PROBLEM TRZECH CIAŁ. A wszechświat mruga do nas z nadzieją ZAGŁADY
Netflix rozwiązał paradoks Fermiego, a właściwie najpierw zrobił to Cixin Liu, a potem zwizualizował to w niezłym stylu Netflix. Niestety, kilka razy już natknąłem się w sieci na dziwne stwierdzenie, że oto David Benioff i D.B. Weiss za pomocą Problemu trzech ciał, muszą odpokutowywać i rekompensować widzom 8. sezon Gry o tron. Nic nie muszą, przecież ostatni sezon był świetny. A nawet gdyby musieli, to ich najnowszy serial dobrze się do tego nadaje, mimo że jest adaptacją niełatwej w odbiorze prozy Cixina Liu, a dokładnie 1. części cyklu. Wdzięcznie prężące grzbiety na mojej półce Ciemny las i Koniec śmierci jeszcze czekają na wersje filmowe, mam nadzieję, że przynajmniej równie dobre. Tym stwierdzeniem, że Cixin Liu pisze niełatwo, to się aż tak jednak nie przerażajcie. Jacek Dukaj z niego nie jest, więc wystarczy podstawowa, aczkolwiek ugruntowana, wiedza z zakresu fizyki szkoły średniej. Resztę można doczytać w Google i nawet dla sportu porobić niektóre zadania. Problem trzech ciał ma kilka problemów, lecz sam w sobie nie jest problemem, tylko dobrą adaptacją, której zabrakło nieco pieniędzy na lepszą postprodukcję. Nie stała się jednak żadna tragedia w rodzaju tych z Inhumans, Stargate Origins lub Pod kopułą.
Wręcz przeciwnie. Na przekór malkontentom uwiązanym wizjami z literalnie odczytywanej powieści Liu, a pojawia się już ich w sieci zaskakująco spora liczba (o zgrozo, nie wszyscy nawet film obejrzeli, wystarczyła informacja, że serial współprodukował Netflix), uważam, że wątki chińskie zrobione są w serialu świetnie wizualnie i fabularnie. Nieco gorzej wyglądają te zachodnie, najgorzej jednak sytuacja ma się z wizualizacjami gry w TRZY CIAŁA. Wciąż nie jest to jednak drastycznie niski poziom chociażby trzeciego odcinka Szōguna, w którym CGI i greenscreeny powodują wrażenie, że Toranaga i Backthorne skaczą ze statku do przydomowego basenu, a nie do morza. Nie chciałbym wchodzić głębiej w szczegóły, chociaż najchętniej opowiedziałbym wam zakończenie i wypunktował, jak do oryginalnego tekstu podeszli twórcy serialu. Może wtedy przekonałbym chociaż kilku z tych niezadowolonych, że jest w tym łączeniu wątków sens i dochowanie niełatwego aksjologicznie przekazu wypracowanego i przepracowanego psychologicznie przez Cixina Liu. Żeby go nie zobaczyć, ale widzieć w serialu, naprawdę warto przeczytać posłowie autora, które już we współczesnych powieściach jakże rzadko się zdarza. Podsumowuje ono w osobisty sposób definicję człowieka według chińskiego pisarza, kreśląc logicznie bezduszny i jednocześnie bolesny sposób patrzenia na osiągnięcia naszej cywilizacji, która, z nadzieją spoglądając w gwiazdy, nieświadomie szuka tam nie dobrodusznego ojca, lecz zbawiennego eksterminatora. Desperacja w kosmosie, desperacja w cywilizacyjnym pędzie, desperacja w poszukiwaniu egzystencjalnego zbawienia.
Jak pokazać te trzy desperacje, na dodatek przystępnie wytłumaczyć wiele teorii fizycznych oraz przy okazji skrytykować chiński reżim komunistyczny, a jednocześnie utrzymać przygodowy klimat? Jedynym sposobem, który przychodzi mi do głowy, jest RÓWNOWAGA i ulokowanie kulturowe z poszanowaniem wzorca. Serial rozgrywa się w trzech światach przedstawionych. Chiny w latach 60. i 70., Wielka Brytania współcześnie (świat dodany, bo w książce w takiej formie jak w serialu jest zupełnie nieobecny) i świat osobliwej gry Trzy Ciała, który trzeba traktować jako alternatywny wielowymiar z fizycznym odniesieniem do rzeczywistości, w której funkcjonują gracze. Te dwa plany Chin i gry jednak nie dominują nad wątkiem rozgrywającym się na Wyspach, tylko go uzupełniają. W wielu serialach zdarza się niestety, że retrospekcje i wtrącenia pojawiają się tak często, że poszczególne odcinki tracą rytm. Tutaj konsekwentnie realizowana fabuła rozwija historię i intuicyjnie łączy początkowo rozdzielone wątki, porcjując informacje tak, żeby umysł widza nie pozostał bez ich regularnego dopływu, a jednocześnie wciąż czuł czającą się na końcu historii tajemnicę, której nie można się tak łatwo domyślić. Na tym polega równowaga, która nie neguje różnorodności, co widać w barwnych osobowościach postaci, od wycofanej i przelęknionej otoczeniem Auggie Salazar (Eiza González), przez zagubionego między nauką a substancjami psychoaktywnymi Saula Duranda (Jovan Adepo), aż po szalonego i grubiańskiego Jacka Rooneya (John Bradley). Tym młodszym bohaterom towarzyszą starsze postaci, jakby dla przeciwwagi charakterologicznej – m.in. policjant po życiowych przejściach Da Shi (Benedict Wong), jego posępny mocodawca Thomas Wade (Liam Cunningham) oraz tajemniczy biznesmen Mike Evans (Jonathan Pryce).
Zmiana, jaka w stosunku do tekstu Liu najbardziej rzuca się w oczy, to jego ideologiczne i etniczne odchińszczenie. Zapewne odczują to tylko ci, którzy czytali powieść, a jeszcze lepiej by było, gdyby na co dzień obcowali z obywatelami ChRL. Znajomość tekstu źródłowego jednak od biedy wystarczy. Otóż Cixin Liu napisał Problem trzech ciał z punktu widzenia typowo chińskiego i imperialistycznego. Nie powinno się jednak mylić imperializmu z komunizmem. Liu wyjątkowo niekomunistycznie chwalił zawsze jednostkę, a punktował niedouczenie i naiwne zaufanie ideologii, którymi cechowały się traktujące Mao jak Boga niedouczone społeczne masy Chińczyków. Dla pisarza jednak centrum świata to Chiny, a niekolektywny Zachód jest w tle. To Chiny mierzą się z możliwym końcem cywilizacji i Chiny walczą o przetrwanie człowieka jako gatunku. Wreszcie to Chiny, chociaż niegdyś w tak brutalny sposób niszczyły myślących na sposób zachodni intelektualistów (profesor Ye Zhetai na samym początku 1. odcinka), teraz są jedyną szansą na zachowanie ludzkiej indywidualności moralnej i religijnej. Tej sinocentrycznej perspektywy zupełnie brak w serialu Netflixa. Została zastąpiona podejściem multikulturowym, chociaż Chiny wciąż odgrywają jedną z kluczowych ról w fabule. Zapewne twórcy zdecydowali, że takie ulokowanie kulturowe serialu ułatwi odbiór skomplikowanych treści, również tych naukowych, i nie powinno się jeszcze widzom tego utrudniać, poprzez konstruowanie świata przedstawionego z elementów zupełnie obcych nam kulturowo. Czy jednak ta perspektywa musiała być, skoro serial jest tylko adaptacją?
Ważne, że sugestywnie ocalono coś, co jest jedną z najważniejszych części zaprojektowanych ideowo przez Cixina Liu w Problemie trzeci ciał – model ludzkiego myślenia, a dokładnie przechodzenia od wiary do wiedzy i odwrotnie. Panie, jesteś tam? Panie? Warto zwrócić uwagę na te desperackie słowa wypowiadane przez Evansa, gdy jego Bóg go zostawił na pastwę niezweryfikowanej faktami wiary, a na niebie pojawiło się oko, mrugające do ludzi cudami końca cywilizacji.
W całej tej ciekawej produkcji żałować można jednak wpadek w postaci CGI wizualizacji świata gry, ale również tankowca Dzień Sądu unoszącego się na powierzchni morza jak zabawka, która lewituje nad delikatnymi falami, zamiast je wzburzać (na szczęście nie we wszystkich ujęciach), sztampowej muzyki, która nie dorasta charakterystyczności tej z Gry o tron oraz niezbyt kreatywnej czołówce. Niemniej jest w serialu tyle smaczków, którymi można się delektować, że wybaczam mu te niewprawności, bardzo zresztą niestety powszechne w świecie serialowych produkcji. Skok Very do Kadzi Czerenkowa, mrugające niebo z gwiazdami, miłość gdzieś na mrozie na Równinie Mongolskiej, paradoks Fermiego, suspens przy nasłuchiwaniu sygnałów z radioteleskopu, chwytliwe zasady gry, związane z pochodzeniem etnicznym graczy, działanie syzygium trójsłonecznego, koncepcja San-Ti, pomysł na uwadnianie i odwadnianie, czytanie bajek obcym, którzy nie rozumieją pojęć abstrakcyjnych i jeszcze całe mnóstwo skompresowanej wiedzy ogólnej, jakże wydającej się już dzisiaj zbędnej, bo lepiej tłumaczą świat nagłówki w Internecie lub komentarze specjalistów od czytania „jakichś tam badań jakichś tam specjalistów dyplomowanych w spiskologii”. W sumie naprawdę można uwierzyć, że nasza cywilizacja, jak sugeruje Liu, przestała dysponować zdolnościami do rozwiązywania własnych problemów, a problem będzie tylko narastał. Potrzeba więc nam kosmicznego mediatora, który oceni, czy nasz rozwój postępuje w odpowiednim kierunku i zrobi nam superwizję, której możemy nie przeżyć. W serialu, prócz suspensu, niezłego tempa akcji i rosnącego z odcinka na odcinek zaskoczenia, nie zabraknie również twistów, w tym jednego dla widzów z pewnością bardzo zaskakującego.
Pozostaje jeszcze kwestia podejścia w Problemie trzech ciał do nauki, a jest ono nie tylko popularne, lecz i wychowawcze, psychologicznie metodyczne. Generalnie wychodzi na to, że tak nam się tylko wydaje, że fizyka jest czymś zbyt nieżyciowym, że możemy ją ignorować. Fizyka jest naszym życiem, a jej niepełne rozumienie wciąż zastępujemy substytutami np. w postaci ideologii. Jednak jak pisał Cixin Liu w posłowiu: W porównaniu z Wielkim Wybuchem bledną stworzone przez różne ludy i religie mity o stworzeniu; licząca trzy miliardy lat historia ewolucji życia od samopowielających się molekuł do cywilizacji obfituje w zwroty akcji i romanse, z którymi nie może się równać żaden mit ani epos, a jest jeszcze poetycka wizja przestrzeni i czasu zawarta w teorii względności, niesamowity świat mechaniki kwantowej… Nasza tęsknota za rozwiązaniem paradoksu Fermiego z pewnością kiedyś zostanie zaspokojona. Problem trzech ciał kreśli nam jeden z możliwych scenariuszy, jak to może się wydarzyć. Gdy przyjdzie ten moment, ważne będzie, żeby przetrwał chociaż jeden – wtedy przetrwają wszyscy, bo raczej bardziej pewne jest, że wszechświat zamruga do nas z nadzieją zagłady, której tak zawzięcie poszukujemy, traktując Ziemię jak swoją własność.
Spodziewaliście się, że napiszę coś o Baracku Obamie? Nie tym razem. Tę przyjemność rozważań, czy przeczytał książkę, czy tylko wziął ją ze sobą, pozostawiam innym recenzentom, podobnie jak wzbudzającą u nich gęsią skórkę nagość, która nareszcie pokazana jest bez zakrywania genitaliów. Bo nagość to nagość, a nie półnagość.