search
REKLAMA
Recenzje

DŻENTELMENI. Jądro Hitlera, marihuana i kura ze strzelbą [RECENZJA]

Cały ten odjechany świat Guya Ritchiego muszę nareszcie docenić.

Odys Korczyński

9 marca 2024

REKLAMA

Cały ten odjechany świat Guya Ritchiego muszę nareszcie docenić, chociaż nie zaliczam się do fanów tego reżysera. Jego filmy są dla mnie zbyt szybkie, chaotyczne, a przez to męczące. Z dystansem więc podszedłem do serialowych Dżentelmenów, ale się jednocześnie bardzo pomyliłem. Manieryczność Ritchiego mogła zostać opanowana dopiero przez zasady obowiązujące w konstrukcji fabularnej serialu. I tutaj reżyserska nadpobudliwość Guya została oswojona jak ten dziki pies w ludzkiej naturze, o którym w produkcji wspomina zjawiskowa Susie Glass (Kaya Scodelario). Naprzeciwko niej twórcy postawili Theo Jamesa, aktora wciąż na dorobku, który tym serialem coś w świecie filmu nam wszystkim nareszcie udowodnił. Dżentelmeni są przede wszystkim dobrze zrealizowaną, rubaszną, serialową zabawą, która w historii wysublimowanych artystycznie produkcji raczej się nie zapisze, lecz daje rozrywkę oraz otwiera przed Ritchiem zupełnie nowe obszary rozwoju. I w tym upatruję nadziei dla pełnometrażowego i kinowego widza, któremu Guy Ritchie’e w kolejnej odsłonie swojego życia po sześćdziesiątce może zaproponować znakomite i nieco wolniejsze narracyjnie kino. Na razie cieszmy się rebootem Dżentelmenów w ulepszonej wersji 2.0, bo obawiam się, że szybko zniknie z naszej pamięci.

Dżentelmeni z 2019 roku niewątpliwie odnieśli sukces. Kilkukrotnie zarobili na koszty produkcji, co dało nawet całkiem pokaźny zysk, jak na ten gatunek filmu. Zostali także jednym z popularniejszych filmów roku 2019, co było dla Guya Ritchiego ważnym odbiciem się od dna po wtopie zaliczonej w Aladynie, co ciekawe, nie finansowej, tylko jakościowej. Dżentelmeni jednak nie zaliczyli takiego zysku przy o wiele wyższej jakości artystycznej, chociaż nie brak im właściwego dla reżysera przegadania i dość płytko zaprezentowanej wielowątkowości, czego obawiałem się również po spin-offie filmu. Jak widać, pieniądze i jakość często nie idą w parze. Niewątpliwie Guy Ritchie ma bardzo charakterystyczny styl prowadzenia narracji. Powinien jednak uważać, bo takie bardzo rozpoznawalne maniery w reżyserii często szybko popadają w szablon, a nawet autozmęczenie. Tak trochę było z pełnometrażowymi Dżentelmenami, a już bardzo objawiło się w nieznośnie przegadanej Grze fortuny, czyli jednym z najnowszych dzieci reżysera. Co ciekawe, w Przymierzu również z 2023 roku tej maniery aż tak nie widać. Może faktycznie Ritchiemu potrzeba nieco wytchnienia i skupienia się na formie wymuszającej inny typ narracji, bo serial właśnie daje szansę opowiedzenia historii dokładniej, bez podświadomego lęku, że zaraz będzie trzeba robić finał, a coś zostało wciąż niedokręcone. Zabranie się więc za Dżentelmenów w wersji odcinkowej, z nieco inną historią, chociaż wciąż oscylującą wokół przestępczej tematyki, było dobrym pomysłem, bo materiał źródłowy był stosunkowo niedawno nakręcony i przede wszystkim pozytywnie się zapisał w świadomości widzów.

Wciąż nie stał się jednak filmem o statusie kultowym, a takie w portfolio ma już Ritchie. Czas pokaże, bo na takie osadzenie w popkulturze trzeba nieraz czekać lata, ale wątpię, czy to się stanie w przypadku serialu z tego uniwersum. Za bardzo czuć w nim zmęczenie reżysera i wciąż trwanie w tym samym stylu, chociaż nie bez poprawek, ale to zwalam na współpracujących z Ritchiem współreżyserów. Zwolnili tempo, co wyszło serialowi na dobre. Znalazła się przestrzeń na zaprezentowanie bohaterów nie w formie teledysku, lecz gry aktorskiej, co zaprocentowało tak doskonałymi scenami jak np. ta z kurą. Oczywiście Ritchie wraz z ekipą nie mogli sobie odmówić dodatkowych informacji na ekranie na temat faktów, bohaterów, a nawet strukturalnych wzorów chemicznych, lecz na szczęście to tylko kilkusekundowe wstawki, które nie burzą głównego toku wizualnej narracji. Pod tym względem reżyser umiał pokazać znacznie więcej, a więc zupełnie przeciąć aktualny tok fabuły i wprowadzić teledyskową retrospekcję. W serialowych Dżentelmenach tego typu denerwujące zabiegi zostały usunięte. Historia biegnie liniowo, jak na Ritchiego nawet dość spokojnie, co w rzeczywistości ciągle oznacza, że żywiołowo. Fabuła została oparta na starym jak cały świat kina zabiegu, gdy główny bohater (Theo James jako Eddie Halstead) po powrocie do rodzinnej posiadłości zostaje nagle postawiony w roli, którą zawsze uważał za coś niedopuszczalnego. Musi zagrać kogoś innego niż do tej pory – przestępcę, barona narkotykowego. Problem w tym, że po jakimś czasie zaczyna mu się takie życie podobać. Pojawiają się nawet widoki na takie zorganizowanie działalności, że nie trzeba nikogo zabijać, a przynajmniej niezbyt często.

Guy Ritchie, mimo swojej manieryczności, ma niewątpliwy talent do lekkiego opowiadania o rzeczach trudnych. A przy tym nawet do snucia jakiejś pouczającej refleksji na temat sensu ludzkiego życia, co w serialu Dżentelmeni zostało wybitnie ukazane chociażby w scenie dramatycznej rozmowy między Freddym (znakomity Daniel Ings) oraz Tommym (równie dobry Peter Serafinowicz). Na uwagę zasługują także relacje głównego bohatera z tajemniczym panem Johnstonem (Giancarlo Esposito), pełne z jednej strony wysublimowanej magii wyższych sfer, a z drugiej gorzkiego podsumowania, od czego zależy wartość życia jako takiego. Dobrze się ogląda i słucha tych rozmów, a samej akcji w stylu charakterystycznej dla Ritchiego ekspresowej rozwałki z mnóstwem zaskakujących i dowcipnych wydarzeń również nie brakuje. Wszystko jest zrównoważone, czego nie spodziewałem się powiedzieć po tytułach wychodzących spod ręki tego reżysera. Na uwagę zasługują także wysokiej jakości zdjęcia. Co zaś do muzyki, to bywa monotematycznie, patetycznie, ilustracyjnie oraz niekiedy ponuro. Jak na współczesne seriale, które często bazują na obcych piosenkach, nie jest źle.

Martwi mnie tylko jedno, co zawsze dręczy mnie w tego typu produkcjach. Estetyzacja i romantyzacja przemocy i w ogóle świata przestępczego. Aż się chce zostać właścicielem plantacji marihuany w takim pięknym, szlacheckim świecie Eddiego Halsteada, gdzie nad realną zbrodnią góruje przygoda, gdzie ludzie giną trochę na wesoło, a potem już właściwie nic się nie stało. Wszystko to jest rzecz jasna celowo przejaskrawione, bo gdyby tak nakręcić scenariusz Dżentelmenów na serio, wyszedłby z tego mroczny, eksploatacyjny dramat gangsterski, a odnoszę wrażenie, że tego widzowie dzisiaj raczej nie oczekują. Jeśli jest zbrodnia, to musi być pokazana lekko, żeby od początku było wiadomo, że to wszystko nie jest na serio, a od świata pełnego takich realiów oddziela nas gruba kotara żartobliwej fikcji. Czas pokaże, czy serial ma jakąkolwiek szansę na kultowość, chociaż jedna scena powinna osiągnąć wręcz memiczny status – Wilczur zjadający JĄDRO HITLERA.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA