THE BOYS – SEZON 4. Pierwszy siwy włos łonowy Homelandera [Recenzja odcinków 1-3]
Trzy odcinki już są. Zaczęła się jazda wyłącznie dla miłośników tej stylistyki, a Homelander od razu na pierwszym planie na imprezie politycznej, a potem w toalecie. Tuż za nim Rzeźnik i reszta kamaryli. Niepotrzebnie obawiałem się, że 4. sezon zapoczątkuje zjazd The Boys w stronę nudnej superbohaterskiej mydlanej opery. Od samego początku jest ostro, politycznie niepoprawnie, językowo wyuzdanie, generalnie nie dla miękiszonów. Serial jednak nie wyczerpuje się w erotycznych rozmowach Deepa z ośmiornicą Ambrozją. Twórcy drenują, ile się da, kino superbohaterskie, ukazując nam tym samym normalne społeczeństwo, które chciałoby mieć swoich herosów i de facto sobie ich lepi z politycznych idei i świętych obrazków. Diagnoza z The Boys jest bolesna, nie tylko ta społeczna, ale i ta rodzinna. Nie mogę się więc doczekać 5. sezonu, który będzie ostatnim, co wydaje się dobrym pomysłem. Znakomite seriale niech odchodzą w pełnym blasku chwały – tym samym zakładam, że ostatni sezon utrzyma poziom.
Przede wszystkim jest nowy Noir, co może nieco zdziwić. Jak wspomniałem w tytule recki, Homelander znajduje podczas sikania pierwszy siwy włos, tyle że na swoich jajkach. Tak wypada, żeby nie była to głowa, bo w The Boys nic nie może być standardowo. Poza tym dowiemy się, że naczelny superbohater serialu ma powiększoną prostatę i się starzeje, co jeszcze podkręca jego wynaturzone skłonności. Bynajmniej nie mam tu na myśli ciągot do udawania niemowlęcia, które ssie pełne mleka kobiece piersi. To już było w poprzednich sezonach. Pojawi się też znowu zdeterminowana do zdobycia władzy Victoria Neuman wraz z córką-supkiem. Do Homelandera dołączy siostra Sage – chodzący lewicowy ideał, tylko o czarnym kolorze, walczący o prawa Afroamerykanów, tyle że w krzywym zwierciadle. Rzeźnik będzie jak zwykle posępny, a guz nie da mu spokoju. Widzowie będą mogli również udać się na pewną imprezę, na której w saunie grupowo masturbują się dorosłe sześcioraczki. Żałuję tylko Starlight, że scenarzyści trzymają ją gdzieś z daleka od centrum akcji, ale to może się jeszcze zmienić. Niezłą bekę ma serial za to z wszelkiej maści foliarzy, antyszczepów, płaskoziemców i szurów, tak więc Tom Hanks podobno działa w jakiejś satanistycznej szajce dostarczającego dzieci pedofilom i takie tam afery godne szurowych umysłów. W tej ekipie brakuje tylko Trumpa, do którego polityki i zachowania zresztą są gorzkie aluzje w kilku scenach. Jest z czego się pośmiać, ale i niestety – nad czym zapłakać.
Bo pewnie niektórym z was może się wydawać, że serial The Boys to taki produkt dla półmózgów, którzy potrafią tylko przeklinać, przedmiotowo wypowiadać się o seksie oraz ćpać i pić. Nic bardziej mylnego. Intryga w The Boys jest na tyle skomplikowana i wielopoziomowa, że lepiej nie pić w trakcie seansu, żeby nie zaburzać swoich zdolności poznawczych. Język zaś ostry, lecz zręczny, bogaty w metafory, a „kurwa” nie pełni w nim roli bezsensownego przecinka. Od 1. sezonu serial konsekwentnie buduje alternatywną rzeczywistość superbohaterską w USA za pomocą wielu środków, bardziej alegorycznych i bardziej dosadnych – jednym słowem: życiowych. W 4. zaś sezonie jest jeszcze ostrzej i bliżej do naszego polskiego poletka, zarówno tego sprzed kilku lat, jak i tego współczesnego, bo niby coś się zmieniło, ale zakulisowe układy wciąż pozostały te same. Podobnie w The Boys, Wielka Siódemka nadal rządzi, chociaż nie ma w niej Starlight i Maggie. Jest za to Sage, nowy Noir oraz Petarda. Rzeźnik ze swoimi ziomkami na nich poluje, a Newman powoli za plecami wszystkich sięga po władzę. Mimo czasem kłujących w oczy niespójności fabularnych zapowiada to niezły finał, na który z pewnością nie jesteśmy teraz przygotowani, podobnie jak nie byliśmy przygotowani na odcinek pt. Herogasm. Przed premierą obawiałem się jeszcze jednej rzeczy – odtwórczości. Podobny montaż, muzyka, narracja, zdjęcia, wstawki z meetingów i realizowanych kampanii reklamowych na rzecz Vought – duża dawka amerykańskiego świata, przecież tak nam obcego, i to po raz czwarty. Nic pod tym względem się nie zmieniło. Zadziwiające jest jednak to, że nie odczułem autoplagiatu, żadnej nudy. Twórcy zręcznie zadbali o to, żeby widz się nie zniechęcił. Wybrali sobie postaci, i skupili się na nich – Homelander i Rzeźnik – to między nimi będzie toczyć się rozgrywka, a tylko pozornie wydaje się ona przesądzona. Zgadzam się z niektórymi opiniami, że na przestrzeni 4. sezonów intrygę można było rozegrać nieco szybciej, a Rzeźnik raczej nie powinien dogorywać aż do 5. sezonu, no chyba że scenarzyści zaplanowali dla niego nagłe ozdrowienie. Zbyt ważną jest postacią, żeby się go pozbywać po 4. serii, ale czy jego choroba nie straci siły emocjonalnego oddziaływania, gdy będzie się ją zbyt długo podtrzymywać do końca 5.?
Po trzech odcinkach mogę powiedzieć, że ujęła mnie scena w toalecie i z lustrem – czar Homelandera wciąż działa na zasadzie, którą opisałem w felietonie o nim. Rzeźnik również wbił mi się w pamięć swoim uspokojeniem, czego bym się po nim nie spodziewał. Perspektywa śmierci jednak zmienia. Na ciekawego bohatera wyrasta A-Train, a zawód sprawił mi Hughie. Mam nadzieję, że jeszcze się rozkręci, jak w tej scenie z Jezusem na lodzie – zresztą bardzo krwawej. Ciekawy jestem również, co znajduje się za czerwonymi drzwiami i na ile skomplikuje to ocenę moralną Homelandera? Czy jest to możliwe? Odwołując się znowu do siwych włosów łonowych naszej gwiazdy z amerykańską flagą na pelerynie, po trzech odcinkach jeszcze ich nie widzę, ale nawet gdyby, nie przeraziłyby mnie tak, jak Homelandera, który na myśl o swojej niedoskonałości w każdym miejscu na ciele wpada od razu w atak nerwicy lękowej, który może uspokoić tylko za pomocą wejścia w rolę dziecka w objęciach kobiety z laktacją. Na razie 10/10.