, ostry jak katana. Dobre role aktorskie, ale bardziej po japońskiej stronie obsady. W ogóle to bardziej japoński serial, grający tą kulturą, mniej za to „zachodni” – ale to także atut.
- Władcy przestworzy – nie jest może Kompania braci, ale to wciąż kawał solidnej roboty scenopisarskiej i inscenizacyjnej. Na taką wyidealizowaną wojnę, jakkolwiek dziwnie to brzmi, zawsze fajnie się patrzy.
- Reniferek – chyba największe zaskoczenie tego sezonu. Przyznam, że nieraz szczęka opadła mi podczas seansu tego serialu, którego gatunkowa przynależność jest niejasna. Ni to komedia, ni thriller, a już na pewno nie jest to romans. To po prostu kino pełne emocji, psychologiczne, zadające trudne pytania odnośnie do tożsamości. Brawo.
- Problem trzech ciał – znowu Netflix, i to chyba jeden z lepszych sezonów platformy, bo dostarczyła tym razem sporo świetnych produkcji. Zabawa w science fiction twórców Gry o tron wyszła bardzo intrygująco, nieszablonowo, rześko. Podobał mi się i czekam na więcej. Pozwolę sobie także wspomnieć tu o innym serialu w podobnym tonie, ale od Apple – Mrocznej materii. Także rzecz godna polecenia.
Łukasz Budnik
- Fallout – interesująca historia, sugestywna wizja postapokalipsy i świetnie skonstruowany świt. Często podczas seansu nasuwały mi się skojarzenia z LOST, co uznaję za dużą zaletę. Świetni Walton Goggins i Ella Purnell, bardzo przekonująca jako protagonistka, której ideały konfrontują się z brutalną rzeczywistością.
- X-Men ’97 – doskonale napisany i zrealizowany serial, z ciekawymi scenami akcji i kapitalnymi interakcjami między postaciami, poruszający interesujące i całkiem dojrzałe motywy. Jedna z najciekawszych rzeczy, jakie ma do zaoferowania Marvel. Fragment z Happy Nation to jedna ze scen roku.
- Reniferek – bardzo przejmująca, szczera i nieraz przerażająca opowieść o traumach, próbie samoakceptacji i odnalezienia samego siebie. W ciągu jednego odcinka da się poczuć frustrację, satysfakcję i współczucie wymierzone w kierunku tej samej postaci. Fakt, że Richard Gadd oparł Reniferka na własnych doświadczeń, czyni go tym bardziej interesującym.
- Rojst: Millenium – najlepszy sezon, który nie tylko świetnie działa w swoich ramach, lecz także udanie dopina wszystkie wątki rozpoczęte w poprzednich. Kapitalne, trzymające w napięciu odcinki, a odtworzenie na ekranie realiów lat 90.i 60. to niebywała robota. Mika Łukasza Simlata to niezmiennie jedna z najlepszych postaci w polskim kinie.
- Jeden dzień – nie czytałem książkowego pierwowzoru, a filmową ekranizację oglądałem dawno i nieszczególnie ją pamiętam, ale serialowa adaptacja przypadła mi do gustu. Przemyślana konstrukcja, bardzo dobra chemia między dwojgiem aktorów i dużo naturalnych dialogów. Skojarzenia z trylogią Before, czyli najlepsze. Bardzo wzruszający ostatni odcinek.
Gracja Grzegorczyk-Tokarska
- Dżentelmeni – zdarzają się przypadki, gdy przerobienie filmowego hitu na serial nie zawsze okazuje się sukcesem. Twórcy Dżentelmenów postanowili jednak kurczowo trzymać się ducha swojego poprzednika, serwując widzom intrygującą historię z arystokracją i narkotykami w tle. Choć początkowe odcinki ogląda się dość leniwie, to jednak całość okazuje się prawdziwym brylantem wśród serialowych nowości.
- Eric – sztampowy mogłoby się wydawać motyw tajemniczego zaginięcia małoletniego chłopca to tylko punkt wyjścia do opowiedzenia zagmatwanej historii z chorobą alkoholową w tle. Niech nie zwiodą was barwne i kolorowe postacie rodem z Ulicy Sezamkowej, gdyż – jak pokazują dobitnie twórcy – w każdym z nas może czaić się mrok, który w niespodziewanym momencie może dosięgnąć najbliższe nam osoby.
- Ripley – wydawać by się mogło, że historia Toma Ripleya została opowiedziana już na każdym możliwy sposób. Twórcy serialu udowadniają jednak, że można z nią zrobić coś absolutnie nowego i genialnego, nie zatracając ducha oryginalnej powieści. No i na dokładkę mamy jak zawsze genialnego Andrew Scotta, który po raz kolejny przekracza wyżyny swoich aktorskich możliwości.
- Reżim – odnoszę dziwne wrażenie, że o tej genialnej produkcji praktycznie nikt nie mówi albo po prostu obracam się w kręgach niewłaściwych ludzi. W tym roku jest to jedna z ciekawszych, niekonwencjonalnych i niesztampowych produkcji, jakie udało mi się zobaczyć na małym ekranie. I choć nie jestem wielką fanką Kate Winslet, to muszę przyznać, że naprawdę świetnie wypada w formatach serialowych.
- Dżentelmen w Moskwie – rewolucja bolszewicka, upadek arystokracji oraz jak zawsze świetny Ewan McGregor to jak się okazuje przepis na serialowy sukces. Nie zapominajmy o tym, że twórcy zrobili pełnoprawnego bohatera z fantazyjnego wąsa głównego bohatera, co kupiło mnie praktycznie od samego początku. Są emocje, ale na pewno nie takie, które kiedykolwiek przyszłyby wam przez głowę, co chyba jest wystarczającą rekomendacją.
REKLAMA