CANNES 2019. Nagrody i podsumowanie festiwalu
Jury pod przewodnictwem Alejandro Gonzáleza Iñárritu rozstrzygnęło 72. festiwal w Cannes.
Złota Palma: Parasite (reż. Joon-ho Bong)
Grand Prix: Atlantique (reż. Mati Diop)
Reżyseria: Jean-Pierre i Luc Dardenne (za Young Ahmed)
Scenariusz: Céline Sciamma (za Portrait of A Lady on Fire)
Nagroda Jury: Nędznicy (reż. Ladj Ly) i Bacurau (Kleber Mendonςa Filho & Juliano Dornelles)
Najlepsza rola kobieca: Emily Beecham (za Little Joe)
Najlepsza rola męska: Antonio Banderas (za Ból i blask)
Nagroda specjalna: It must be heaven (Elia Suleiman)
Odnośnie tegorocznej edycji do dwóch rzeczy jestem przekonany. Po pierwsze nie mam absolutnie żadnych wątpliwości, że główna nagroda trafiła we właściwe ręce. Parasite ponad całą stawkę wybijał się swoim fabularnym konceptem, ambitnym i łączącym wiele gatunków scenariuszem, dramaturgiczną niejednorodnością (bo to kino rodzinne i horror, i thriller w jednym), a przede wszystkim kapitalną egzekucją każdej składowej filmu: od inscenizacji, przez muzykę, po operatorkę i scenografię. Ten film nie ma prawa przejść niezauważany. Niezależnie od preferencji widzów.
Drugą sprawą jest, że Konkurs Główny festiwalu stał na bardzo wysokim poziomie. Piękny Ból i Blask, czyli Pedro Almodóvar wracający do najwyższej formy i Antonio Banderas dostarczający swoją najlepszą rolę w karierze, niepokojący i niekonwencjonalny Little Joe od Jessiki Hausner, konkretny i nieodpływający w swoich wywodach Terrence Malick z medytacyjnym A Hidden Life, dynamiczni a zarazem wrażliwi Nędznicy Ladja Ly, surrealistyczne, a przy tym socjologicznie celne It Must Be Heaven Elii Suleimana, intrygująca mieszanka (western+science fiction) w postaci Bacurau duetu Filho & Dornelles czy robiący znowu to samo, ale z tą samą wysoką jakością bracia Dardenne oraz Ken Loach. Odpowiednio Young Ahmed i Sorry We Missed You są niewątpliwie ważnym głosami w ważnych sprawach. To kolejne odcinki tych samych problemów, ale w obu przypadkach równie emocjonujące i ruszające sumienie. Nie zdziwię się, jeśli w kolejnych latach Belgowie i Anglik przywiozą znowu te same opowieści. Niemniej wyróżnienie Dardenne’ów za reżyserię wydaje się niezasłużone. W szczególności Joon-ho Bong, a później Terrence Malick, Jessica Hausner czy Ladj Ly postawili sobie znacznie wyżej poprzeczkę i odnieśli zdecydowanie ciekawsze efekty. To według mnie jedyna duża pomyłka jury.
Rozczarowań było tak naprawdę niewiele. Za takie uznałbym mdłych Matthias & Maxime od Xaviera Dolana, nużące kino spacerowe, czyli Frankie, postmodernistyczną papkę od Jima Jarmuscha w postaci The Dead Don’t Die oraz zagmatwane i nieczytelne The Whistlers od Corneliu Porumboiu. Tych kilka filmów stanowiło tak naprawdę ułamek na tle zróżnicowanych i spełnionych artystycznie dzieł. Znacznie częściej, wychodząc z pokazów prasowych Konkursu Głównego, zastanawiałem się, jak dobry dany film był (dlatego tak dużo ocen 8+), niż co w jakimś filmie nie zagrało poprawnie.
Podobne wpisy
Poza wybitnym Parasite na pewno najgłośniej w ciągu całego roku będzie o Pewnego razu… w Hollywood Quentina Tarantino. Abstrahując już od samej jakości (teraz, po kilku dniach od seansu, obniżyłbym ocenę o jedną gwiazdkę), Amerykanin stworzył bardzo ekskluzywne i specyficzne kino. Obawiam się jednak, że w przeciwieństwie do jego wcześniejszych filmów Pewnego razu… w Hollywood nie jest dziełem wielokrotnego użytku. To za sprawą braku wielu “tarantinowskich momentów”, do których chciałoby się wracać, i chyba konieczności oglądania tej produkcji na możliwie dużym kinowym ekranie. Najnowszy film Tarantino to fantastyczna oprawa techniczna, nieco zbyt ślamazarne tempo, brak wiodącej fabularnej osi/intrygi i rosnącej dramaturgii. Nie sądzę, by przewijająca się w mediach informacja o wydłużeniu/skróceniu tej produkcji o 20 minut jakkolwiek zmieniła sytuację. Pewnego razu… w Hollywood pozostanie ciekawym doświadczeniem, kreacyjnym dokumentem i kinem impresji, ale w moim odczuciu będzie kinem raczej jednorazowym, w którym klimat ma zdecydowanie większe znaczenie niż historia.
Doceniam ogrom pracy całego zespołu Pewnego razu… w Hollywood, ale do tego filmu wrócę najpewniej za kilka lat. Dodam jeszcze na marginesie, że oglądanie dzieła Quentina Tarantino na francuskim festiwalu było dla mnie, kinomana, bardzo ważnym doświadczeniem. Nazwisko twórcy Pulp Fiction jest bowiem pierwszym, które przychodzi mi do głowy, gdy tylko gdzieś przed oczami przemknie mi logo festiwalu w Cannes. Było to na pewno istotne wydarzenie w mojej recenzenckiej przygodnej “karierze”.
Koniecznie muszę jeszcze wspomnieć o dwóch doskonałych animacjach wyświetlonych w sekcji Un Certain Regard. Jaskółki z Kabulu już teraz wydają mi się pewnym kandydatem do zdobycia nominacji podczas przyszłorocznych Oscarów. Animacja Zabou Breitmana i Eléi Gobbé-Mévellec podąży tą samą ścieżką co zbliżone tematycznie Persepolis i Żywiciel. Te trzy filmy łączy problematyka i, co jeszcze ważniejsze, jakość. Drugim filmem animowanym jest wywrotowy i zaskakujący Słynny najazd niedźwiedzi na Sycylię. Powiem tylko tyle, że ta produkcja jest nie mniej interesująca niż jej surrealistyczny tytuł.
Festiwalu w Cannes, do zobaczenia za rok!