WŁADCY PRZESTWORZY. 5 wniosków nasuwających się po emisji serialu wojennego od twórców “Kompanii braci”
Zakończyła się emisja serialu Władcy przestworzy na platformie Apple. Podczas tych dziewięciu odcinków mieliśmy okazję ponownie cofnąć się do czasu II wojny światowej i sprzymierzyć z aliantami. Tym razem Steven Spielberg i inni producenci opowiedzieli historię wojenną oczami pilotów bombowców. Jak się udało? Mam kilka uwag do tego serialu, ale generalnie było to wartościowe doświadczenie. Oto rzeczy, które budzą wątpliwości lub po prostu zwracają uwagę i mogą zostać z nami na długo po emisji tego serialu.
Poprawność polityczna ma się dobrze, choć stwarza problemy
Jestem przekonany, że pomysł z czarnoskórymi pilotami pojawił się wówczas, gdy zaczęto zastanawiać się nad tym, czy gotowy scenariusz jest w odpowiedni sposób poprawny politycznie – a nie odwrotnie, ze szczerej chęci oddania im sprawiedliwości. Jeszcze dwadzieścia lat temu nikt by nie zwracał uwagi na to, że twórca decyduje się wpleść czarnoskórych żołnierzy pomiędzy białych aliantów. Dziś jednak poprawność polityczna stała się tak silną i nieodzowną cechą widowisk kinowych i telewizyjnych, że zdający sobie z tego sprawę twórcy powinni, mimo wszystko, lepiej uzasadniać poszczególne zabiegi scenariuszowe, by nie wyglądały sztucznie. We Władcach przestworzy, owszem, pojawiają się czarnoskórzy piloci. I nie ma w tym absolutnie nic nadzwyczajnego, bo przecież jest to podparte faktami. Problemem w moim mniemaniu jest to, że zostali oni uwypukleni w sposób niezręczny. Pojawiają się dosłownie na końcu historii, w jednym z finałowych odcinków, po czym, o dziwo, razem z głównymi bohaterami historii zaskarbiają sobie miejsce w tablicach podsumowujących losy poszczególnych person (pomimo faktu, że odegrali marginalną rolę w fabule samego serialu). Ba, oni pojawiają się nawet w czołówce serialu, przez co widz, który na przykład zdecydował się obejrzeć tylko sześć odcinków, nie odpowie sobie na pytanie, co oni w tej czołówce robią. To naprawdę dało się zrobić lepiej, podkreślając w sposób interesujący i wyważony coś, co zostało przez historię zapomniane lub pominięte.
Nowe gwiazdy na horyzoncie
Władcy przestworzy sprzedają nam kilka nowych gwiazd. Oczywiście niekwestionowanym liderem serialu Apple jest Austin Butler, którego rola majora Gale’a „Bucka” Clevena ewidentnie bryluje (ciekawą rzeczą jest oglądać serial i udać się do kina na nową Diunę, gdzie Butler bryluje nie mniej). Natomiast swoistym odkryciem jest dla mnie Callum Turner, który wcielił się w jego przyjaciela, niepokornego majora Johna „Bucky’ego” Egana. Ci dwaj panowie brali zwykle udział w spotkaniach promujących serial, bo jako ekranowi koledzy stanowią jego wizytówkę. W pewnym momencie Austin Butler tajemniczo znika z ekranu i wówczas to Callum Turner przejmuje inicjatywę, biorąc na swoje barki ciężar dramatyczny historii. Jest świetny w roli nieco zblazowanego, nieco niesfornego żołnierza i od teraz będę miał na tego aktora oko. Ale nie można zapomnieć o drugim planie, który także odkrywa nowe gwiazdy. Barry’ego Keoghana przedstawiać nikomu nie trzeba, ale już taki Anthony Boyle, którego porucznik Crosby pełni także funkcję narratora tej historii, z pewnością zostanie zapamiętany. Nate Mann i Raff Law to także nazwiska, na które warto zwrócić uwagę i które zaznaczyły swoją obecność na tableau tej wojennej historii.
Polacy? A kto by się tam nimi przejmował
Trochę sięgnę do narodowego ducha i wyrażę żal, że tak po prawdzie nie ma się z kim w tym serialu identyfikować. Bo wybaczcie, ale nie traktuję poważnie roli Joanny Kulig, której postać sprowadzono do roli seksualnego obiektu (nie umiem określić tego innymi słowami). Ja wiem, że to jest amerykański serial, ale amerykański punkt widzenia jest aż nadto odczuwalny. Znalazło się w serialu miejsce dla czarnoskórych pilotów – dobrze, ale niedobrze, że nie znalazło się dla Polaków. Jankesi, zbawcy świata, znowu poprowadzili narrację w sposób tendencyjny, co oczywiście ma służyć ich interesom. Ale chciałbym przypomnieć, że to historia konfliktu, który zaczął się od najazdu na nasz kraj, a słowo „Polska” może pada w nim… jeden raz? Dla mnie zatem Władcy przestworzy to serial opowiadający o amerykańskich bohaterskich pilotach II wojny światowej, a nie po prostu serial o bohaterskich pilotach II wojny światowej, bo gdyby był tym drugim, znalazłoby się w nim miejsce nie tylko dla legendarnego Dywizjonu 303, ale też dla innych polskich żołnierzy. Bo, litości, jeżeli w serialu o II wojnie światowej znalazło się miejsce dla polskiej kobiety, która spędza noc z amerykańskim żołnierzem, dlaczego niedane nam było poznać żadnego polskiego żołnierza? Swoją drogą – czy wiecie, że dziś słowo „aliant” kojarzone jest głównie z armią USA, choć pierwotnie związane było z państwami, które wypowiedziały wojnę hitlerowskim Niemcom, czyli z Polską, Francją i Wielką Brytanią?
Kompania braci to wciąż najlepszy serial wojenny
Kompania braci, Pacyfik i Władcy przestworzy tworzą coś w rodzaju serialowej trylogii. Pierwszy serial, który obrósł już zasłużonym kultem, emitowany był na HBO (jeszcze zanim stało się platformą strumieniową) i opowiadał o żołnierzach pułku piechoty spadochronowej. Drugi przenosił nas do walk w obrębie Pacyfiku, między armią USA (korpus piechoty morskiej) a Japonią. Trzeci, już produkowany przez Apple, to omawiani Władcy przestworzy, czyli historia wojenna opowiadana z punktu widzenia (amerykańskich!) pilotów armii powietrznej. Wciąż Kompania braci wygrywa ten symboliczny pojedynek i nie ma sobie równych pod względem scenariuszowym (unikalna dramaturgia wojenna), ale także wizualnym. Władcy przestworzy mają jeden szkopuł – historia jest nawet wciągająca, ale w pewnym momencie zdajemy sobie sprawę z tego, że tych powietrznych starć jest jak na lekarstwo, a przecież mowa o serialu, który został na tym właśnie oparty fabularnie. Kompania braci pod względem efektowności ukazania wojennego dramatu wciąż jest wzorem niedoścignionym, nawet po latach widać, że nie oszczędzano na nią pieniędzy, czego nie można powiedzieć o Władcach przestworzy.
II wojna światowa wciąż rozpala wyobraźnię i budzi trwogę
Wylałem kilka gorzkich słów na serial, ale chciałbym podkreślić, że to nie jest tak, że jestem jakoś silnie nim rozczarowany. Pewne rzeczy mnie zawiodły i jestem zdania, że mogą one niestety zaważyć na odbiorze serialu i jego wydźwięku przez lata. Natomiast nie zmienia to faktu, że to solidna produkcja, przy której seansie nie raz się wzruszyłem (zwłaszcza w pierwszych odcinkach). To także serial, który udowadnia ponownie coś, co wiemy od lat – II wojna światowa to niezmiennie fascynujący okres historii, zwłaszcza z punktu widzenia scenopisarskiego potencjału; okres jednocześnie budzący ogromną trwogę. Dokładnie 85 lat temu stało się bowiem coś na tyle radykalnie tragicznego, że do dziś budzi to szok w społeczeństwie obrosłym komfortem i bezpieczeństwem (choć nie wiem, czy podzielają to sąsiedzi z Ukrainy). „Nigdy więcej” to myśl, jaką chcą nam przekazać twórcy, tym samym udowadniając, że wielkie katastrofy rodzą jednocześnie, ku pokrzepieniu serc, wielkich bohaterów.
Jeśli ten zapoczątkowany przez Stevena Spielberga i Toma Hanksa format (przypomnę, że panowie byli ojcami chrzestnymi Kompanii braci, gdyż serial powstał na bazie sukcesu Szeregowca Ryana) będzie kontynuowany, a coś mi się wydaje, że tak się właśnie stanie, w kolejnej historii chętnie przeniósłbym się do łodzi podwodnej. Ale to tylko czcze życzenie. Ważne, by ponownie zrobiono z tego coś wielkiego, niemniej porywającego i heroicznego.