BECOMING KARL LAGERFELD. Pokusy tego świata są dla wielkich
Po znakomitym Cristóbalu Balenciadze, który zaprezentował mi świat wysokiej mody w sposób jakże zaskakująco przystępny, wciągający i dojrzały, przyszedł czas na serial o dużo bardziej komercyjnie znanej ikonie mody – Karlu Lagerfeldzie. Doskoczyć do poziomu Balenciagi z początku wydawało się rzeczą niemożliwą, ale się udało. Tak więc mogę z całą odpowiedzialnością napisać, że na platformie Disney+ miał premierę kolejny serial o życiu, wydawać by się mogło, nikomu niepotrzebnego człowieka odseparowanego od naszych problemów pancerną szybą. Nic bardziej mylnego. Karl Lagerfeld sportretowany mistrzowsko przez Daniela Brühla okazuje się człowiekiem o wewnętrznym świecie tak interesującym jak kino Nowej Przygody.
A ta poznawcza, życiowa i erotyczna przygoda jest estetycznie opatulona w retronowoczesną wizję lat 70., z towarzyszeniem wspaniałej ścieżki dźwiękowej, mieszającej disco z muzyką poważną i wieloma innymi gatunkami, ponownie zaaranżowanymi, żeby widzowi było łatwiej się w nich współcześnie odnaleźć. I to działa. Muzyka i zmieniające się wyrazy twarzy Daniela Brühla, ale też jego aktorskiego „partnera” Théodore Pellerina w roli platonicznego kochanka Lagerfelda – Jacquesa de Baschera. Wcale nie trzeba, żeby dwaj mężczyźni musieli się rozbierać, by pokazać swoją miłość do siebie wzajemnie. I chociaż w serialu nie brakuje gejowskich klubów, mówienia o rżnięciu, pierdzenia, analnych konotacji i Yvesa Saint Laurenta klęczącego przed rozporkiem młodziutkiego kochanka, to właśnie ta pozbawiona nagości nierównoległa, emocjonalna relacja między Bascherem a Lagerfeldem jest najbardziej zmysłowa i zajmująca. Może być natchnieniem do napisania nawet większej powieści o dwóch zagubionych, wrażliwych ludziach, albo co najmniej opowiadania. Moda zostaje gdzieś z tyłu i pełni funkcję wyłącznie uzupełniającą. Jest więc zgoła inaczej niż w Cristóbalu Balenciadze, ale ta konwencja wcale nie przeszkadza. Mody jest tyle, ile być powinno, przez co nie przesłania ona opowieści o ludzkich uczuciach, których nie da się zamknąć w jednym, kulturowym i seksualnym szablonie. Można więc powiedzieć, że osobowość Karla Lagerfelda jest panseksualna, odseparowana od fizycznej erotyki, lecz ją niosąca ze sobą dla innych, niemal po kaznodziejsku.
W tej materii Lagerfeld unosił się poza płciowością niemal tak, jak traktował modę. Kobiety sądziły, że projektuje dla nich, że jest wyrazem ich najgłębszych pragnień, a on potrafił skwitować całe to kobiece dążenie do zdominowania klienckiego świata mody w ten sposób: Moda nie ma nic wspólnego z kobietami, dlatego w branży jest tylu gejów. Może się ta sentencja nie spodobać wielu miłośniczkom świata Lagerfeldowskiej mody, ale miał prawo to powiedzieć jako twórca, bo swoją twórczością, podobnie zresztą jak Balenciaga, chciał coś zakryć, zakamuflować, jakąś bezsilność, kompleks narodowy, a może samotność i w pewnym sensie życie aseksualne, mimo obecności pragnień czysto fizycznych. Prawda, że nie spodziewamy się jako widzowie, przynajmniej na początku, tak zgłębionej tematyki seriali o projektantach mody, bo myślimy szablonowo – a tu Becoming Karl Lagerfeld wymyka się naszej intencjonalności. Obżerający się słodyczami Lagerfeld, zdegustowany Lagerfeld mówiący o rżnięciu w gejowskim klubie, wielki Lagerfeld, gdy projektuje schowany w swoim wąskim świecie, rozczarowany życiem stary kawaler Lagerfeld mieszkający z matką – te i wiele innych masek przybieranych przez Daniela Brühla są esencją produkcji. A przy tym dynamiczny montaż, nietuzinkowa gradacja emocji w kolejnych scenach, wiele ujęć nie tylko modowych detali, szerokie kadry, gra światłem, zabiegi estetyczne, których się w danym momencie nie spodziewamy, a nawet sceny pełne przemocy i akcji, nie tylko psychologicznej. Optymalnie również było wyjąć z życia Lagerfelda pewien konkretny okres życia i dokładnie go przeanalizować, obrazując to, kim był i kim w końcu się stał za dyskusyjnie wysoką cenę. Jeśli faktycznie jego niedoszły kochanek, ale jednak miłość życia, czyli Bascher, był nikomu niepotrzebnym dandysem, to Lagerfeld przez dużą część życia właśnie tak się wewnętrznie czuł, chociaż paradoksalnie takim kimś nie był. Uzupełniali się więc z Bascherem w dziwny, wręcz patologiczny sposób. Może Lagerfeld nie był zdolny do realnych uczuć? Może wystarczało mu tylko marzenie o nich? Myśl o ich spełnieniu, realizacji, wywoływała w nim coś w rodzaju radykalnego zaspokojenia głodu, niemal jak zaspokojenie po odbytym stosunku, tyle że to wszystko głęboko we własnej głowie. Nie kontrolował tego, chociaż był świadomy dziejącego się w nim procesu, co jeszcze zwiększało jego separację od świata.
Taki jego wizerunek jawi się w serialu, tym bardziej jest ciekawy i tajemniczy. Z jednej strony wydaje się, że w tym świecie mody, świecie snobistycznych emocji i oczekiwań, pokusy tego świata, zabronione dla zwykłych, przeznaczone są wyłącznie dla wielkich. Mogą je tylko oni bezkarnie zaspokajać. Karl Lagerfeld w tej rzeczywistości był niewątpliwie legitymowany przez tamtejszą wizję wielkości, ale spełnianie pokus nie dawało mu przyjemności. Pod tym względem był swoim własnym najgorszym wrogiem i sadystą, i dlatego mógł stać się ikoną stylu dla ludzi zupełnie niewybranych, nie tych haute couture.